New Model Army – Between Dog and Wolf

2013, płyty Autor: rajmund gru 26, 2013 Brak komentarzy

Justin Sullivan to zdeklarowany buntownik, który przez ponad 30 lat kierowania swoim zespołem nie zmienił zbytnio swojej postawy. Dalej sprawia wrażenie niezależnego i szczerego gościa, który stracił ząb w jakimś pojedynku i na przekór wszystkim do dziś nie wstawił sobie nowego. Taki trochę romantyczny powstaniec, który nawet jeśli zdaje sobie w głębi sprawę, że już świata nijak nie zmieni, konsekwentnie idzie dalej własną drogą.

Gdy po krótkiej przerwie (należała się po hucznym świętowaniu trzydziestolecia) New Model Army przystąpili do prac nad nowym materiałem, nawiedziła ich fala nieszczęść. Nelson, basista NMA przez 22 lata, odszedł z przyczyn rodzinnych. Następnie spłonęło studio zespołu, a wraz z nim cenny sprzęt i nagrywany materiał. Dodatkowo koncertowy van został okradziony z gitar, a w międzyczasie zmarł wieloletni menadżer i przyjaciel kapeli. Ale Sullivan nawet nie bierze pod uwagę kapitulacji. Tyler Durden z „Fight Clubu” mówił, że tylko gdy stracimy wszystko, jesteśmy zdolni zrobić cokolwiek. I nowy krążek New Model Army zdaje się te słowa potwierdzać.

„Between Dog and Wolf” to płyta zupełnie inna od tego, do czego dotąd nas przyzwyczaili. Jeśli „Today is a Good Day” było najgłośniejszym krążkiem zespołu od lat, tak nowa propozycja to coś zupełnie odwrotnego. Już od pierwszego utworu, jadącego niczym ci tytułowi jeźdźcy na monotonnym rytmie plemiennych bębnów, słychać niepokojący, mroczny klimat. New Model Army nie raczy tu fanów swoimi zaangażowanymi hiciorami.

Taki moment jest chyba tylko jeden, w „Tomorrow Came” z zapadającymi w pamięć słowami „As we slashed and we burned and laid waste to it all / To the glory and the vanity of rock and roll”, zaśpiewanymi przez ten niepodrabialny głos… Który oczywiście pozostał ten sam, ale bardziej niż płytę buntowników, odbiera się „Between Dog and Wolf” jako płytę szamanów. Przynajmniej brzmieniowych, bo pod tym względem trzeba się z Sullivanem zgodzić: produkcja zachwyca. To jedna z tych płyt, których można słuchać wiele, wiele razy i wciąż natrafiać na smaczki aranżacyjne, z których wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy.

Piosenkowych momentów jest więcej. Nie bez powodu na singiel wybrano „March in September” z organami i smyczkami, niewiele ustępuje mu gnający znów na plemiennie brzmiącej perkusji „Seven Times”. Chociaż najbardziej wpada w ucho najagresywniejszy na płycie „Stormclouds”. Ale to nie te utwory stanowią o jej sile. Największe wrażenie robią rzeczy jak spokojniejszy „Pull the Sun”, budujący nastrój sugestywnymi postękiwaniami. Delikatny balladowy „Knievel”. „If I tell you that the world is hard / All bleached out bone crushed to sand / I’ll tell you that I kept my word / And more than that I never gave a damn” to wyznanie, którego właśnie spodziewałbym się po Sullivanie. Nie sposób odmówić uroku rozbudowanej kompozycji tytułowej, ale największym klimatycznym odjazdem jest „Qasr El Nil Bridge”, który za sprawą orientalnych brzmień wprowadza w iście arabski trans.

Na mieście mówią, że to najlepsza płyta New Model Army od „Thunder and Consolation” – czyli od prawie ćwierć wieku. Przyznaję szczerze, że nie znam wszystkich krążków, które przez ten czas wydał Justin Sullivan i koledzy. Ale bardzo prawdopodobne, że wieść gminna niesie prawdę. „Between Dog and Wolf” jest dziwna, mroczna i intrygująca. Niewielu muzyków stać na coś tak świeżego po trzydziestu latach grania.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *