Jednym z moich ulubionych pisarzy jest Cormac McCarthy. Po przeczytaniu epickiej opowieści pt. „Suttree” zacząłem googlować, czy przypadkiem nie ma w planach adaptacji filmowej. Nie wiem, coś w tej opowieści przemawiało za obrazem. Naturalnie, nie byłoby to łatwe podejście — dużo trzeba by wyciąć — ale potencjał niewątpliwie był. Dość szybko okazało się, że przeniesienia na srebrny ekran raczej nikt nie planuje. Może i lepiej. Stała się jednak rzecz, o której bym nie pomyślał: szukałem filmu, a znalazłem ścieżkę dźwiękową do niego. Natknąłem się bowiem na „Music for a still undone movie maybe called Suttree” duetu Buddy & The Huddle.
(Ścieżka dźwiękowa do nieistniejącego filmu okazała się z czasem często spotykaną konwencją na Bandcampie i już tak nie dziwiła, aczkolwiek panowie wyprzedzali swoją epokę o ponad dekadę).
A było tak. Dwóch Niemców, Roland Kopp oraz Michael Ströll, wybrało się śladami powieści do Knoxville w stanie Tennessee. „Suttree” uważany jest przez znawców literatury za powieść na wpół autobiograficzną, a główny bohater wzorowany na autorze. Sam McCarthy z zasady nie opowiada o swojej twórczości, skazani jesteśmy więc na takie domysły. Faktem jednak jest to, że opisane miejsca, a nawet niektóre osoby — co wiadomo dzięki nagrobkom — istniały w rzeczywistości. Taka wyprawa miała zatem całkiem dużo sensu. Podczas niej zrodził się pomysł na muzyczny projekt.
Panowie jak postanowili, tak postąpili. Część materiału zarejestrowali jeszcze w Knoxville, ale większość już w rodzinnych Niemczech. Z tych sesji powstało najpierw wydane w 1996 roku „Music for a still undone movie maybe called Suttree”, a rok później: „More music for a still undone movie maybe called Suttree”. W 1998 roku obydwa wydawnictwa połączono w jedno (pod tym pierwszym tytułem) i tak też będzie tu traktowane. Podział na dwie części wynikał prawdopodobnie ze względów finansowych.
Sądząc po nazwie, miał to być raczej jednorazowy projekt — Buddy to przydomek tytułowego bohatera, a The Huddle to knajpa (bardziej mordownia), w której spotyka się z kompanami wszelakiej maści. Na szczęście panowie nie zamilkli i uraczyli słuchaczy jeszcze pięcioma albumami (z których cztery są do posłuchania na Bandcampie). Ale to już materiał na inną opowieść.
Przechodząc jednak do tytułowego wydawnictwa. Buddy & The Huddle są w głębi serca minimalistami i taka muzyka stanowi rdzeń „Music for a still undone movie maybe called Suttree”. W tę stronę poszli bardziej zdecydowanie na późniejszych albumach, ale już na debiucie jest to słyszalne. Materiał na płycie można podzielić na dwie grupy: minimalistyczne właśnie, instrumentalne pejzaże muzyczne (kompozycje z serii opartego na brzdąkaniu gitary „Suttree” oraz bazującego na sekcji smyczkowej „River”, których kolejne odsłony przeplatają resztę materiału) oraz klasyczne piosenki, z których każda opowiada swoją część historii („Here Come Trouble”, „Joyce” czy „Ode to Leonard”). W części utworów („Prologue” czy „Tonto”) głos staje się raczej kolejnym instrumentem — tekst nie jest tam śpiewany, a mówiony i bliżej im do tej pierwszej grupy.
Nawiązanie do powieści nie jest powierzchowne. Po pierwsze: struktura. Powieść znana jest z połączenia poetyckiego języka w opisach z potocznym, żeby nie powiedzieć rynsztokowym językiem w dialogach. Podobną rolę spełnia tutaj wspomniany podział na minimalistyczne instrumentale i piosenki. Po drugie: piosenki — opowiadają historie znane książki, ale głos w nich oddawany jest poszczególnym bohaterom (Gene’owi Harrogate’owi czy Joyce). Jako wisienki na torcie należy potraktować dwie kakofonie: „Voodoo Mama” odpowiadające wizycie u znachorki oraz „Typhus” służący za ilustrację dla delirycznych zwidów, jakie przeżywa główny bohater podczas duru brzusznego.
Książkę celowo czytałem jak najwolniej — zajęło mi to jakieś pół roku — ponieważ atmosfera w niej była tak gęsta, tak wciągająca, że chciałem w niej pozostać jak najdłużej. Wszystko się jednak kiedyś kończy i w końcu pewnego dnia dotarłem do ostatniej stronnicy. Dzięki „Music for a still undone movie maybe called Suttree” udało mi się utrzymać w głowie ten klimat jeszcze przez długi czas i jest to chyba największy komplement, jakim można obdarzyć tę płytę: dźwięki z niej organicznie splatają się nie tylko z historią opisaną przez Cormaka McCarthy’ego, lecz także atmosferą książkowego Knoxville. Dla fanów pisarza i książki wydawnictwo Buddy & The Huddle jest pozycją obowiązkową, ale sądzę, że i dla ludzi nie znających jej muzyczna wyprawa do Tennessee lat 50. może być interesująca.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy