Shiv-R ‎– Wax Wings Will Burn

2014, płyty Autor: Danny Neroese wrz 10, 2015 Brak komentarzy

Australia to całkiem ciekawy kontynent, nie wspominając o tym, że również jest państwem. Nieźle nie? W ogóle to niezły przypadek z tej wyspy. Nie dość, że odkryta później niż obydwie Ameryki, to w dodatku Wielka Brytania zrobiła z niej kolonię karną dla swych więźniów. Mało? A co jeżeli powiem wam, że tam wszystko chce cię zabić? Możecie się śmiać z tego ostatniego zdania, ale tylko tam widziałem ogniste tornado! Całkowitym szokiem dla mnie jest nikła znajomość tamtejszego rynku muzycznego. Uwierzcie lub nie, ale do pewnego czasu z Australią kojarzyłem tylko SPK i Austrian Death Machine! Nie wiem, co wpływa na to, że ich muzyka nie przebija się do szerszej publiczności w ilościach tak hurtowych jak robi to duet Europa i USA. Postanowiłem więc, że czas to zmienić.

Czym prędzej zrobiłem szybki „risercz”. Scenę metalową szybko sobie darowałem, bo coś tam jednak jest. Pozostała więc elektronika. Pierwsze co znalazłem? Pendulum. No ale dobrze, zawężamy spektrum poszukiwań do sceny dark independent i industrial. I tutaj, moi drodzy, pojawiło się coś, co od razu przykuło mą uwagę. Tym czymś jest Shiv-R. Oczywiście, jak na „scenę” przystało, nazwa musi być odpowiednia. Dlatego też litera „e” została zastąpiona myślnikiem. Tak dokładnie to nie wiadomo, kiedy powstał pomysł na taki duet, gdyż jego członkowie – Pete Crane i Ben Lee Bulig – udzielali się wcześniej w innych projektach. Niemniej w 2010 roku powołali do życia nowy debiut pod nazwą „Hold My Hand”, wdzierając się z trudem na scenę dark independent. Dało im to na tyle duży rozgłos, że się nie zrazili i kontynuowali pracę nad kolejnymi albumami. Ten dzisiejszy, którego „sylwetkę” postaram się wam przybliżyć, pochodzi z 2014 roku, więc jest stosunkowo nowy. Co więc grają ci dwaj glam panowie?

Słowo „glam” nie padło przypadkowo – spójrzcie na ich image, masakra prawda? Na szczęście nie odbija się to na muzyce. To znaczy odbija się – co zaraz wyjaśnię – ale nie w tę złą stronę. Najlepszym określeniem na ich twórczość jest… catwalk dark electro. I bynajmniej nie chodzi tutaj o dark electro puszczane na pokazach mody dla gotów. To jest po prostu ich stylistyka i kierunek muzyki, która tylko trochę jest do mrocznej elektroniki podobna. I to nie wyjątek – podobnie gra inny duet o nazwie Surgyn czy choćby AR12. Ale skończmy dygresje, pora na konkrety. Album trwa prawię godzinę i jest podzielony na trzynaście utworów. Nie jest źle na tle współczesnych standardów. Jeżeli miałbym określić brzmienie Shiv-R, to pierwszym słowem byłoby „sterylne”. Nie grają tak, jak przyzwyczajają nas typowi twórcy dark electro. Nie jest tak ciężko i mrocznie, z ogromem przesterów, nie uświadczymy też tutaj charyzmatycznej elektroniki i/lub czasem harmonizujących, rozbudowanych melodii. Wszystko jest tu dość minimalistyczne. Owszem, linie melodyczne się pojawiają, ale raczej stanową tło, aniżeli się wybijają. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się brzmienie basów w ich utworach. Są trochę suche i gładkie, ale to dobrze, gdyż utwory wpadają w świetną dynamikę (zwłaszcza te dynamiczne). Jest to zasługa legendarnego syntezatora firmy Moog (skąd to wiem? Nie, nie rozpoznałem po dźwięku – na swojej stronie internetowej mają listę sprzętu studio). Dla mnie więc to wystarczyło. Beaty perkusyjne są również sprawne i – jak wcześniej wspomniałem – takie jakby sterylne. Tak to jakoś zmiksowali, że brzmią tak… czysto, nawet gdy jest dodany przester. Utwory w gruncie rzeczy są dość różnorodne. Kawałek „Asylum”, który otwiera album, rozpoczyna się spokojnym i miłym referowaniem słów utworu, by z czasem przejść z lekkości do ciężaru. „Monster” porywa natomiast wstawkami gitary elektrycznej, która nie brzmi – o dziwo! – metalowo. Jest klarowna, ale z delikatnym przesterem nadającym jej pazura. „Eye Of The Needle” zaczyna się np. samplem z „Dextera” a pod koniec wpada w ucho całkiem przyjemną melodią. „Territory” jest jakby balladą, rozpoczętą wstawką na fortepianie. To dość wolny utwór, więc potańczyć przy tym się nie da za bardzo. „Wolves” natomiast mógłby być bez problemu puszczany w jakichś komercyjnych radiach, bo jest o dziwo taneczny. „Chemical” to mój ulubiony – dynamiczny, z fajnymi wokalizami (o których za moment) i z psytrance’owym akcentem pod koniec. „Dance The Apocalypse” rozpoczyna się nieregularnym beatem, aby potem dodać lekko dubstepowy bass i dynamiczne uderzenia. „Of The Machine” należy do tych bardziej dynamicznych kawałków, tak jak „Shadow With A Voice” czy „Payload” i „Retina” . „Blood Rose (Transfused)” – kolejny kawałek o zabarwieniu ballady, zaś album jest zamknięty trochę niepokojącym i strasznym „Lifelike”. Wszystkim tym utworom jednak towarzyszy ten specyficzny klimat. Nie wiem, jak mógłbym go określić, jest taki… mroczno-szpitalny? Wrócę jeszcze do kwestii wokali Pete’a. Mimo iż jest chudziutki jak patyk i też nie wygląda jakoś męsko, to ten jego jakby zachrypnięty wokal całkiem nieźle pasuje do stylistyki, w jakiej utrzymana ich jest muzyka.

Shiv-R wybija się swym pomysłem na twórczość na tle dość zabetonowanej sceny dark independent. Ich wizja muzyki jest całkiem strawna i przyjemna oraz stanowi miłą odskocznię od typowego grania. Nie jest źle, jest nawet dobrze, i miło wiedzieć, że jednak pewne osoby starają się coś ruszyć w kwestii martwicy, która dopadła scenę. Byłbym wielce rad, gdyby takich osób pojawiało się po prostu coraz więcej, a my bylibyśmy raczeni coraz to oryginalniejszymi pomysłami na rozwój gatunku. Gdybym mógł przybijać swego rodzaju „znak jakości”, Shiv-R z pewnością by go dostał.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *