Purity Ring – Another Eternity

2015, płyty Autor: rajmund mar 07, 2015 1 komentarz

Na mieście mówią, że witch house umarł. Przynajmniej ci, co w ogóle wiedzą co to (a ci, co nie wiedzą, niech nadrabiają). Tri Angle potwierdza, Bandcamp zaprzecza. Fakt faktem, że w głównym nurcie coś go jednak nie widać. Crystal Castles się rozpadło, Charli XCX też już na drugiej płycie nie podkradła podkładu żadnemu producentowi z tej niszy… Czy druga płyta Purity Ring przywraca wiedźmy na salony?

Pierwsze utwory na „Another Eternity” mówią zdecydowanie, że nie.

Przy pierwszym odsłuchu było ciężko: wszystko zbyt lukrowane, radosne, popowe… Megan James i tak brzmi jak słodka dziewczynka, a tu jeszcze takie wypucowane synthpopy (z naciskiem na „pop”). Mrok, wiedźmy, hip-hopowe beaty – wszystko to gdzieś uleciało. Ale zacisnąłem szczękające od tej słodyczy zęby… I nie żałuję, bo po przebrnięciu przez pierwsze trzy utwory „Another Eternity” się wyraźnie rozkręca. Nawet jeśli w „Repetition” mamy zabawę autotune’em zamiast obniżonych pogłosów, a w „Stranger Than Earth” zamiast trapowych rytmów mamy klaskanie i narastający z wyciszenia efekt rodem z jakiegoś tanecznego przeboju (mój znajomy uroczo nazywa to „efektem z muszli klozetowej”). There is no lesson in magic – indeed, jak śpiewa w tym kawałku Megan. Ale nawet bez swojej wiedźmy warto wskoczyć na ten parkiet.

Purity Ring uderzają więc na swojej drugiej płycie zdecydowanie w rejony bardziej komercyjne i radio friendly (czy też powinno się już mówić Spotify friendly?). Ale przecież w dobrym popie nie ma nic złego. Zwłaszcza jak ma to być nastrojowy synthpop z miłym dla ucha żeńskim wokalem i przebojowym klawiszem jak w „Begin Again” (bardzo fajny jest też bridge z nabijanym rytmem). Aż chce się posłuchać rady zawartej w tytule tej piosenki i od razu zagrać jeszcze raz. Podobnie w bardziej konwencjonalnym „Sea Castle”. Charakterystyczna elektronika, którą witch house zapożycza z electro industrialu i dubstepu, została więc odważnie wchłonięta przez czystą, popową produkcję.

Ale czy adepci szkół wiedźm naprawdę nie mają już czego szukać u duetu z Edmonton?

Nawet jeśli okażą mniejszą otwartość ucha na słodycz niż ja, to pokochają ten krążek za przynajmniej jeden utwór: „Flood on the Floor”. Są tu zarówno charakterystyczne pogłosy, jak i atak zgrzytliwego syntezatora wprost z wiedźmowej chaty.

Zachęcam jednak, żeby nie ograniczać swoich oczekiwań wobec „Another Eternity” do hasła „party like it’s 2010” i dać szansę tegorocznej propozycji Megan i Corina. Nawet jeśli tym razem bliżej im do synthpopu, dream popu czy po prostu popu-popu, to wciąż jest to bardzo dobrze zrobiony pop. A tego przecież mamy coraz mniej. Kto wie, może jeszcze doczekamy się witch popu?

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

1 komentarz

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *