Power Glove – Far Cry 3: Blood Dragon

2013, płyty Autor: rajmund gru 13, 2013 komentarze 3

Lata osiemdziesiąte z roku na rok stają się inspiracją dla coraz większej ilości artystów. Pośród chiptune’u, electroclashu, synthpopu i im podobnych wynalazków, wyrasta od jakiegoś czasu osobna gałąź hipsterskiego electro, które już nawet nie tyle inspiruje się ejtisowymi brzmieniami, co tworzy muzykę opartą dokładnie na nich. I rok 2013 był w takie twory bardzo obfity. Kavinsky, który wdarł się do mainstreamu przebojem „Nightcall” z filmu „Drive”, wreszcie wydał długo oczekiwany pełnowymiarowy krążek. Miami Nights 1984 pokazali drugi, rewelacyjny album, czerpiący garściami z soundtracków Jana Hammera i Harolda Faltermeyera. Ale na złoty medal zasłużyła w tym roku inna pozycja. Soundtrack właśnie. I to do gry.

Nawiązania do lat osiemdziesiątych stały się bowiem popularne nie tylko w muzyce. Twórcy bestsellerowej strzelanki Far Cry postanowili wykorzystać ten trend także w swojej twórczości i zaproponowali samodzielny dodatek do trzeciej części ich popularnej serii, o podtytule „Blood Dragon”. W życiu bym się nim pewnie nie zainteresował, gdyby już nie sam trailer, który zdradza wszystkie największe atuty tej produkcji. Futurystyczna wizja 2007 roku z perspektywy kiczowatych filmów akcji z lat osiemdziesiątych. Główny bohater, cyborg-komandos Rex Power Colt, któremu głos podłożył znany m.in. z „Terminatora” i „Aliens” Michael Biehn. Na soundtracku projekt, który już swoją nazwą nawiązuje do jednej z najbardziej kultowych porażek ejtisowego przemysłu „growego”: słynnej rękawicy firmy Nintendo, o której najlepiej opowie Wam ekspert. UbiSoft odrobił lekcję na piątkę z plusem, gra jest genialna, ale skupmy się na muzyce.

„Terminator”, „Ucieczka z Nowego Jorku”, „Robocop”, „Tron” (jeszcze ten bez Daft Punku), a nawet przegenialny vangelisowski „Blade Runner”. Wszystkie najbardziej ikoniczne, kultowe (wstawcie jeszcze jakieś podniosłe określenia) soundtracki do filmów science fiction z lat osiemdziesiątych. Gdyby „Blood Dragon” był filmem, ten soundtrack wymieniałoby się obok nich jednym tchem. Już motyw przewodni mógłby być kluczową pozycją na składankach „Best of the 80s Film Scores”.

Oczywiście, że to brzmi jak „Terminator”, a to brzmi jak motyw z „Miami Vice”, ale Power Glove tworzy na podstawie tych inspiracji zupełnie nową jakość. Utwory takie jak ten, „Warzone”, „Sloan’s Assault”, „Combat II” czy „Rex’s Escape” umiejętnie zagrzewają do walki w trakcie gry, ale sprawdzają się i odtwarzane poza nią. Sam jeden „Power Core” zjada na śniadanie cały daftpunkowy soundtrack do „Tron: Legacy” i tylko kwituje soczystym beknięciem. Jeśli powstanie „Tron 3”, mam nadzieję, że ktoś przekaże Disneyowi numer do Power Glove (maile nie są wystarczająco ejtisowe).

„Blood Dragon” to jednak przede wszystkim utwory budujące futurystyczną atmosferę. Zamykasz przy nich oczy i od razu widzisz miasta jak z „Blade Runnera” („HELO-73”), laboratoria jak z „The Thing” („Dr Elizabeth Darling”, „Sloan”), militarne kompleksy („Protektor”) albo chociaż nieprzemierzone dżungle na miarę „Predatora” („Warcry”). Oldschoolowe, syntezatorowe dźwięki przywołują takie klimaty bez najmniejszego problemu. Aż się chce wyciągnąć z piwnicy magnetowid i wrócić do któregoś z tych filmów – bo oczywiście obejrzenie go w dzisiejszej jakości DVD czy Blu-ray nie zapewni odpowiedniego klimatu (wiedzieli o tym równie dobrze panowie z UbiSoftu, umieszczając w „Blood Dragonie” odpowiedni filtr graficzny).

Jakość samą w sobie stanowi ostatnia część tej ścieżki dźwiękowej – tak gdzieś od utworu numer 19, kiedy robi się bardziej nastrojowo. „Love Theme” to cudowna pościelówa z odpowiednio delikatnymi syntezatorami, wystukanym zalążkiem melodii, a nawet tak charakterystycznym dla lat osiemdziesiątych saksofonem. To właśnie przy tym utworze najbardziej słychać Vangelisa i jego cyberpunkowe arcydzieło z filmu Ridleya Scotta. Zaraz potem afrykańsko brzmiący „Sleeping Dragon” z plemiennym, elektronicznym fletem – tym razem kłania się muzyka Paula Hertzoga z „Kickboxera”. No i iście epicki finał: klasycznie fortepianowy „Cyber Commando” to dopiero wstęp. „Death of a Cyborg” to przejmujące rozwinięcie. „Resurrection” przywraca do rytmu, a spokojniejsza, gitarowa wersja motywu przewodniego byłaby wymarzonym tłem do napisów końcowych.

Co ja, wierny miłośnik takich kiczowatych ejtisowych klimatów, mogę powiedzieć. Przecież to jeden z najlepszych soundtracków do gier, jakie słyszałem w ostatnich latach. I chyba żadnej płyty w tym roku tyle nie słuchałem, co tego arcydzieła ejtisowej nostalgii. Czekam na kolejne Blood Dragony i kolejne płyty Power Glove!

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 3

  1. adix pisze:

    Tego jeszcze nie słyszałem… w wolnym czasie chociaż fragmentów posłucham 🙂 http://lechartz.blogspot.com/

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *