Suede – Bloodsports

2013, płyty Autor: rajmund gru 07, 2013 1 komentarz

Mam wrażenie, że jeśli rzucę hasło „britpop”, wszyscy od razu skojarzą Blur czy Oasis, natomiast nazwa Suede będzie padała już znacznie rzadziej. A pomyśleć, że w latach dziewięćdziesiątych trzęśli Wyspami w podobnym stopniu. Debiutancki krążek przyniósł im przepowiednie, że będą najważniejszym brytyjskim zespołem dekady. „Dog Man Star” (mimo umiarkowanego sukcesu komercyjnego) zapewnił im dożywotnie miejsce w encyklopediach rocka, a wreszcie „Coming Up” i hymn pokolenia „Trash” wywindował ich do mainstreamu i britpopowej ekstraklasy. Niestety, kolejne płyty były coraz gorsze i zespół ostatecznie zwinął manatki w 2003 roku. Wrócili dopiero siedem lat później, a po kolejnych trzech – nagrali nową płytę. Z tym samym producentem, co trzy pierwsze. Pewnie między innymi dlatego: najlepszą od czasów „Coming Up”.

Trzy lata ciągłego koncertowania przyniosły świetny efekt i od pierwszych dźwięków „Barriers” słychać, że ekipę Bretta Andersona roznosi energia. Chłopaki nie chcą już dłużej marnować czasu i uderzają z grubej rury, już na dzień dobry witając nas wiązanką hitów. „Snowblind” atakuje wyrazistymi gitarami i czepliwym refrenem. Wybrany na pierwszy singiel „It Starts and Ends with You” przekonuje tylko, w jak smutnych czasach żyjemy. Powrót z taką piosenką po dziesięciu latach milczenia powinien okupować większość mainstreamowych list przebojów… Tymczasem przeszedł na nich bez większego echa, a teledysk na szatańskim YouTubie (zakładając, że dziś to lepszy wyznacznik popularności) zebrał od stycznia zaledwie ćwierć miliona oglądnięć.

W „Sabotage” klimatu dodają jeszcze partie klawiszy, które generalnie – im dalej w album, tym większego nabierają znaczenia. Aby zaliczyć powrót takich weteranów jak Suede do udanych, wystarczyłyby już pewnie trzy piosenki o hitowym potencjalne. „Bloodsports” jednak wcale nie zwalnia tempa. „For the Strangers” nosi znamiona klasycznej kompozycji londyńczyków i odchodzi od dotychczas faworyzowanych, glamowych rejonów z „Trash” do dramaturgii rodem z „Dog Man Star”.

Nowa płyta skręca zresztą w tę stronę jeszcze odważniej w drugiej połowie. „Sometimes I Feel I’ll Float Away” to melancholijne, nieco psychodeliczne zwolnienie, w którym Anderson udowadnia, że wciąż potrafi śpiewać równie dramatycznie jak za czasów swojej świetności. Ale to dopiero wstęp – punkt kulminacyjny „Bloodsports” stanowi mroczna, przejmująca ballada „What Are You Not Telling Me?”. Już w samym pełnym przestrzeni brzmieniu tego utworu jest coś nieziemskiego, a gdy jeszcze Brett Anderson zaczyna powtarzać tytułowe „what are you, what are you not telling me?” – i ta przeszywająca gitara… Absolutna perełka. Zespół pozostaje w niewesołych klimatach już do końca. „Always” nie ma już takiego ładunku emocjonalnego, ale zostaje w głowie (i kojarzy mi się osobiście z opisywanym niedawno, zapomnianym Ké). Z kolei „Faultlines” jest mniej wyraziste, ale pozostawia słuchacza z uczuciem niepokoju.

Brett Anderson zapowiadał, że „Bloodsports” będzie połączeniem „Dog Man Star” i „Trash” – cóż, trudno oczekiwać, żeby mówił co innego. W takich sytuacjach muzycy zawsze roztaczają nadzieję na powrót do swoich najlepszych czasów, ale tym razem rzeczywiście mamy do czynienia z takim przypadkiem. Spokojnie można wywalić z półki „Head Music” i „A New Morning”, żeby zrobić miejsce dla najnowszej propozycji londyńczyków. Bardzo cieszy mnie ich udany powrót, chociaż mam wrażenie, że w zalewie bardziej nagłośnionych tegorocznych „comebacków” przeszedł bez należącego mu się entuzjazmu.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

1 komentarz

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *