Peter Murphy – Lion

2014, płyty Autor: rajmund sie 23, 2014 komentarze 3

Nie jestem wielkim miłośnikiem twórczości Petera Murphy’ego. Przynajmniej tej solowej, bo oczywiście na Bauhaus złego słowa nie można powiedzieć. Tak naprawdę całościowo lubię tylko „Dust”, a resztę dyskografii spokojnie zamknąłbym w obrębie składaka „Wild Birds: 1985–1995”. Te dwie płyty na półce wystarczą. Niestety, od czasów „Dust” Murphy nie stworzył już nawet materiału, którym można by ewentualnie zapełnić drugą składankę. Ale „Lion” postanowiłem się zainteresować. Za produkcję albumu odpowiada w końcu Youth (znany przede wszystkim z Killing Joke, ale i notorycznie kręcący gałkami przy czymś ciekawym), zaś przedpremierowe teasery brzmiały całkiem zachęcająco. Co z tego wyszło?

Jeśli płyta powstaje w tydzień, to zawsze rodzi to moje wątpliwości.

Boję się, że wyjdzie dzieło nieprzemyślane, surowe, pozbawione brzmieniowej głębi, tak jak np. ostatni krążek Bauhausu, „Go Away White” z 2008 roku. Nie w tym przypadku. Już pierwsze dwa kawałki przekonują, że coś jest ewidentnie na rzeczy i być może słucham właśnie najlepszego krążka Murphy’ego od lat. Znany już z singla „Hang Up” to mroczne połączenie industrialnego bzyczenia i brudnej gitary – tak mógłby się zaczynać industrialny cover sabbathowego „Iron Mana”. Brakuje tylko przetworzonego głosu eks-wokalisty Bauhausu – ten woli się wydzierać „hagia sophia”, dając tym samym popis swoich rewelacyjnych możliwości wokalnych.

Murphy zresztą nie oszczędza się na tej płycie i swoim potężnym, wciąż pełnym energii głosem nieraz wprawia słuchacza w zdumienie. Tak jak w „I am My Own Name”, rozpoczynającym się od może nieco przydługiego intra (w którym słychać echa „Dust”), ale nadrabiającego tym, co następuje po nim: to pierwszej klasy gotycki hicior, który powinien zainteresować tym albumem każdego miłośnika mroczniejszych dźwięków.

Tę dynamiczniejszą stronę brytyjskiego wokalisty słychać też wyraźnie w gnającym na oldskulowym beacie „Low Tar Star”.

Pełno tu ejtisowych brzmień i przywodzącym na myśl kompozycje w stylu „Sanity Assassin” czy „Scary Monsters (and Super Creeps)” Bowiego. Również po potężnie rozkręcającej się „Elizie” słychać, że gmerał przy tym albumie współtwórca ostatnich płyt Killing Joke. Ale choć Murphy pokazał się w najmocniejszym wydaniu od lat, reszta materiału to już głównie jego romantyczna strona. Od najbardziej emocjonalnej, ukazanej w „I’m on Your Side”, przez dopełnioną smyczkami „The Rose”, aż po sięgającą w postrockowe rejony „Loctaine”. Największe wrażenie robi epicki „Compression”, rozkręcający się od elektronicznych przeszkadzajek do kolejnego wzniosłego refrenu, w którym eks-Bauhausowiec udowadnia (który to już raz?), że do emerytury mu wciąż daleko.

„Lion” pozostawia słuchacza z dobrym wrażeniem za sprawą kawałka tytułowego, w którym wszystkie elementy układanki łączą się w przekonującą całość raz jeszcze. Spotkanie Youtha i Murphy’ego w studiu dało fenomenalny efekt. Obaj są w końcu weteranami, obracającymi się w dość podobnych kręgach. Nie ma się więc co dziwić, że tak dobrze się zgadali. Gdyby miała to być ostatnia płyta Petera Murphy’ego, stanowiłaby na pewno doskonałe zwieńczenie jego kariery. Coś mi jednak mówi, że ojciec chrzestny gotyku jeszcze nas pozytywnie zaskoczy…

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 3

  1. Borys pisze:

    Elajza porywa!

    1. Irena pisze:

      Dokładnie, moja ulubiona piosenka, kocham ją.

  2. kacha pisze:

    Kocham wszystko co Murphy stworzył, ale o dziwo ta płyta nie rzuca mnie na kolana. 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *