Motörhead ─ Bad Magic

2015, płyty Autor: rajmund wrz 01, 2015 komentarze 2

Pewnie niektórzy poczują się zdziwieni, że tu nagle – obok tych wszystkich Scooterów, ejtisów, synthpopów i industrialu – wylądował Motörhead, i to na dodatek mojego autorstwa, a nie Danny’ego czy psyche_violet. No cóż, zawsze podkreślałem, że nie ograniczamy się do żadnych szufladek, a o Motörheadzie akurat chciałem już napisać od dawna. Teraz nadarzyła się świetna okazja: właśnie ukazała się 22. płyta firmowana logo tego zespołu.

Tutaj warto zwrócić uwagę, że za tymi 22 płytami idzie 40-letnia kariera, w której praktycznie nie ma się czego wstydzić. Motörhead zawsze nagrywał płyty na poziomie, a samego Lemmy’ego nie da się nie lubić. Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, odsyłam do świetnego dokumentu zatytułowanego po prostu „Lemmy” z 2010 roku. Tym, którzy jeszcze nie widzieli, na zachętę pozostawiam cytat z wypowiedzi Dave’a Grohla, który jednocześnie doskonale streszcza karierę Motörhead i jego lidera:

Fuck Keith Richards, fuck all those dudes who survived the sixties. Flying around in private jets, living up their gunslinger reputation as they fuck supermodels in the most expensive hotel in Paris. It’s like: you know what Lemmy is doing? Lemmy is… probably drinking Jack’N’Cokes and writing another record!

…i tak zaiste jest. Podczas gdy ta czy inna banda pryków (litościwie przemilczę przykłady), którzy niegdyś zmieniali oblicze rocka i metalu, kolejny raz się błaźni, a raz na pięć lat nagra na odwal się mniej lub bardziej żenującą płytę, Lemmy wciąż poświęca całe życie muzyce. Do tego stopnia, że w obecnym stanie zdrowia powinien już pewnie zapewnić sobie solidny wypoczynek i przejść na zasłużoną emeryturę, tymczasem on dalej koncertuje gdzie się da i regularnie co dwa lata serwuje nowy materiał.

A jak jest z tym materiałem? Od pewnego czasu bez szaleństw. Przyznaję, że ostatnia płyta Motörhead, przy której szybciej zabiło mi serce, to „Inferno” z 2004 roku – trochę czasu minęło. Nie żeby „Motörizer”, „The Wörld Is Yours” czy „Aftershock” były jakieś słabe, ale serio, nawet niespecjalnie te płyty rozróżniam. Odnoszę zresztą wrażenie, że podobny problem ma większość tzw. krytyków muzycznych – wychodzi nowy Motörhead, to piszą tylko, że solidny i że każdy zainteresowany i tak doskonale wie, czego się po nim spodziewać. I popełnię teraz ten sam grzech, bo napiszę od razu, że „Bad Magic” to kolejny solidny album i każdy już się domyśla, co na nim można znaleźć. Stawiam go jednak nieco wyżej od ostatnich czterech płyt – a na to wpłynęło kilka szczegółów.

Do takowych należy zaliczyć np. utwór „The Devil”, w którym gościnnie solówkę zagrał Brian May – jeśli ktoś ma wątpliwości, czy aby gitarzysta Queen to właściwa osoba na płytę Motörhead, nie powinien być zawiedziony. Inną niespodzianką – tym razem niekoniecznie na plus – jest zamykający zestaw cover „Sympathy for the Devil”. Nie wiem, o co chodzi z tym kawałkiem – czy każdy zespół rockowy musi mieć w repertuarze swoją wersję szlagieru Rolling Stonesów? Z drugiej strony zachwytów nad samymi Stonesami też nigdy nie rozumiałem, więc może to tylko ja. W każdym razie płyta spokojnie poradziłaby sobie bez tego dodatku, ale niech już będzie. Wykreślę jeszcze „Till the End” (nigdy nie lubiłem Motörheadowych ballad) i już kończę się czepiać.

Reszta materiału jest już w porządku, a wręcz bardzo w porządku. Mamy marszowe, kipiące punkową energią „Victory Or Die” (zawsze więcej czułem w tym zespole punkowego niż metalowego ducha – co zresztą potwierdza sam Lemmy), „proste i do przodu” „Thunder & Lightning”. Typowe dla tego zespołu hiciory „Fire Storm Hotel” i „Electricty”, nawiązujące do klasyki rock’n’rolla. Lemmy nawiązuje i do klasyki własnego zespołu – jak w „Shoot Out All Of Your Lights”, budzącym natychmiastowe skojarzenia z „Overkill”. Wokal chrypi jak zawsze, gitary rzężą jak trzeba. Ciekawostką jest „Evil Eye”, w którym wokal został nieco przetworzony, co z kolei przywodzi na myśl „Orgasmatron”.

W autobiografii Lemmy’ego „Biała gorączka” jest taki fantastyczny fragment, w którym chce się on poddać temu samemu zabiegowi, co ponoć niegdyś Keith Richards (ale się nie mogą odczepić ci Rolling Stonesi…): zamiast dokonywać prostych transfuzji, przetoczyć sobie krew na całkowicie nową. Niestety, lekarz po wstępnym badaniu stwierdził, że w żyłach imć Kilmistera nie ma już ani kropli ludzkiej krwi – przetoczenie mu takiej od razu by go zabiło. To pokazuje, że Lemmy żyje na własnych zasadach, niekoniecznie akceptowalnych dla zwykłego śmiertelnika. Miejmy nadzieję, że w związku z tym jego ostatnie problemy zdrowotne nie zrobią na jego (jak wydawało się do niedawna) niezniszczalnym organizmie wrażenia i „Bad Magic” wcale nie okaże się ostatnią płytą Motörhead, jak wieszczą niektórzy. Jednak nawet jeśli by do tego doszło, byłoby to idealne zwieńczenie tych 40 lat na scenie (uwzględniając melancholijną końcówkę płyty w postaci „When The Sky Comes Looking For You”).

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 2

  1. bazyl pisze:

    plyta przeciętna i bardzo źle nagrana, jak z próby i w mono

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *