Podsumowanie roku 2015: Danny Neroese

inne Autor: Danny Neroese sty 05, 2016 Brak komentarzy

W zeszłym roku postanowiłem wystąpić przed szereg. Dlatego właśnie nie przeczytaliście mojego podsumowania 2014 roku. Teraz jednakże – jak widać zresztą – zmieniłem zdanie. Ciężko mi się określić czy minione 365 dni było okresem udanym pod względem muzycznym czy wręcz przeciwnie. Obfitował on w kilka zaskoczeń, zarówno pozytywnych jak i negatywnych. Oczywiście nie wszystkie pozycje na tej liście przewinęły się przez łamy jeszczenie.pl. I aby rozwiać jakiekolwiek wątpliwości – nie układam ich kolejności „od najlepszego do najgorszego”. Są i tyle.

To, co mnie nie zawiodło:

Die Krupps – V – Metal Machine Music

Gdy tylko dowiedziałem się, że ta legenda muzyki EBM wraca do swoich metalowych wpływów, byłem pewien tego, że to się nie może nie udać. I nie pomyliłem się – przeniesiono ciężar utworów na masywne i mocne gitary, dzięki czemu w pewnym stopniu powrócił duch z czasów, gdy tworzyli takie hity jak „To The Hilt”, „Crossfire” czy „Fatherland”.

Meinhard – Alchemusic II – Coagula

Smutna sprawa trochę wynikła z Meinhardem. Gdy napisałem tekst o jego poprzednim albumie, ten zaraz po tym wydał swój kolejny krążek. A że w kolejce były już inne pozycje, ten jakoś umknął mym palcom. Wydawnictwo to kontynuuje brzmienie znane Wam z „Alchemusic I – Solve”. Śmiałbym rzec, że nawet ewoluuje. Nie wiem jak Wam, ale mnie się ta ścieżka bardzo podoba.

mind.in.a.box – Memories

Daję sobie rękę uciąć, że nie tylko w moim zestawieniu pojawi się ta zacna pozycja (no i nie masz ręki, bo ja w tym roku nie robię – dop. rajmund). Cóż mogę rzec o „Memories”? Kawał solidnej, futurepopowej roboty. Grupa dalej ciągnie historię zawartą na swoich albumach i nadal trzyma poziom. Liczyłem na takie granie, i takie granie też dostałem. Podsumowując – jest bardzo dobrze. Nie wspomnę ile razy katowałem „Synchronize”.

Sturm Cafe – Europa!

EBM-owe szanty zazwyczaj muszą się postarać, abym ocenił je pozytywnie. Czego się w końcu spodziewać po muzyce, której fenomen polega na tym, że się nie rozwija? Sturm Cafe jednak przekonało mnie do siebie już po pierwszym przesłuchaniu. Mimo że słyszałem już podobne granie wielokrotnie, w jakiś sposób sprawiało mi przyjemność słuchanie tego albumu. Wielokrotnie podśpiewywałem sobie tekst z „Koka Kola Freiheit”.

To, co mnie zawiodło:

Born Of Osiris – Soul Sphere

Born Of Osiris ujęło mnie kilka lat temu swoim świetnym albumem „The Discovery”, pokazując mi fascynującą scenę progresywnego deathcore’u. W tym roku powrócili raz jeszcze. Niestety, nie tak jak to sobie wyobrażałem. Mniej progresji, więcej elektroniki i prostoty, słowem – to samo co na poprzednim albumie. Jeżeli tak mają wyglądać ich kolejne nagrania, to ja podziękuję.

Celldweller – End Of Empire

Tak, przyznaję się bez bicia – byłem kiedyś psychofanem Celldwellera. Po czasie jednak spostrzegłem, że jego polityka względem wydawania nowych albumów oraz wyciskania ze słuchaczy ostatnich centów poszła o krok za daleko. Co więc dostaliśmy? Kilka nowych utworów, a reszta to poprzednie „rozdziały”. Oczywiście w tysiącach edycji. Nie pojawia się tutaj nic, co mogłoby zaskoczyć lub znów mnie przyciągnąć do jego muzyki.

Lindemann – Skills In Pills

Gdy tylko dowiedziałem się, że wokalista Rammsteina oraz założyciel Paina i Hypocrisy będą razem tworzyć, od razu śledziłem ich poczynania. Zaczęło się od chwytliwego „Praise Abort”, a potem było już coraz gorzej. To nic innego jak to, czym ci panowie przyzwyczaili nas do siebie. Równie dobrze można by nazwać tę płytę „Pain feat. Lindemann”. Smutne, ale prawdziwe.

Oomph! -­ XXV

Bądźmy szczerzy – lata świetności to trio ma już dawno za sobą. Czasem mieli małe przebłyski, ale tylko czasem. A co do „XXV” to zacytuję jedną ze znanych mi osób – mało oczekiwałem, a i tak się zawiodłem. Schematyczne riffy, nudne kompozycje i brak tego czegoś sprawiły, że już po jednym odtworzeniu miałem dość. Czy do niego wrócę? Wątpię. I wam też tego nie polecam.

To, co mnie zaskoczyło:

Alien Vampires – Drag You To Hell

Trochę czasu minęło od premiery poprzedniego albumu Obcych Wampirów. Coś jednak przeczuwałem, że jeżeli już w końcu coś nowego wypuszczą, to z pewnością będzie to warte wysłuchania. Nie pomyliłem się – mimo schematyczności utworów czysto w stylu dark electro, krążek ukazuje swą oryginalniejszą część w postaci eksperymentów z muzyką metalową. Nie spodziewałem się jednak jednego – że tak bardzo wkręci mi się on w playlistę.

Swallow The Sun -­ Songs From The North I, II & III

Tych Finów znałem już wcześniej, jednakże nie za bardzo zaprzyjaźniłem się z ich twórczością. Owszem, dostrzegłem w niej potencjał, ale czegoś mi brakowało. Więc gdy dowiedziałem się, że pracują nad trzema albumami jednocześnie (!), uznałem, że warto tego posłuchać. W efekcie dostaliśmy trzy zróżnicowane krążki – każdy utrzymany w innej konwencji – które po prostu wprawiły mnie w osłupienie. Jeżeli szukacie idealnej muzyki do gapienia się w padający śnieg – bierzcie w ciemno.

Lord Of The Lost – Full Metal Whore EP

Tutaj też przeżyłem niemałe zaskoczenie – kapelę tę kojarzyłem z dwóch czynników. Charyzmatycznego wokalisty Chrisa Harmsa oraz kindergotyckiego image’u. Aż tu nagle z lekkostrawnego grania chłopaki przenieśli się na tereny muzyki metalowej, gotyckiej i industrialnej.

Öxxö Xööx – Nämïdäë

Ten projekt kojarzyłem już wcześniej, gdyż jest bezpośrednio powiązany z Igorrrem. W sumie tylko z nazwy i dziwnego języka. Poczułem się więc do obowiązku, aby sprawdzić ich najnowszą propozycję. I oniemiałem. Co prawda nie zrozumiałem ani słowa, ale ten kosmiczny i tajemniczy klimat pojawia się za każdym razem, gdy odpalam sobie ten album.

Schwarzer Engel ­- Imperium I ­- Im Reich Der Götter

Poprzednie albumy tego one­man­bandu przyjąłem raczej średnio – pewne rozwiązania mi się podobały, a pewne nie. Tym bardziej więc nie liczyłem na zbyt wiele w kwestii najnowszego albumu. Jednak to, co dostałem, mile mnie zaskoczyło. Ciężkie, gotyckie riffy, gdzieniegdzie elektronika oraz ten niski głos sprawiają wręcz, iż mam ochotę dowodzić jakąś mroczną armią.

Waltari – You Are (Waltari)

W przypadku tej kapeli nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać. W swej karierze mieli już tyle eksperymentów z różnymi rodzajami muzyki, że już chyba mnie nic u nich nie zaskoczy. Po poprzednich albumach obawiałem się tego, że powoli dostają zadyszki. „You Are (Waltari)” pokazało jednak, że Ci szaleni Finowie nadal potrafią stworzyć coś dobrego.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *