Sturm Café – Europa!

2015, płyty Autor: Danny Neroese lip 17, 2015 komentarze 2

Gdy wpiszemy w wyszukiwarce Google skrót EBM, pierwsze, co nam się pojawi, to tzw. medycyna oparta na faktach. Owszem, mógłbym teraz wam tłumaczyć, na czym to polega (huh, jakby nazwa nie mówiła sama za siebie) i powoli przybliżać wam różne niuanse związane ze światem medycyny. Wiedzieliście na przykład, że pozbawiony śluzu żołądek strawi sam siebie? Ale mniejsza z tym, gdyż to blog muzyczny, a nie medyczny, zaś z informacji wcześniej podanych interesuje nas tylko to, z czego powstał skrót EBM. Bardziej obeznani w temacie wiedzą, iż ten akronim to pierwsze litery muzyki zwanej „Electronic Body Music”. To właśnie słynni członkowie grupy Front 242 są uznawani za ich ojców. A dzisiaj przybliżę wam, jak to teraz z EBM-em jest.

Sturm Café to szwedzki duet założony przez dwóch przyjaciół – Gustava Janssona i Jonatana Löfstedta – którzy już jako nastolatkowie zaczęli wiązać swą przyszłość z muzyką. Może nie aż tak mocno, ale ciężko zaprzeczyć, że ta forma sztuki jest z nimi na co dzień, a sami są z nią związani. Początki Sturm Café sięgają jeszcze 2001 roku, kiedy to (wtedy) szesnastolatkowie wypuścili kilka kaset demo pod nazwą „The Xenophobian Alliance”. Według danych z Wikipedii „głównym generatorem dźwięku był tani, cyfrowy syntezator, konsola Atari. Wszystko to było nagrane na analogowym, czterościeżkowym, przenośnym interfejsie. Jakość była niska, lecz czarująca”. Gdy zdobyli pieniądze na lepszy sprzęt, zmienili szyld na Sturm Café (pomysł na taką nazwę projektu podsunął Gustavowi – klawiszowcowi i perkusiście – jego ojciec). Pierwszy album SC datowany jest na 2005 rok, zaś dziesięć lat później Szwedzi postanowili wypuścić już czwarty album o nazwie „Europa!”. Jak im poszło to przedsięwzięcie?

Może najpierw zacznę od małego nakreślenia „ich” EBM-u. Forma owej muzyki prezentowana przez tę dwójkę to tak zwany Anhalt EBM czy też Neo-oldschool EBM. Bo sam EBM teraz dzieli się na trzy szkoły: klasyczną (old school), klasyczno-nowoczesną (Anhalt) i nowoczesną (EBM, który wyewoluował). Jest to wypadkowa Electronic Body Music i kultury streetpunk/oi! – polecam poszukać na YouTubie typowych koncertów z tej sceny. No ale skończmy dygresję. Jak więc prezentuje się najnowszy album Gustava i Jonatana? Dla mnie wręcz świetne! Muzyka – tak jak na Anhalt przystało – jest prosta. Nie ma tutaj żadnych wodotrysków czy czegoś, co urwałoby głowę swoją innowacyjnością. To niemieckie szanty z dodatkiem prostej, analogowej perkusji oraz wyraźnej i „kwadratowej” linii basowej, która niekiedy jest przeplatana jakimś samplem lub/i minimalistyczną linią melodyczną. I tyle praktycznie starczy do tworzenia takiej muzyki, gdyż jej siła tkwi w prostocie i chwytliwości. Odpalając „Europa!” nie wiedziałem zbytnio czego się spodziewać. Ostatnią styczność z ich twórczością miałem przy słuchaniu albumu „So Seelisch, So Schön!”. Miałem po nim dość pozytywne zdanie o Sturm Café, ale ich najnowsze dziecko jeszcze bardziej wzmocniło moją sympatię do nich. To, jak szybko ich utwory wpadły do mojej głowy (i wyjść z niej nie chcą!), jest wręcz niepokojące, bo jak na tak prostą i niezbyt zaawansowaną kompozycyjnie muzykę to wręcz dziwne. Ale w tym właśnie tkwi siła muzyki EBM – ma dawać energię, ma mieć moc i mieć to “coś”. A Sturm Café definitywnie to posiada. I nawet nie przeszkadza mi wcześniej wspomniana prostota, która wręcz wyskakuje z krzaków prosto na twarz słuchacza i manifestuje swą obecność, nie przeszkadza mi ten taneczny rytm wybijany bez większego zaangażowania, ani nawet teksty po niemiecku (yup, są ze Szwecji, ale wokalista śpiewa w języku Nietzschego – niemiecki dla Anhaltu to jak język ojczysty). Po prostu mnie to bierze i kupuje po całości!

Tak więc jeżeli zastanawialiście się od czego zacząć i czy w ogóle zacząć przygodę z muzyką EBM, polecam właśnie Sturm Café. Chłopaki udowodnili, że nie trzeba mieć wypasionego studia ani wizjonerskich pomysłów, aby stworzyć solidny album z i tak dość unikatowej sceny. Kto wie, może “Europa!” przekona do siebie niektórych ludzi, którzy byli dość niechętnie nastawieni do tej muzyki. Nie wiem, mogę wam tylko rzec, że jest to album bardzo dobry i jeżeli gustujesz w takich klimatach to pozycja obowiązkowa!

PS Oczywiście doszukałem się też polskiego smaczku – wokalista przez pewien krótki czas swego życia mieszkał i studiował w Polsce… medycynę.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

komentarze 2

  1. Cyklop2 pisze:

    Kapitalny album. To jest to, czego długo szukałem. Język niemiecki idealnie pasuje do zimnej, tnącej nie gorzej niż Bosch, syntetycznej elektroniki. Gdzie mogę kupić ten album na CD ?

    1. Danny Neroese pisze:

      Co do albumu – niestety, nie jestem w stanie odpowiedzieć. Zawsze możesz napisać do nich maila:)

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *