Spor – Caligo

2015, płyty Autor: Danny Neroese mar 05, 2015 komentarze 4

W sierpniu 1984 roku, w miejscowości Hertfordshire w Anglii na świat przyszedł chłopiec, któremu państwo Gooch postanowili dać imię Jonatan (przez „dż”). Chłopiec ten chodził do szkoły, pewnie się zakochał i przeżył pierwsze miłosne rozczarowanie. Prawdopodobnie poszedłby na studia, następnie znalazłby dobrze płatną pracę, założył rodzinę i następnie zakończył swój żywot, nie osiągając jakiegokolwiek rozgłosu. Wszystko to mogło się sprawdzić. Mogło. Gdyby nie to, iż będąc gdzieś w granicach wieku 16-20 lat, zaczął interesować się muzyką, której Wielka Brytania jest stolicą – czyli szeroko pojętym drum and bassem. Początki były ciężkie, lecz z pomocą przyszła mu paczka sampli, która miała w swej nazwie słowo „Spore”. Wtedy właśnie Jon Gooch postanowił przyjąć nazwę „Spor”. Nie wiedział jednak, iż z czasem stanie się jednym z symboli odnogi owej muzyki i cenionym na świecie twórcą.

Zaznaczyć należy, iż odmiana „bębna i basu” (śmiejcie się – w moim poprzednim telefonie muzyka ta widniała pod takim tagiem…), którą uprawia Spor, zwie się – naprzemiennie wręcz – neurofunk lub/i darkstep. Jest to bardziej techniczna, cięższa i mroczna odmiana drum and bassu, wskutek czego nie jest raczej przeznaczona dla wszystkich, mimo iż wywodzi się z muzyki klubowej. A co jeżeli dodam, że mimo ponad dziesięciu lat aktywności muzycznej jest to jego debiut (!)? Już spieszę z wyjaśnieniem: ogólnie na tej scenie muzycznej nie wydaje się czegoś takiego jak długograj. Popularne są formy singli i EP-ek, zaś całe albumy to nie tyle rzadkość, co nieczęsty widok. A „Caligo” to właśnie pierwszy, pełnoprawny album, w dodatku wydany za darmo, ew. można zapłacić, jeżeli ktoś zechce. Tyle słowem historii i ogólnego „o co cho”, pora na konkrety.

Kto słucha takiej muzyki, ten wie, jaka ona jest. Kto nie słucha – no cóż, to może sobie darować ten tekst. Czego więc można się spodziewać po najnowszym, autorskim dziele Spora? To solidna dawka drum and bassu! Jest zrealizowana naprawdę świetnie, choć zauważalnie inna od tego, do czego przyzwyczaił nas Brytyjczyk przez tyle lat. Utwory są oczywiście zróżnicowane, ale nie na tyle, aby stanowiły jakąś swą osobną część. Pojawia się co prawda jeden kawałek dubstepowy („Like Clockwork”), ale można go jakoś przeboleć, zwłaszcza że następujący po nim „Blueroom” zaczyna się całkiem klimatycznym szczękiem ostrzy mieczy o siebie. Również czymś wyróżniającym się na tym albumie jest swego rodzaju minimalizm – zazwyczaj Spor lubił eksponować swoje świetne neurobassy (nie mam pojęcia jak on je wykręcił…), wypełniając nimi całą przestrzeń. Sprawiało to miłe wrażenie pełnego i gęstego brzmienia. Tutaj już tak nie ma. Nie znaczy to, że jest gorzej – jest inaczej. Choć muszę przyznać, że brakuje mi trochę właśnie tych urywających pewną część ciała basów (wyjątkiem jest ostatnia pozycja pod tytułem „The Hole Where Your House Was”, której brzmienie przypomina mi właśnie te poprzednie „Spory”). Pod względem jakości produkcji nie mam zastrzeżeń. Wszystko ładnie gra i pasuje do siebie, z małym ale – gdzie ten „punch”, sir Gooch? Gdzie ten strzał prosto w twarz, który towarzyszył mi choćby przy utworze „Kingdom” z EP-ki „Conquerors & Commoners”? Jest jednak coś, co Sporowi zawsze się udaje, bez względu na to, za co się zabiera (wiecie, że zremiksował Fear Factory?), a mianowicie atmosfera. Tego nie sposób podrobić i zarzucić jej braku. On wie, jak to wszystko poukładać, dodać jakieś melodie, leniwie poruszające się w tle pady, kontrastujące z szybką perkusją, aby utwory miały tę swą magię. Tutaj należy się pochwała dla Brytyjczyka – nie zatracił w tym wszystkim siebie, swojej wyjątkowości oraz wyrobionej renomy. Ukłon pełen szacunku.

„Caligo”, jako najnowsza propozycja (na ten moment) w świecie drum and bassu, jest całkiem przyjemna i nadająca się do słuchania. Jest to Spor – trochę inny pod kilkoma względami, ale nadal Spor, i to jest fakt niezaprzeczalny. Postanowił wyjść z inicjatywą i przekazać nam swoje emocje i pomysły, zarówno metaforyczne, jak i dosłowne (mam na myśli jego informacje na oficjalnym facebookowym profilu dot. wydania albumu). Dla kogoś, kto lubi jego Twórczość, do pozycja obowiązkowa. No i w dodatku całkowicie za darmo.

PS Zabawna sytuacja wyszła z wydaniem owej płytki – pierwszą datą wydania był 9 marca. Jednakże… Jon postanowił zrobić coś oryginalnego. Nie wiadomo, czy wyciek albumu był zaplanowany, lecz oficjalnie wydał go 19 lutego.

PS2 I całkowicie zapomniałem o udziale prześwietnej Tashy Baxter w „As I need You”.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

komentarze 4

  1. RaKuS pisze:

    Można to dorwać w wersji Cd czy tylko jest wersja cyfrow?

    1. rajmund pisze:

      Na razie tylko wersja cyfrowa.

      1. Danny Neroese pisze:

        A winyl interesuje? Gdzieś czytałem że o nich myśli.

  2. niggor pisze:

    Miałem wrażenie słuchając na Audio niektórych numerów Spora, że zszedł troszkę z tonu i agresji na rzecz bardziej ” słuchalnego ” dnb. Jego wyjątkowość jednak wynika z tych tłustych jak Ryszard Kalisz bassów eksplodujących jak przesterowany popcorn an patelni. Łykam album nonetheless.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *