The Haxan Cloak – Excavation

2013, płyty Autor: rajmund paź 20, 2014 Brak komentarzy

Ten tekst miał powstawać w zupełnie innej atmosferze. Miał zazębiać się z naszą relacją z Avant Art Festival, tak jak występ The Haxan Cloak miał stanowić ukoronowanie ostatniej nocy festiwalu. Niestety, do koncertu nie doszło: Bobby Krlic odwołał dwa tygodnie wcześniej ten oraz trzy inne występy. Lepiej w ten sposób niż trzy godziny przed planowanym wyjściem na scenę – jak zdarzyło się na tegorocznym Offie… Zasłuchiwałem się po nocach w „Excavation” i zastanawiałem się, jak będzie doświadczyć tej muzyki na żywo. Mam nadzieję, że do trzech razy sztuka i następnym razem już takich przykrych niespodzianek nie będzie.

Matka Bobby’ego Krlica zasłużyła się dla mainstreamu w dość nietypowy sposób. W latach osiemdziesiątych była DJ-ką soulową i przyjaciółką Marca Almonda. Almond dopiero zakładał Soft Cell i marzyło mu się nagranie jakiegoś northern soulowego coveru – tyle że nie był specjalnie w tej scenie zorientowany. DJ-ka podsunęła mu więc singla Glorii Jones… No i wszyscy wiemy, co było dalej. Parę lat później dała światu Bobby’ego Krlica. A ten dał nam The Haxan Cloak. W żaden sposób nie łączcie go z Soft Cell, bo to autentyczny król mroku i bliżej mu do Lustmorda niż jakichkolwiek synthpopów.

„Excavation” to druga płyta Brytyjczyka.

Na pierwszej, zatytułowanej po prostu „The Haxan Cloak”, przygrywał nam kwartet smyczkowy wiedźm. Żadnych słów, ale Krlic opowiadał, że to concept album o drodze prowadzącej do śmierci. Drugi krążek kontynuuje historię: mówi więc o tym, co dzieje się po opuszczeniu tego łez padołu. I jest jeszcze bardziej niewesoło niż na poprzednim. Okazuje się, że smyki z debiutu były całkiem ciepłym punktem zaczepienia, trzymającym słuchacza ziemskiej rzeczywistości. Na „Excavation” takich miłosiernych prezentów brak.

Niech Was nie zmyli, że Rolling Stone umieścili ten krążek na swojej liście „Best Dance Albums of 2013” – to żaden dance, co najwyżej danse macabre czy inny Dead Can Dance. To drone ambient, więc muzyka, którą ciężko tak naprawdę nazwać muzyką. Wszystkie moje ulubione określenia, których tak nadużywam w innych tekstach – „hitowy”, „przebojowy”, „chwytliwy” – nie mają tu żadnego zastosowania. W The Haxan Cloak nie ma miejsca na kojące melodie czy taneczne beaty – tylko posępne basy, ponure brzdęki i stukoty oraz monotonne linie syntezatorów. Nuda?

Będziesz zbyt przerażony, żeby się nudzić.

Bo to spokojnie mógłby być soundtrack do najstraszniejszego horroru: nie takiego, który straszy tanimi chwytami, tandetnymi monstrami czy obrzydliwymi scenami gore. To twój własny horror, koszmar, rozgrywający się wewnątrz twojej głowy. Artysta tylko uświadamia ci jego istnienie – nic poza tym. Będziesz wić się w konwulsjach niedowierzania, starał się zepchnąć rzeczywistość na margines fikcji i wmawiał sobie, że to tylko jakaś Barkerowska bajka o sadystycznym złu. Z tęsknotą będziesz wypatrywać jakichś punktów zaczepienia, fragmentu melodii („Excavation, Part 2”), czegoś charakterystycznego jak urywek krzyku z wstępu „Miste”.

Ale to wszystko ułudy.

Wszystkie drogi prowadzą z powrotem w mrok, stukoty i bulgoty, których źródła za nic w świecie nie chciałbyś poznawać. Nie przejmuj się, Bobby Krlic będzie bezlitosny. Niczego nie powie ci wprost, nie narzuci żadnej interpretacji. Nie sprzeda cytatu z wiersza Poego, ani nie zaszczyci cię własnym tekstem – słowa nie mają dla niego żadnego znaczenia. Bo on już zrozumiał. Wie. Prawdziwa groza pozostaje niewypowiedziana.

Hicior? Tak, jest tu jeden, trwa przeszło siedem minut i przez większą część nie odbiega od reszty materiału. Z precyzją godną istnego zegarmistrza mroku w piątej minucie wybija piskliwa melodia syntezatora: rozświetlająca na chwilę ten mrok. Jednostajna, lecz ubarwiona głębszą aranżacją, przepuszczana przez szatkujące efekty – tak jakby latarka w środku nocy miała się zaraz przepalić i za chwilę znów pozostawić cię w egipskich ciemnościach. Ale nie, na koniec jeszcze uderzy w ciebie wyraźniej, głośniej. Tak mogłaby brzmieć właśnie muzyka Ericha Zanna, gdyby żył kilkadziesiąt lat później i zamiast wiolonczeli dysponował MacBookiem. Usłyszałbyś ją zza ściany wynajmowanego pokoju, nie potrafiłbyś się opanować i zastukał do sąsiada.

I prawdopodobnie słuch o tobie bezpowrotnie by zaginął…

Melodia „The Drop” to koszmarna pozytywka. Nie myśl, że ktoś cię tu utuli na pożegnanie. To nie światełko w tunelu, to kolor z przestworzy. XIX-wieczny pociąg oplątany mackami z innego wymiaru, pędzący wprost na ciebie. Nie bój się, już od dawna nie żyjesz. Kropla w morzu. Trzynaście minut, które już niczego nie zmieni. Spójrz na okładkę. Przypomnij sobie. Będziesz słyszeć ten szamański rytm już przez całą resztę wieczności… I przedwieczności.

Jeśli płaczesz, bo Akira Yamaoka nie nagra już więcej muzyki do żadnego „Silent Hilla”. Jeśli śmiejesz się z żałosnych trików, którymi chcą cię przerazić w horrorach. Jeśli chcesz się po nocy przenieść w zupełnie nowe miejsce, poza czasem i przestrzenią, pełne niezbadanych niebezpieczeństw… „Excavation” czeka na ciebie. Kusi. Intryguje. Ale pamiętaj, że gdy już raz podążysz tą ścieżką, droga powrotna wcale nie musi być tak oczywista.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *