ShortyUnInc – wywiad

polak potrafi, wywiady Autor: rajmund cze 06, 2015 Brak komentarzy

ShortyUnInc opowiada nam o śmierci, hip-hopie i swoim „Lazarus Syndrome„.

Rajmund: Kiedy po raz pierwszy dotarło do Ciebie, że kiedyś umrzesz?

ShortyUnInc: Hehe, nie wiem kiedy. Pewnie siedząc gdzieś, czekając na autobus, znajomego. Wiem za to, że często miewam takie myśli. Kiedy próbuję zrozumieć fakt, że kiedyś nie posiadałem jakiejkolwiek świadomości… I po prostu mnie nie było. Logicznie rozumując, skoro mnie nie było i nie robiłem z tego wielkiej afery, to po śmierci też nie będę. No tak, ale jesteśmy w tym cholernie krótkim okresie pomiędzy i szkoda byłoby go zmarnować. Dlatego nie należy brać myśli przewodniej płytki dosłownie, drugiej szansy nie będzie. Nigdy nie ma. Po prostu chciałem w ten sposób zainspirować do działania.

„Lazarus coaching” zamiast mglistej obietnicy na 39. przypadek „Lazarus Syndrome”?

Nie no, częściowo jest to też po prostu cięższe dzieło fikcji. Historia o człowieku, który przeżywa 39. zarejestrowany syndrom Łazarza… Chyba, że tylko mu się tak wydaje?

W podobnym przypadku w „Drabinie Jakubowej” rzeczywistość okazała się jednak brutalna.

World ain’t sunshine and rainbows.

W swoich inspiracjach podajesz rzeczy dość odległe od hip-hopu: dużo nowoczesnej elektroniki, dark ambient, industrial…

Zgadza się, nie utożsamiam się za bardzo z polskim środowiskiem hip-hopowym.

No właśnie, nie obawiasz się trochę takiego połączenia? Hip-hop to jednak dość hermetyczna szufladka. Na przykład wielu fanów Trenta Reznora nie uznaje jego twórczości z raperami: Saulem Williamsem, El-P…

Nie bardzo mam możliwość obawiania się, bo to był mój punkt wyjścia. Zacząłem od oldschoolowych bitów, inspiracji Ostrym, Premierem, RZĄ, Pete’em Rockiem. Do teraz słucham całej czwórki i masy innych producentów hip-hopowych, co więcej większość muzyki, którą pochłaniam, to hip-hop w różnych wariacjach. Lubię rytm, lubię ciepłe brzmienie sampli, lubię tę ekspresję i bezpośrednie teksty MCs. Przede wszystkim lubię i szanuję eksperymenty w czymś, co wydawałoby się nie do naruszenia. W gatunku z jasno określoną genezą i ideologią, a w którym można jednak jeszcze tyle namieszać. Pewnie dlatego nadal się w nim bawię. Ale nie na długo, nie chcę być na stałe kojarzony jako koleś, który robi „fajne mroczne bity”. Mentalność tego środowiska (chociażby koncept czegoś takiego jak publiczne beefy i obsmarowywanie się nawzajem w trackach/social media) zupełnie mi nie odpowiadają. Z każdym następnym krokiem będę oddalał się coraz bardziej od hip-hopu, ale nie wykluczam nietuzinkowych kolaboracji z raperami (niekoniecznie polskimi). Dlatego nie tyle obawiam się, co wiem, że z czasem się od tego odetnę. A fani Trenta Reznora powinni zdjąć klapki z oczu: El-P jest świetnym artystą, przełomowym. Saul Williams jeszcze bardziej. Niestety w Polsce o takich już trudniej, rzeczywistość jest jaka jest.

Z tym zdejmowaniem klapek z oczu / uszu mogę się tylko zgodzić, trochę się jednak obawiam w związku z tym o grono odbiorców Twojej płyty. Wiem po swoich znajomych, że są ludzie siedzący na co dzień w mrocznych klimatach, którym taki „soundtrack z psychiatryka” mógłby bardzo przypaść do gustu, jednak na samą myśl o hip-hopie reagują alergicznie. Próbowałbyś ich jakoś przekonać, że hip-hop to nie tylko Peja, Tede i Popek?

Kupcie płytę, hehe. A poważnie to gatunek, który istnieje już pół wieku. Zdążył ewoluować w tylu różnych kierunkach, że szufladkowanie go jedynie jako gangsta rap/trap/bumbap to ignorancja. Jest z nim problem u nas, lokalnie, w Polsce, ale na świecie ma się świetnie i naprawdę warto się zainteresować. Kilku moich ulubionych artystów z brzegu: Hot Sugar, Clams Casino, El-P, Death Grips, Earl Sweatshirt, Eric Dingus, Aesop Rock, Clipping, DJ Shadow, J Dilla, Flying Lotus. Strasznie polecam też płytkę „Feeelings” Light Club. Właśnie słucham chyba setny raz i te brzmienia są tak świeże i genialne, że głowa mała.

No dobrze, a co powiesz na witch house? Istnieje coś takiego według Ciebie jako gatunek muzyczny? Jak reagujesz, gdy się określa tą etykietką Twoją twórczość?

Nieee wiem jak to z nim jest. Rozumiem, jaka towarzyszy mu estetyka, i jest mi dosyć bliska, ale czym charakteryzuje się taka muzyka, jest dla mnie bardzo niejasne. Dlatego określam swoją płytę jako alternatywny hip-hop i witch house. Naturalnie więc nie mam nic przeciwko, niby się przejadła i jest już passe, jak zresztą pisałeś, ale dla mnie jest relatywnie świeża. Słucham od ok. roku i moje uwielbienie do oOoOO nadal rośnie w siłę.

Są jakieś szanse, że pójdziesz dalej w kierunku oOoOO i np. zaprosisz do współpracy jakieś wokalistki?

Jasne, już nieraz były takie plany, tylko nie znalazłem jeszcze żadnej, która na poważnie traktuje śpiewanie. A współpraca z takimi to więcej pracy niż gdybym samemu miał się tego nauczyć.

No to trzymam kciuki. Wracając do teraźniejszości: opowiedz mi, jak się kształtowała Twoja koncepcja „Lazarus Syndrome”. Od początku planowałeś takie proporcje utworów instrumentalnych i rapowanych?

Zaczęło się od zupełnie innego konceptu, ale z podobną proporcją instrumentali do gościnnych udziałów. Projekt nazywał się „tapes” i był mocno zainspirowany stylistyką Bonesa i innych „internetowych raperów”, którzy namiętnie romansują z lo-fi. Prawdopodobnie do niego wrócę, więc nie chcę zdradzać jeszcze żadnych szczegółów. Był taki etap pomiędzy „tapes” a „Lazarus Syndrome”, kiedy chciałem, żeby był to po prostu album instrumentalny z ewentualnym udziałem jednego, dwóch raperów. Przy „tapes” nie byłoby to możliwe, bo nie zgadzałoby się z konceptem. Jednak udało mi się zorganizować paru dobrych raperów. Miał być jeszcze Młody Zgred, ale zrezygnował z udziału ze względu na to, że nie znał pozostałych gości i nie chciał być z nimi utożsamiany.

Czyli głównym kluczem w doborze raperów był fakt, że miałeś ich już wypróbowanych. A jak wyglądała Wasza współpraca? Dostawali od Ciebie gotowe podkłady i wolną rękę w swoich nawijkach czy rzucałeś im jakieś hasła, a może w jeszcze inny sposób ingerowałeś w ich teksty?

Właściwie to dostali ode mnie… Gotową tracklistę. I zostawiłem im nawet wolną rękę w wyborze tracku, na którym chcieliby dodać od siebie parę wersów. Tracklista zawierała tytuły i krótkie opisy obok, rozwijające ich myśl. Myślę, że mniej więcej udało im się trafić w mój koncept, haha. Najpierw skończyłem płytę, potem zapraszałem gości. Poza raperami miałem przyjemność posiadać również DJa 2najza na dwóch utworach, który z pewnością wyczuł klimat i je urozmaicił. Dograł mi się za pośrednictwem Sebastiana z Health & Nature, z którym są razem w kolektywie Full Flava Patology. Ale akurat co do jego udziału byłem bardziej ścisły, wiedziałem na jakich trackach i jakie scratche bym chciał.

Na wersji płytowej umieściłeś dwa bonusowe utwory – mają jakieś tytuły? Jeden z nich to „przelazarusowany” motyw z „Das Boot” – takie przeróbki kojarzą mi się z kolei z innym ciężkim do zdefiniowania, internetowym zjawiskiem: vaporwave’em…

Mają, tylko nie bardzo miałem gdzie je umieścić. Pojawią się w wersji digital, które podeślemy mailowo razem z klipami do pobrania. Na razie walczę z zaliczeniami i nie mam czasu zająć się skryptem php do generowania unikatowych jednorazowych linków. Tytuły to „XV. depths” (dosyć jasne nawiązanie do „Das Boot”) i „XVI. glimpse of nothingness”. Celowo zostawiłem fragment, w którym można usłyszeć całą charakterystyczną melodię, by w połowie tracka słuchaczowi zapaliła się lampka „o, przecież to znam”. Owszem, sampluję popularny kawałek z lat 80., ale nie przypisywałbym go do vaporwave’u. Brakuje mu tego cukierkowego ironicznego brzmienia.

To fakt, brzmieniowo bardziej uderza w IDM ze stajni Tympanik Audio. Pamiętam z zapowiedzi „Lazarus Syndrome”, że miała być jeszcze powieść?

Tak, miał ją napisać Paweł Przybysz, który jest autorem wiersza wewnątrz artbooka. Nie wiem, czy to się jeszcze ukaże, prawdopodobnie jest po prostu zajęty studiami.

Ostatnie pytanie będzie o trójmiejską sceną muzyczną. Jakiś czas temu trafiłem na cały serwis jej poświęcony, wiadomo, że „Lombard Czasu” był mocno związany z Gdańskiem, ostatni koncert oOoOO też mi nieco pokazał – dzieje się?

Dzieje się. Najczęściej ostatnio słyszę o trójmieście i naturalnie o Warszawie. Myślę, że to zasługa stopniowego gospodarczego rozwoju tego miasta. Ambitni ludzie chcą tu mieszkać, przyjeżdżać, to i kultura kwitnie. Ja jestem bardzo zadowolony i myślę, że zamieszkam w Gdańsku lub w Gdyni na stałe. Możliwości jest sporo, szczególnie biorąc pod uwagę istnienie internetu. Od przyszłego roku zaczynamy koncertowanie, miejsc w tricity też do tego nie braknie.

No to super, postaram się do Was wpaść. Mamy taką tradycję, że na koniec zawsze pytamy o godnych uwagi artystów, których sami mogliśmy jeszcze nie słyszeć – podałeś już trochę hip-hopowców, ale może chcesz kogoś dodać?

Pewnie, cała przyjemność po mojej stronie. A co do artystów, pomijając hip-hop (rzucam okiem na ostatnią playlistę): Jamie xx, El Huervo, Emancipator, Fryars, Future Islands, Forest Swords, Fisz Emade Tworzywo, Golden Retriever (płyta „Seer”), IC3PEAK, Leszek Możdżer, Little People, Mac Demarco, Napolian, Psymun, Rob Zombie, Rodriguez, Sd Laika, SBTRKT, Sohn, Sun Araw, Swans, Thee Oh Sees, Tobacco, Tricky, Tycho, Trentemøller, Massive Attack, The War on Drugs. Wybacz, że tak dużo, ale nie chce mi się wykreślać „mniej ulubionych”, bo wszystkich cenię prawie równo.

Płyta „Lazarus Syndrome” ukazała się 14 maja nakładem Health & Nature. Można jej posłuchać na Bandcampie i YouTubie, w sprzedaży jest limitowane wydanie na CD z dodatkami. Więcej informacji na Facebooku.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *