Gdy w 2005 roku wpadła mi w ręce płyta eksgitarzysty Republiki i znanego aktora, Jacka Bończyka, pod jakże zachęcającym tytułem „Depresjoniści”, byłem zachwycony. Obu artystom udało się wykreować nową jakość, pozostając jednocześnie w znajomych, republikańskich rejonach. Niestety, chwilę potem zrobiło się cicho. Zbyt cicho. Panowie co prawda sformowali w tym czasie swój zespół (i przy każdej okazji podkreślają, aby już nie nazywać ich projektu duetem), grali trochę koncertów i wzięli udział m.in. w przygotowaniu spektaklu „Terapia Jonasza”, lecz o kolejnej płycie – ani słowa. W 2009 roku ukazał się soundtrack z „Terapii Jonasza”, ale w oderwaniu od sztuki teatralnej nie bardzo się to sprawdziło. Rok później doczekaliśmy się „Ideologii snu”: drugiego pełnoprawnego albumu zespołu Bończyk / Krzywański.
Otwierający całość utwór „Jeniec” mógłby spokojnie znaleźć się na „Depresjonistach”.
Republikański riff w stylu „Masakry”, do tego elektroniczne wtręty i poetycki tekst o sprawach damsko-męskich, śpiewany przez Jacka Bończyka (tutaj warto zauważyć, że się w tym śpiewaniu od czasu poprzedniej płyty nieźle podszkolił). To jednak tak naprawdę zmyłka: już kolejne trzy utwory przekonują, że jednak sporo od czasu debiutu się zmieniło. „Celebryta” pokazuje, że tym razem w warstwie tekstowej będzie już nie tylko o – jak to określa sam Bończyk – „międzyplanetarnych konfliktach na polu Wenus – Mars”, lecz także otaczającej nas rzeczywistości, polityce i zakłamanym świecie celebrytów.
Wszyscy doskonale wiemy, jak wielką rolę w charakterystycznym stylu Zbyszka Krzywańskiego odegrało King Crimson, ale tak jawnie crimsonowskiego motywu jak wstęp do „Łapanki” w twórczości tego gitarzysty chyba jeszcze nie było. Mamy zatem do czynienia z płytą trudniejszą w odbiorze od debiutanckich „Depresjonistów”, mimo że na poziomie „Widzę – szydzę” robi się nieco lżej, chociażby dzięki znaczącemu refrenowi (również ze względu na tekst: Coraz łatwiej bywa / Zdrada jest możliwa / Łatwe życie nęci / Kręci gra o los / Wymuskane ręce / Mogą dużo więcej / Ekskluzywny pies wydaje lepszy odgłos).
Bardzo ciekawie wypada ballada „Nibiru”, utrzymana w stylu „Nieustannego tanga” Republiki, a zwłaszcza kojarząca się z „Obcym astronomem”.
Na tle kameralnych organów Hammonda Bończyk nastrojowo opowiada o Annunakich zamieszkujących planetę X: czyli o kosmitach, którzy według sumeryjskich wierzeń zbliżają się swoim ciałem niebieskim co 3600 lat do Ziemi – i właśnie w grudniu 2012 mieli to uczynić po raz kolejny. Może mocniej zapragniesz mnie / Wiedząc, że mamy kilka chwil / Ja – skasuję nawyki złe / Będę kochał cię z całych sił – zastanawia się śpiewający aktor, przekonując swych słuchaczy, że czasu nam będzie zawsze za mało. Następnie powrót do crimsonowskich inspiracji w postaci najostrzejszej na płycie „Katatonii (Nie zgadzaj się)”. Oprócz konkretnego riffowania i organowych interludiów zachwycają tu również świetne partie wokalne Bończyka.
W chyba jednak zbędnym, krótkim żarcie instrumentalnym „Uzurpator” wokalista mówi na wstępie: „Zbyszek, a gdybyś zagrał na koniec tak jakoś bardziej przystępnie?”. Mamy takie dwa „przystępniejsze” utwory na płycie i stanowią one jej najsłabsze momenty. Najpierw „Śpię”: spokojna kompozycja z rejonów najgorszych popowych kompozycji Republiki z płyty „Republika marzeń”. Szczególnie cukierkowy, falsetowy refren budzi skojarzenia z twórczością Ciechowskiego. Niestety, tą nieco słabszą. Podobnie prezentuje się zamykający „Ideologię snu” kawałek „Instruolo”, w którym wokalista przedstawia wizję idealnego państwa. Refren tego utworu jest wystarczająco irytujący, by faktycznie mógł to być hymn jakiejś idealistycznej partii politycznej (jak sugeruje autor w dołączonej do płyty książeczce).
Osobny akapit należy się jeszcze utworowi, który „Ideologii snu” zrobił na mnie największe wrażenie.
„Mamo, daj mi sen”. Z walczykowatego motywu na pianinie wyrasta piękna solówka Krzywańskiego, a później wchodzi melodeklamujący Bończyk:
To się pojawia
W uchu nad ranem
Kłamie, bredzi bajki
Stare, zapomniane
Że cię ktoś pokocha
Aż do śmierci samej
Duszę da za ciebie
Zachorujesz dla niej
Potem przechodzi to w błagalne wołanie…
Mamo, daj mi ten proszek na sen
Chciałbym mieć ten lek na piękny sen…
…i tak aż dochodzi do dramatycznego refrenu:
Jaki piękny byłby świat
Gdybym przespał kilka lat!
Niepokój potęgują w nim chórki Krzywańskiego, który powtarza frazy Bończyka, śpiewający aktor zaś dopiero tutaj dał prawdziwy popis swoich teatralnych umiejętności.
Ciężko powiedzieć, czy „Ideologia snu” jest albumem lepszym od „Depresjonistów”.
W warstwie tekstowej może jawić się nieco ciekawiej ze względu na urozmaicenie tematyki, ale na obu płytach wyraźnie słychać, że Jacek Bończyk to już dojrzały artysta, który doskonale wie, co i w jaki sposób przekazać swoimi tekstami. Zbigniew Krzywański tak samo jest już gitarzystą o wyrobionym stylu i nie sposób go pomylić z nikim innym, a republikański duch, który wprowadza do tego projektu, nadaje tylko smaczku. Tak że powiedziałbym, że „Ideologia snu” trzyma wysoki poziom pierwszej płyty. Szkoda tylko, że znowu mijają cztery lata, a kolejnego krążka ani widu, ani słychu…
Tekst ukazał się pierwotnie w portalu rockmetal.pl w kwietniu 2011 roku.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy