Virgin Black – Sombre Romantic

00s, płyty Autor: psyche_violet maj 01, 2014 komentarze 4

Virgin Black – zespół wielce niedoceniony, a wyróżniający się na tle szeroko pojętej gotycko-doomowej sceny muzycznej wyraźną nieszablonowością. Czy po emigracji wszelkiej maści artystów na Zachód Australia naprawdę stała się już końcem świata, gdzie nikt nie zagląda, a tym bardziej: nikt ochoczo nie nadstawia uszu? Całe szczęście giganci muzyczni tacy jak Opeth nie zapominają o swoich fanach z najodleglejszych zakątków globu. To dzięki ich tamtejszej trasie koncertowej w 2008 poznałam suport o intrygującej nazwie, który okazał się tym, czego szukałam od dawna.

Debiutancki album „Sombre Romantic” wydany w 2001 roku zawiera utwory łączące melancholię nurtu doom z podniosłością muzyki symfonicznej, która stanowi charakterystyczny element twórczości dwójki założycieli. Sercem zespołu jest Rowan London (wokale, pianino), duszą zaś Samantha Escarbe (gitara prowadząca, wiolonczela). Oboje przedstawiają nam melodramatyczny spektakl, w którym emocje grają pierwsze skrzypce. Jednostki uwrażliwione na emocjonalny przekaz okraszony elementami potęgującej wrażenia muzyki klasycznej odnajdą się w ich twórczości doskonale.

Pierwsze dwa utwory („Opera De Romanci: I. Stare” + „Opera De Romanci: II. Embrace”), mimo że prawie całkowicie instrumentalne, idealnie budują atmosferę, której towarzyszą gregoriańskie chóry, gongi czy dźwięki dzwonów wybijających czyjąś ostatnią godzinę. Słyszymy średnie i wolne tempa przekładane wręcz psychodelicznymi, pojedynczymi dźwiękami klawiszy z kochanką-ciszą u boku, by doświadczyć po chwili narastającego, wzmagającego niepokój crescenda, ukojonego natychmiastowo delikatnym brzmieniem pianina, które na sam koniec nas jeszcze zaskoczy („Walk Without Limbs”). Instrumenty smyczkowe, szepty, lamenty, krzyki… Odnajdziemy tu wszystko, co najbarwniej ilustruje wrażliwość ludzkiego wnętrza.

Nie brakuje oczywiście wybornych przykładów cięższej muzycznej artylerii z black metalowym zacięciem („Drink The Midnight Hymn”, w którym tekst tworzy czysto żałobną pieśń, „I Sleep With The Emperor”). Orkiestralność jest dodatkiem do wysuwających się zawsze na pierwszy plan nostalgicznych solówek Samanthy („Museum Of Iscariot”, „A Poets Tears Of Porcelain”) akompaniującej Rowanowi, co chwila zmieniającemu natężenie swego potężnego głosu. Duet obnażył przed nami swoje dusze, otulając je majestatyczną kompozycją dźwięków.

Główną ideą muzyków jest próba odnalezienia nadziei wewnątrz tragedii, a ich twórczość doskonale to odzwierciedla. Po pierwszych sekundach otwierającego utworu przekonujemy się na własne uszy, jakże adekwatny do zawartości jest tytuł albumu. Przesłanie opiera się na ukazaniu dwojakiej strony wszystkiego, czego doświadczamy. Zestawienie dwóch – na pierwszy rzut oka – przeciwieństw, które maszerują zazwyczaj ramię w ramię. Posępność w „Sombre”, nadzieja w „Romantic”. Czystość w „Virgin”, mrok w „Black”. Samantha definiuje nazwę zespołu jako kontrast zawierający się w utrapieniu mrocznej natury człowieczeństwa (Black) i poszukiwaniu dobroci oraz piękna wewnątrz nas samych (Virgin).

Wokalne zdolności Rowana niesamowicie wyróżniają się na tle wszystkiego, co do tej pory słyszały me zawsze krytycznie nastawione uszy. Potrafi on umiejętnie dawkować emocje, przechodząc płynnie i czysto z niskich tonów do zaskakująco wysokich, równocześnie nie skąpiąc nam porządnej dawki death’owego growlu w najlepszym wydaniu. Pomoc profesjonalnego nauczyciela operowego wyszlifowała wszelkie niedociągnięcia. Do zróżnicowanego brzmienia uzyskanego na płycie przyczynił się również fakt, że zespół samodzielnie sfinansował, nagrał, wyprodukował i zmasterował swój debiut. Niespotykanie odważny zabieg, zwłaszcza że absolutnie nie ma tu mowy o produkcji garażowej. Każdy dźwięk brzmi dokładnie wedle ich zamysłu, niesie przekaz zgodny z ich wizją (ich proces twórczy zawsze zaczyna się od emocji przekształconej w odpowiednie brzmienie).

Liryki poruszają tematykę chrześcijańską. Tak, wiem, wielu z Was pewnie skrzywi się na sam widok tego słowa (Rowan jest tego świadom – twierdzi, że kontekst chrześcijaństwa odbierany jest w 90% przypadków negatywnie). Nie trzeba jednak uciekać, muzycy odcinają się od instytucji Kościoła, skupiając na czysto duchowym aspekcie wiary, poszukiwaniu prawdy, azylu, nadziei. Zachęcają do interpretowania tekstów na podstawie własnych doświadczeń. Najważniejsze, aby odciąć się choć na chwilę od czysto materialnego świata i spojrzeć w głąb siebie.

Dzięki głębokiemu uduchowieniu, wokalista mistrzowsko nasyca swój głos uczuciami. Słyszymy szczery, przeszywający na wskroś smutek, ból serca i duszy w najpiękniejszej odsłonie. Tak jak po każdej nocy nastaje dzień, tak po każdej życiowej tragedii przychodzi moment ukojenia. Oto esencja Virgin Black.

Walk without limbs.
Walk through my soul.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

psyche_violet

Zatraca się w dźwiękach bezwstydnie przeszywających duszę, wszystkim co ma smyki albo cięższych brzmieniach. Miłośniczka s-f i astronomii. Serialoholik. Prawie perkusistka. Życiowa dewiza: spiral out - keep going.

komentarze 4

  1. Danny Neroese via Facebook pisze:

    Uuu, czuję pozycję mą za zagrożoną…

  2. Danny Neroese via Facebook pisze:

    Ni! Nie ma tak łatwo xd

  3. Marek Bill pisze:

    Virgin Black a Lacrimosa zniewala jest OK!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *