Sneaker Pimps – Splinter / Bloodsport

00s, 90s, płyty Autor: rajmund sty 05, 2015 Brak komentarzy

Dawno, dawno temu, gdy wkręcałem się w taki modny na przełomie wieków gatunek jak trip hop, ktoś mi pokazał Sneaker Pimps. Oczywiście tylko pierwszą płytę, „Becoming X”. „Kolejne Portishead trzeciej świeżości, co za nudziarstwo” – pomyślałem i rzuciłem bez żalu w kąt, wróciwszy do katowania DJ-a Shadowa czy innego UNKLE. A parę lat później ktoś zupełnie inny pokazał mi krążek z jedną z moich ulubionych disturbingujących okładek, mimo że przedstawia tylko tył głowy jakiegoś faceta z kogutem na łbie. I z miejsca się zakochałem.

Bo jeśli chodzi o Sneaker Pimps, to jedna z tych smutnych historii o niedocenieniu, które idealnie pasują do tego bloga. „Becoming X” odniosło sukces, bo było idealnie skrojone pod modę drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych. Single „6 Underground” i „Spin Spin Sugar” brylowały na europejskich listach przebojów, ktoś je nawet puszczał w Stanach. Ale już trzy lata później Chris Corner (przez „r” na końcu – nie mylić z krzykaczem Soundgarden) i Liam Howe postanowili obrać inny, o wiele ciekawszy kierunek. Wywalili najsłabsze ogniwo, czyli wokalistkę Kelli Dayton, wyeksponowali gitary, sięgnęli do słoika z mrokiem, a Corner ośmielił się wyjść przed mikrofon.

Nagrali dwie fantastyczne płyty – nie potrafię wybrać lepszej, stąd pierwszy w historii Jeszcze tego nie słyszałeś double feature – które oczywiście przeszły praktycznie niezauważone, mało kto o nich pamięta i generalnie Sneaker Pimps kojarzy się tylko z nijakim debiutem. Sytuacja troszkę jak z płytami „Other Voices” i „Full Circle” The Doors. Nagrane po śmierci Morrisona, nie doczekały się nawet nigdy wznowienia na CD. Choć akurat w tamtym przypadku zacieranie historii jest jak najbardziej wskazane. Także najpierw znokautuję jednym kawałkiem wszystkich, którzy już chcą bronić „Becoming X”, a chwilę potem opowiem o moich ulubionych utworach z obu późniejszych płyt.

SPLINTER

Low Five – wymarzony lead singiel, który zasługiwał na większą uwagę niż cokolwiek z „Becoming X”. Akustyczny, nieco orientalny motyw, zatopiony w retro brzmieniu (dziś powiedzielibyśmy: vintage). Do tego Corner wyciągający swoją charakterystyczną manierą. W tle jakieś quasi orkiestrowe ozdobniki, ale liczy się tylko refren z tą wkręcającą gitarą i give me a low fiiiiiiveeeeee, ’cause I can’t help myself. No czyż to nie jest wymarzona piosenka do jakiejś reklamy samochodu?

Curl – a to z kolei byłby utwór jak ulał do knajpy z sushi. Znowu ta japonizująca gitara, tutaj dodatkowo zatopiona w pogłębiających wschodnie klimaty wokalizach. Znowu zawodzący, tym razem na przydechu, Corner. I znowu piękny refren zbudowany na rzężącej gitarze w stylu wczesnego Placebo. Oni by ten motyw wyciągnęli do przodu i zagłuszyli nawet swojego Molko, a Sneakerzy upchnęli ją gdzieś w lewy kanał, na sam spód aranżacji. Tacy to byli ludzie na tej płycie właśnie.

Superbug – tutaj jest dopiero fajne napieprzanie. Jazgoty krzyżują się w rozmaitych konfiguracjach, ale daleko im do garażowego brzmienia, to w dalszym ciągu zachwycająca produkcja. Wokal dobiega jakby z innego wymiaru dzięki odpowiednim efektom. W refrenie nawet się odpowiednio wydziera, jest jakieś dodatkowe bzyczenie… Może trochę jak eksperymentalny, dopiero co zerwany ze smyczy britpopu Blur? W końcu taki był wtedy klimat.

Flowers and Silence – dół absolutny, nie to, co późniejsze pozerstwa w IAMX. Zapewne posamplowane z jakichś staroci klawisze, stringi, wszystko utkane w melancholijny patchwork, do którego brakuje jeszcze tylko wyjątkowo w tym przypadku androgynicznego głosu Krzysia. Zimny kąt w zapomnianym przez świat pokoju o obdrapanych ścianach… A zamiast refrenu ta irytująca melodyjka jak z sekretarki telefonicznej. Może te ściany nie są takie obdrapane, tylko po prostu wyłożone obiciami jak w psychiatryku?

Splinter – jest już w samej nazwie tego albumu coś takiego, że… Nie wiem, to jak z tą okładką. Niby nic, a zostaje w głowie. To doskonale pasuje do całej płyty: niby alternatywne gitary bardzo w stylu końcówki XX wieku, niby „emo” wokale Cornera, miotające się między zupełną niemęskością a rozdzierającym krzykiem, a tyle tu specyficznych dźwięków w tle, nieoczywistych progresji i niepowtarzalnych aranżacji. Wszystko to czyni „Splintera” jedną z najbardziej frapujących płyt całego trip hopu. Zostaje w głowie i nie daje spokoju na długo… Like scissors in my coat, like splinters in my cup.

BLOODSPORT

Kiro TV – od pierwszego kawałka zapowiedź kolejnego zwrotu stylistycznego. Teoretycznie znowu łączenie gitar z samplami (i to nie byle jakimi – główny motyw wzięto z „Rockwrok” Ultravox), ale zdecydowanie więcej wyrazistej elektroniki, a Chrisa wspomaga wokalnie Zoe Durrant. Cóż, przez trzy lata zmieniły się mody, weszliśmy w nowy wiek – słychać to też w muzyce Sneaker Pimps.

Small Town Witch – jeszcze więcej elektroniki, beat z nieśmiertelnego „Nightclubbing” Iggy’ego Popa, może i te flangery trącą nieco myszką, ale refren nadrabia. Motyw trochę à la Yamaoka z „Silent Hilla”, choć cała piosenka kojarzy mi się z jeszcze inną grą (zapewne przez ten tytuł), a mianowicie z „Diablo” i tamtejszą wiedźmą z Tristram. Small town witch come to mess me up…

Loretta Young Silks – a to już można traktować jako zapowiedź tych smętnych klimatów, w których Corner się tak rozkochał w swoim późniejszym IAMX (we wszystkich tych utworach pełno zresztą elektroniki, będącej zapowiedzią tego projektu). Tyle że tutaj jakoś bardziej rusza od np. ulubionego hymnu każdego zdołowanego licealisty, „This Will Make You Love Again” (który swoją drogą też brzmiał sto razy lepiej jako wczesna demówka na czwartą płytę Sneaker Pimps). Może to przez to wsamplowane nucenie Billa Withersa.

The Fuel – najbardziej złożony a zarazem najlepiej brzmiący kawałek w całym zestawie (w końcu maczał przy nim palce sam Flood): pełen polayerowanej elektroniki i sampli, tym razem ze ścieżki dźwiękowej Jamesa Hornera do „Gorky Park”.

No i teraz pora na ten słodko-gorzki happy end. Bo z jednej strony Chris Corner się w końcu doczekał – w odróżnieniu od czwartej płyty jego projektu z Howe’em. Ta się wydania nigdy nie doczekała, wokalista jednak dostał swoje wymarzone pięć minut i niemalże mainstreamowe uwielbienie dzięki IAMX (swoją drogą ciekawe: pierwsza płyta Sneakerów to „Becoming X” – czyżby więc dosłownie po latach stał się swoim wymarzonym X-em?). I nie to, żebym hejtował, pierwszymi dwiema płytami się nawet swego czasu jarałem, no ale… To już nie to samo. Z drugiej strony, lepiej się stało tak, niż jakby IAMX-owe płyty miały ukazywać się dalej pod szyldem Sneaker Pimps. Cóż, ja zostaję przy poprzednim zespole Cornera. Ale jeśli znacie tylko jego późniejsze dzieła, dajcie szansę tym dwóm płytom.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *