The Black Ryder – The Door Behind the Door

2015, płyty Autor: rajmund mar 14, 2015 Brak komentarzy

The Black Ryder to australijski duet z szufladki dreampopowo-shoegazingowej. Tworzy go para Aimee Nash i Scott Von Ryper – oboje komponują i śpiewają, oboje zapraszają do swojego zespołu znajomych, np. Petera Hayesa z Black Rebel Motorcycle Club czy Malię James z Dum Dum Girls. Ich debiut z 2010 roku, „Buy The Ticket, Take The Ride”, zebrał dobre recenzje i zapewnił pewną popularność. Ale przez ostatnie sześć lat sporo się u nich zmieniło: chociażby to, że nie są już małżeństwem i przeprowadzili się do Los Angeles.

Jak to wszystko wpłynęło na długo oczekiwany drugi album?

„The Door Behind the Door” nie chce od razu zdradzać swojego charakteru. Po pierwszych trzech kompozycjach dalej ciężko tę płytę jednoznacznie zaklasyfikować i wyrobić sobie o niej zdanie. Przesterowane intro „Babylon” zapowiada postrockowy mrok i dość przytłaczające klimaty. „Seventh Moon” zaraz rozwiewa te obietnice, oferując dreampopowe smęcenie trzeciej świeżości z „rozmytym” wokalem Aimee Nash i organowym zmiękczeniem. Dopiero „The Going up Was Worth the Coming Down” – dla odmiany zaśpiewane przez Scotta – robi wrażenie. Niby to tylko akustyczna balladka, najbardziej ascetyczny utwór na płycie, ale może właśnie w tym minimalizmie i szczerości przekazu tkwi jej siła.

Wielka szkoda, że to też mylny trop.

Bo o „The Door Behind The Door” można powiedzieć wiele, ale na pewno nie, że jest to minimalistyczna płyta. Pełno tu eterycznych brzmień podwójnych linii basu, smyków, chórów… Wystarczy posłuchać „”Let Me Be Your Light” czy „Throwing Stones”. Problem w tym, że te kompozycje są do siebie zbyt podobne i snują się bez pomysłu na rozwinięcie. Nawet gdy w „Until the Calm of Dawn” atmosfera się nagle drastycznie zmienia w stronę jakiegoś kiczowatego filmu sci-fi sprzed pół wieku (te efekty…), wciąż nie wyróżnia to jej spośród monotonii całej płyty. Singlowa „Santaria” rozkręca się bardzo powoli, aż wreszcie przypomina sobie o shoegaze’owej gitarze, ale to dalej za mało, by wznieść się ponad dreampopowe przeciętniactwo. Wciąż mam na playliście „All That We See” sprzed sześciu lat, o tej płycie za dwa dni nie będę w ogóle pamiętał.

„The Door Behind the Door” to płyta pozbawiona charakteru.

W tym sensie jej tytuł wydaje się trafnie dobrany: otwieramy drzwi i liczymy, że czeka nas za nimi coś więcej – a tam tylko kolejne drzwi, i tak dochodzimy donikąd. Najlepiej obrazuje to zamykający ją „Le Dernier Sommeil (The Final Sleep)”: 12 minut monotonnych smyków, które zdają się ciągnąć bez końca. Opisane na początku zmiany w The Black Ryder nie wpłynęły więc zbyt dobrze na ich twórczość.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *