Zoot Woman – Star Climbing

2014, płyty Autor: rajmund paź 23, 2014 Brak komentarzy

Ech, a tak się łudziłem, że jak Stuart Price wyda wreszcie nowy krążek Zoot Woman, to zyskam okazję, by przedstawić go Wam od najlepszej strony i nie będę musiał sięgać ani po debiutanckie „Living in a Magazine”, ani jego poprzednie dzieło, „Things Are What They Used to Be” z 2009 roku. Jeśli jeszcze nie słyszeliście o Stuarcie, producencie cenionym od paru lat przez największy mainstream, to zajrzyjcie sobie do tekstu o jego innym projekcie, Les Rythmes Digitales. Mimo napiętego grafiku, Price wciąż kontynuuje działalność z braćmi Blake pod szyldem Zoot Woman, gdzie gra przebojowy synthpop inspirowany tym, co w latach osiemdziesiątych najlepsze.

Właśnie wrócił po pięciu latach milczenia z krążkiem „Star Climbing”.

Zaprezentowany jeszcze w grudniu zeszłego roku „The Stars Are Bright” niczego nie urywał: nachalnie dyskotekowy, monotonny beat, do tego zmasakrowany autotune’owymi efektami wokal Johnny’ego Blake’a. Tak sobie, ale w końcu poprzedni krążek też zapowiadano zmyłkowym (w obliczu całej płyty) „We Won’t Break”. Niestety, na „Star Climbing” tendencja zniżkowa utrzymuje się nie tylko w obszarze singli. Wybrany do promocji „Don’t Tear Yourself Apart” doskonale oddaje charakter całego „Star Climbing”. O ile w przypadku „It’s Automatic” minimalizm realizowany na starym Casio przy oldskulowym beacie z Rolanda TR-909 był przejawem geniuszu, tak tu ostatecznie dowodzi kompozytorskiego wypalenia mojego kochanego tria. Gdzie temu do „Just A Friend of Mine” z wspaniałej poprzedniej płyty? I ten zupełnie nie pasujący do całości bridge…

Tak słabego singla Zoot Woman jeszcze nie mieli.

Niestety, próżno szukać na „Star Climbing” przebojów, które nie opuszczałyby głowy od pierwszego odsłuchu – po trzech wymęczonych zapoznaniach z nową propozycją Stuarta i braci Blake nie nuciłem sobie zupełnie niczego. No bo co tu ma zostać na dłużej? Monotonia „Silhouette”? Infantylne brzmienie „Coming Up for Air” i instrumentalnego „Elusive”, które zdają się nieudolnie nawiązywać do najbardziej bezpłciowych dokonań The Cure? Zbudowany na przetworzonych samplach jakiegoś jęczenia „Chemistry”? Od twórców „More Than Ever” wymagam znacznie więcej. Kompozytorsko jest źle, ale – czego w życiu bym się nie spodziewał po majstrze pokroju Stuarta Price’a – produkcja też mi ten krążek obrzydza.

O ile do tej pory twórczość Zoot Woman była doskonale wyważonym połączeniem ejtisowej melodyki, nowoczesnego groove’u i czasem wręcz industrialnych zagrywek (pamiętacie „Living in a Magazine”? Nawet Nick Rhodes potem nawiązywał do takiego brzmienia), tak tutaj nawet ta beatowa monotonia sprawia często wrażenie przeładowanej i przeprodukowanej, a wokale Johnny’ego – tak jak w przypadku wspomnianego już „The Stars Are Bright” – parę razy zostały po prostu zmasakrowane. I nawet taka mroczniejsza kompozycja jak „Lifeline”, która ostatecznie mogłaby tego krążka bronić, sporo traci (linkuję do wersji live – tak to powinno brzmieć).

Pozostaje „Nothing in the World”, choć to syntezatorowa słodycz trzeciej świeżości. Bo nawet próby pójścia w poważniejsze klimaty („Rock & Roll Symphony”) sprawiają wrażenie posklejanych z zupełnie nieprzystających do siebie elementów. Serio, co się stało z ludźmi, którzy wcześniej potrafili urzec tak genialnym w swojej prostocie „Blue Sea”? Zamienili się w jakąś żałosną kalkę ostatniego wydania Daft Punku? „Waterfall into the Fire” na to by wskazywało.

Sorry, Stuart, wiesz, że Cię uwielbiam, ale ta płyta jest po prostu słaba.

Żadnej imprezy przy niej nie będzie, zostaję przy Klaxonsach. To właśnie przez takie krążki jak „Star Climbing” ciężko mi bronić synthpopu w sporach o równouprawnienie muzyki elektronicznej. Zrób jakiś nowy album Madonnie albo jeszcze lepiej weź się za La Roux, bo bez Bena Langmaida też cienko przędzie. I może za jakieś pięć lat spróbuj z kolejną płytą Zoot Woman. Nie spiesz się. Mamy „Things Are What They Used to Be”, tego można słuchać bez końca. Poczekamy.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *