Nine Inch Nails – The Downward Spiral

90s, płyty Autor: rajmund kwi 01, 2015 komentarzy 8

„Pin Ups” Bowiego, „eMOTIVE” A Perfect Circle, „Thank You” Duran Duran… Lista najbardziej znanych cover albumów pełna jest spektakularnych porażek, ale i było kilka interesujących przedsięwzięć tego typu. Nasz dzisiejszy bohater jest pod tym względem postacią wręcz tragiczną, gdyż w zasadzie całą swoją karierę zbudował na przygotowywaniu własnych wersji cudzych piosenek.

Niejaki Michael Trent Reznor, bo o nim dziś będzie mowa, zaczynał w latach osiemdziesiątych jako sesyjny klawiszowiec w cover bandach w Cleveland. Zapatrzony w swoich idoli grywał niezbyt odbiegające od oryginałów wersje takich przebojów jak „Eyes Without a Face” Billy’ego Idola czy „Der Kommisar” Falco. Gdy wreszcie udało mu się zaczepić w Exotic Birds, uprawiał radosną twórczość z pogranicza synthpopu i italo disco, wcale nie tak odległą od opisywanego ostatnio u nas Kena Laszlo. Wreszcie próbował własnych sił, korzystając z dorobku bardziej awangardowych artystów, na zapomnianym krążku „Pretty Hate Machine” niszowego projektu Nine Inch Nails. Znalazło się tam miejsce dla oryginalnych interpretacji utworów Skinny Puppy (jedyny umiarkowany przebój z albumu – doczekał się nawet jednego wykonania w telewizji), Ministry, Coil czy Jane’s Addiction. Zniechęcony porażkami (w tym EP-ką „Broken”, której niemal cały nakład został zgodnie z tytułem połamany przed dotarciem do sklepów) postawił wszystko na jedną kartę i w 1994 roku powrócił do korzeni, nagrywając swój najambitniejszy album z coverami w całej karierze. Przed Wami „The Downward Spiral”.

Teraz wyobraźcie sobie krążek, który z powodzeniem łączy przeboje synthpopu lat osiemdziesiątych, mrok i beznadzieję postpunku, energię zyskującej na sile sceny grunge’owej i metalowej, a do tego dorzuca kuriozalne przejawy cokolwiek ekscentrycznego poczucia humoru Reznora i niespodziewane powroty do zupełnie poważnego tonu. Tytuł „The Downward Spiral” ma odnosić się do kondycji rynku muzycznego, który według teorii muzyka od lat osiemdziesiątych zakręca się wokół własnej osi niczym mityczny Uroboros, dosłownie zjadając własny ogon i zjeżdżając coraz niżej, aż sięgnie ostatecznego dna. Trzeba przyznać, że przepowiednia Reznora w dużej mierze zdaje się sprawdzać przez ostatnie 20 lat, choć nie należy zapominać, iż muzyk sam przyłożył do tego rękę. W akcie desperacji nagrał w 2009 roku album „Strobe Light„, na którym wystąpili gościnnie m.in. Bono, Jay-Z i Justin Timberlake, całość zaś wyprodukował Timbaland. Jedną z trzech osób w całych Stanach Zjedonoczonych, których ta współpraca nie zniesmaczyła, był Brian „darkNES” Graupner, o czym wspominał Zeal w recenzji jego ostatniej płyty pod szyldem The Gothsicles (na której znalazł się cover utworu „Black T-Shirt” ze „Strobe Light” właśnie).

Wracając jednak do „The Downward Spiral”, myślę, że można spokojnie nazwać tę płytę nie tylko magnum opus Reznora, lecz także jednym z najambitniejszych, iście postmodernistycznych projektów lat dziewięćdziesiątych. Amerykański muzyk postanowił rozpocząć go w identyczny sposób, w jaki jego idole z Soft Cell otwierali swoją trzecią i ostatnią płytę, „This Last Night in Sodom” (o „Cruelty Without Beauty” lepiej nie pamiętać). W wersji Nine Inch Nails utwór „Mr Self Destruct” zyskał przede wszystkim nową, agresywną partię perkusji. Reznor oparł ją na samplach ze swojego ulubionego filmu George’a Lucasa, „The Ewok Adventure”. Dokładnie wykorzystano dźwięk uderzania drewnianym kijkiem o drzewo przez jednego z – tylko pozornie – sympatycznych Ewoków. Innym przejawem miłości lidera NIN do ejtisowego synthpopu jest cover świetnego kawałka The Church (których już znacie z płyty „Priest=Aura„) pt. „Reptile”. Tu z kolei efektowny riff gitarowy, który tak urzeka w oryginale, został spowolniony, poszatkowany komputerowo i wymieszany z odgłosami kopulujących obcych z filmu „Obcy: Decydujące tarcie”. Po latach Trent przyznał się również do zauroczenia zespołem Fleetwood Mac – na „The Downward Spiral” swój cover piosenki „I Don’t Want to Know” przemianował dla niepoznaki na „I Do Not Want This”. Inna zagadka związana z tym utworem dotyczy tajemniczej, żeńskiej partii wokalnej, którą w oryginale śpiewa Stevie Nicks. Utarło się sądzić, że w wersji Nine Inch Nails wykonuje ją Tori Amos (prywatnie ówczesna przyjaciółka Trenta), tak naprawdę śpiewa ją jednak Maynard James Keenan (prywatnie ówczesny przyjaciel Trenta – przynajmniej póki nie pokłócili się o butelkę wina; Keenan w efekcie założył lata później własną winiarnię i nagrał o tym piosenkę „Drunk with Power”).

Są też na „The Downward Spiral” przejawy innych fascynacji, jak „Heresy” – cover utworu Pantery z przełomowej płyty „Cowboys from Hell”. Oryginalnie zatopiony głęboko w myśli nietzscheańskiej, w wersji Reznora pojawiają się jednak cytaty z Heideggera (kawałek miał się nawet nazywać pierwotnie „Sein und Zeit”). Tu powoli zbliżamy się do najmroczniejszych rejonów tej płyty – jak medley utworów z płyty „Closer” Joy Division. Aby ułatwić potencjalnym słuchaczom odróżnienie poszczególnych piosenek Iana Curtisa, Trent rozdziela je w swojej suicie agresywnym „fuck”. Momenty rozładowania dla takich chwil stanowią liczne żarty Reznora. Przesadził chyba tylko raz: piosenką „Piggy”, która wraca potem w jeszcze jednej wersji, a stanowi hołd dla słynnej Miss Piggy z Muppetów. Króciutki skit „Big Man with a Gun”, który muzyk nagrał przypadkiem podczas remontu swojego studia nagraniowego, gdy jeden z robotników gonił go z głośną wiertarką, uznaję za trafiony w koncepcję całego projektu gag.

Najbardziej na serio wydają się ostatnie utwory „The Downward Spiral”, potwierdzające geniusz tej kompletnie dziś zapomnianej i niedocenionej płyty. Wpierw „A Warm Place” – kolejny przypadek, gdy lider Nine Inch Nails z niewiadomych przyczyn zmienił tytuł oryginału. W rzeczywistości jest to jego wersja melancholijnego „Crystal Japan” Davida Bowiego. Nawet jeśli niespecjalnie różniąca się od oryginału, ładunek emocjonalny tego instrumentala nie pozwala się do niego w żaden sposób przyczepić. Zupełnie wyjątkową sytuacją jest za to wieńczący ten album, niezwykle osobisty i przejmujący utwór „Hurt”. To stara piosenka Johnny’ego Casha, która znalazła się na drugiej stronie singla „Ring of Fire”. Pierwotnie to ona miała promować artystę, radiowcy jednak wylansowali stronę B, która szybko stała się największym przebojem Casha. „Hurt” przepadło w mrokach historii. Co ciekawe, gwiazda country przypomniała sobie o tej piosence w ostatnich latach życia i nagrała nową wersję, bliźniaczo podobną do wykonania Nine Inch Nails. Przez to do dziś niedouczeni krytycy muzyczni często mylnie przypisują jej autorstwo Reznorowi.

Porażka „The Downward Spiral” zakończyła się dla amerykańskiego muzyka załamaniem nerwowym i głęboką depresją, która przez lata wiązała się z postępującym szaleństwem – ciężko nazwać inaczej pomysły, które realizowano pod szyldem Nine Inch Nails. Gdy po pięciu latach od premiery opisywanego krążka Trent Reznor wreszcie wyszedł z domu, stworzył dwupłytową kompilację kilkudziesięciu coverów jednej piosenki: „Fragile” Stinga. Jego niepowstrzymana mania coverowania dosięgła nawet polskich artystów: na płycie „With Teeth” znalazł się utwór „Every Day is Exactly the Same”, będący (jak powszechnie wiadomo) nieautoryzowaną reinterpretacją piosenki „Każdy dzień jest taki sam” Agressivy 69. Po wieloletnim odwyku i pomocy bliskich przyjaciół już się wydawało, że Reznor się opamiętał. Odnalazł kobietę życia, założył rodzinę, zamiast podkradać dalej przeboje swoich idoli, zaczął komponować muzykę instrumentalną (często z pomocą swoich psów – muzyk znany jest z miłości do rasy labrador retriever). Szybko jednak okazało się, że – jak śpiewał w jednej z nielicznych autorskich piosenek z początków karieryold habits die haaaaaaaaaaaard. Po tym jak nikt się nie zorientował, że na ścieżce dźwiękowej do filmu „The Social Network” Davida Finchera scoverował „In the Hall of the Mountain King” Edvarda Griega, a reszta muzyki to covery jego własnych kompozycji z projektu „Ghosts I-IV”, na następnym soundtracku poszedł już na całość. W kolejnym filmie Finchera, „The Girl with the dragon Tattoo”, można usłyszeć covery: Led Zeppelin („Immigrant Song”), Sneaker Pimps („The Splinter”), Duran Duran („Under the Midnight Sun”), MC Hammera („Please Take Your Hand Away” – to oczywiście przeróbka „You Can’t Touch This”) i nawet mająca być remedium na chorobę Amerykanina świeżo poślubiona Mariqueen Maandig niewiele pomogła, ostatecznie występując w coverze „Is Your Love Strong Enough?” Briana Ferry’ego. Choroba Reznora zdaje się być nieuleczalna, na co wskazuje jego ostatnie dzieło: cover hitu Taylor Swift.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarzy 8

  1. M pisze:

    Zapomniałeś jeszcze o coverze Petera Gabriela „Sledgehammer”, który Reznor umieścił na „Year Zero” i dla niepoznaki nazwał „The Great Destroyer”.

  2. „Gdy wreszcie udało mu się zaczepić w Exotic Birds, uprawiał radosną twórczość z pogranicza synthpopu i italo disco, wcale nie tak odległą od opisywanego ostatnio u nas Kena Laszlo.” – to zdanie wywołało u mnie z jednej strony raka mózgu, a z drugiej strony skurcz przepony ze śmiechu 😀

  3. potwierdzam, najambitniejszy cover wszechczasów, ja w tym wyrosłam.. ♥

  4. i są tam autorskie utwory do cholery.

  5. Wrathu pisze:

    Tak sobie myślę, że z chęcią przeczytałby poważną wersję recenzji Twojego autorstwa.

    1. rajmund pisze:

      To raczej nie na tym blogu – TDS każdy słyszał 😉

      1. Danny Neroese pisze:

        Ja nie. / Danny

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *