Various Artists – The Guest (Original Motion Picture Soundtrack)

2014, płyty, soundtracki Autor: rajmund paź 12, 2015 komentarze 2

Od dłuższego czasu chodzi mi po głowie, że bardzo chciałbym napisać na tym blogu o dwóch płytach: „Giza” Gatekeepra i pełnowymiarowym S U R V I V E. Niestety, harmonogram napięty, rozpiska gna do przodu… Ale zaraz, przecież jest taka płyta, na której znalazło się i tak najlepsze z obu tych wydawnictw, a jeszcze kupa dodatkowych łakoci. Mam na myśli jeden z najlepszych soundtracków ostatnich lat (gwiazdeczka: mam na myśli soundtrack – jako zestaw piosenek dobranych do jakiegoś filmu – a nie score, czyli ścieżkę dźwiękową skomponowaną na potrzeby filmu; kinomaniacy rozumieją), który został wydany z myślą o jednym z moich ulubionych filmów zeszłego roku.

Doskonale pamiętam ten miły, przedświąteczny wieczór w grudniu ubiegłego roku.

Znalazłem wtedy wreszcie chwilę, by urządzić sobie double feature z filmami poleconymi przez Jona Krazova. Na pierwszy ogień poszło „Cold in July” (polski tytuł „Chłód w lipcu”). Sensacyjniak w starym, dobrym stylu, nawiązujący do najlepszych pozycji lat osiemdziesiątych oraz z gwiazdą tamtych czasów w roli głównej: Donem Johnsonem. Sympatyczne kino, lecz momentalnie o nim zapomniałem w obliczu drugiego filmu: „The Guest”.

Tak jak najbardziej klasyczne hity epoki VHS, zeszłoroczne dzieło Adama Wingarda wsysa od pierwszej sceny. Na progu domu rodziców martwego żołnierza staje jego przyjaciel z kompanii, tytułowy „Gość” w osobie Dana Stevensa. Jeśli znaliście wcześniej tego aktora tylko z serialu „Downton Abbey”, to czeka was spory szok. Jego kreacja w „The Guest” to już klasyk na miarę „Terminatora” czy „Halloween”. Sam film też gorąco polecam, aczkolwiek więcej o nim nie napiszę. Gwarantuję, że żaden miłośnik klimatów lat osiemdziesiątych się nie zawiedzie.

Chociażby za sprawą soundtracku.

Cóż, jeśli powiem, że pierwotnie film ten polecał mi Perturbator, to już w zasadzie odsłonię wszystkie karty. Mimo że jego „Vengeance” ostatecznie nie weszło na płytę – ilustruje za to jedną z bardziej pamiętnych scen. Dobór utworów na tej składance to równie piękny hołd złożony ejtisowej tradycji, co cały film i słucha się go jak po prostu świetnego mixtape’u, który dostaliśmy właśnie od nowo poznanej dziewczyny (jak oglądaliście film, to wiecie, o co chodzi).

Mamy tu więc klasyki gotyku lat osiemdziesiątych – ale tego prawdziwego, męskiego, a nie jakiegoś smutnego pipczenia, które przyszło potem. „Emma” The Sisters of Mercy, „A Day”, „Masquerade” i przejmujące „Cry in the Wind” Clan of Xymox… Chciałoby się dorzucić Bauhaus, ale w zamian dostajemy coś podobnego: Love and Rockets, czyli de facto Bauhaus bez Petera Murphy’ego. I to z najbardziej reprezentacyjnym numerem, czyli „Haunted When the Minutes Drag”, który dodatkowo pełni tutaj rolę miażdżącego otwieracza.

Ale to jeszcze nic! – jak zawołałby niegdyś prezenter TV Marketu.

Oprócz efektownych klasyków na soundtracku do „The Guest” pojawili się też o wiele młodsi artyści, w udany sposób nawiązujący do staroszkolnych brzmień. A więc wspomniani na początku Gatekeeper i S U R V I V E. Ci drudzy zaprezentowali tu swoje dwa najlepsze kawałki, które można by równie dobrze uznać za odrzuty Perturbatora. To idealna zachęta, by zapoznać się z ich pełnowymiarowym albumem, gdzie znajdziecie już bardziej zróżnicowane klimaty.

No a Gatekeeper… Wyobraźcie sobie, że Dario Argento i David Cronenberg zamiast robić filmy, wzięli się za totalnie zryte, synthwave’owe disco. Wyszłoby właśnie coś takiego. „Storm Column” to idealna wizytówka EP-ki „Giza”. Wzięty z poprzedniego wydawnictwa „Obsidian” wypada już nieco gorzej, ale i tak polecam (tylko tutaj dla odmiany nie sięgajcie po longplay „Exo”!). Zestaw uzupełnia dramatyczny „Anthonio” niejakiej Annie, tutaj zaprezentowany w znacznie przewyższającym oryginał remiksie. Ciary murowane, choć największe wrażenie ten kawałek robi w połączeniu ze sceną, w której został wykorzystany.

Soundtrack idealny? Prawie.

Do pełni szczęścia zabrakło wspomnianego Perturbatora, ale i Front 242 oraz Deutsch Amerikanische Freundschaft, których kawałki również znalazły się w filmie. Wiadomo, że nigdy wszystkiego na soundtrack się nie zmieści, w tym przypadku jednak mogłyby robić za dodatkowy odcień lat osiemdziesiątych, prezentujący ich bardziej industrialną stronę. Bez żalu zamieniłbym „Because I Love You” Steviego B na „Der Mussolini”. Ale to już naprawdę czepianie się dla samego czepiania.

Polecam Gatekeepera, polecam S U R V I V E, a także Clan of Xymox i The Sisters of Mercy (niedawno się przekonałem, że są na świecie tacy, którzy nie kojarzą). Polecam cały soundtrack do „The Guest”, ale w pierwszej kolejności: polecam przede wszystkim film. A potem będziecie mogli sobie odpalać tę płytę za każdym razem, gdy najdzie was ochota na powrót do „Gościa”. Znam ten mechanizm z autopsji.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 2

  1. Świetny film z równie świetnym soundtrackiem

  2. Zgadzam się z całością 🙂 a z mojej strony polecam jeszcze „It Follows” lub „Lost River”. Te dwa filmy są bardzo podobne klimatycznie stylem jak i bardzo dobrze dobranymi elektronicznymi soundtrackami :))

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *