Mortiis – The Smell of Rain

00s, płyty Autor: rajmund paź 21, 2013 komentarze 4

Ach, Mortiis… To dopiero rodzynek autokreacji. Kryjący się pod tym pseudonimem Håvard Ellefsen rozpoczynał karierę w srogim, blackmetalowym zespole Emperor. Czegoś mu w nim jednak zabrakło, gdyż szybko powołał do życia masę (w większości dość efemerycznych) projektów pobocznych, grających darkwave, dark ambient i inne dziwaczne dźwięki z tychże szufladek (dla wtajemniczonych trzy słowa: Cold Meat Industry). „The Smell of Rain” to bez wątpienia najłatwiejszy w odbiorze, ale i chyba też po prostu najlepiej zrobiony krążek w dyskografii muzyka. I dopiero na jego potrzeby Mortiis z solowego projektu przekształcił się w pełnowymiarowy zespół.

Na pierwszy ogień rozprawmy się może od razu z warstwą wizualną, bo to w przypadku Mortiisa dość ciekawe. David Bowie szokował w latach siedemdziesiątych upodobaniem do damskich kiecek. Dwie dekady później szokowanie na scenie popchnął dalej Marilyn Manson. Oczywiście historia odważnych wizerunków scenicznych jest o wiele bogatsza, ale nawet gdybym miał tu teraz przedstawić ją szerzej… Mortiis wciąż będzie stanowił ekstremum. Chińczycy powiadają, że jeden obraz wart więcej niż tysiąc słów:

mortiis-01

Taaak… A jak jest muzycznie? Jak już wspomniałem, „The Smell of Rain” stanowi dość drastyczny zwrot w karierze norweskiego trolla. Drastyczny na tyle, że po wydaniu tej płyty cały poprzedni materiał został przez niego zakwalifikowany jako tzw. „Era I”, zaś krążek z 2001 roku zapoczątkował tzw. „Era II” (i ostatecznie był jedynym wydawnictwem tego okresu, bo wydany trzy lata później „The Grudge” przypisano już do tzw. „Era III”). Zamiast dotychczasowych, dość monotonnych syntezatorowych pejzaży, artysta zwrócił się ku stylistykom tanecznego industrialu i synthpopu. Na „The Smell of Rain” słychać wyraźnie wpływy lat osiemdziesiątych: od Depeche Mode po The Sisters of Mercy, najbardziej mi to jednak przypomina wczesne nagrania Nine Inch Nails. Tyle że w odróżnieniu od „Pretty Hate Machine”, ósmy (sic!) album Mortiisa nie zabiera nas w mroczne rejony cyberpunkowych metropolii, lecz w odległe światy dark fantasy. Biorąc pod uwagę, że artysta wygląda jak zbieg z planu najnowszej produkcji Petera Jacksona, wszystko zdaje się być na właściwym miejscu.

Rozłóżmy na czynniki pierwsze otwierający krążek „Scar Trek / Parasite God”. Oldskulowo parapetowe klawisze, bliski melodeklamacji wokal w stylu Andrew Eldritcha z wspomnianego już The Sisters of Mercy, równie bliskie temu zespołowi chóry z najbardziej pompatycznych kawałków na „Floodland”, zaś kreślące refren klawiszowe tło praktycznie żywcem skopiowano z „That’s What I Get” z debiutanckiego krążka Nine Inch Nails. Mortiis urozmaica swoje aranżacje samplami, ale stać go też na niespodziewane zagrania kompozycyjne, jak żeńska partia w „Spirit in a Vacuum”. Do całej tej mieszanki można też dosypać new age’owe klimaty: mniej rozdmuchany aranżacyjnie „Monolith” mógłby spokojnie wyjść spod ręki Michaela Cretu, natomiast delikatna ballada „Everyone Leaves” brzmi jak zaginiony przebój Deep Forest (brakuje tylko jakichś afrykańskich wokaliz). „Marshland” i „Antimental” to z kolei hymny, które mogły przygrywać w trakcie bitwy o Rogaty Gród. A na koniec hicior „Smell the Witch”, czyli neworderowe „Blue Monday” w wersji trollowej. Trollolololo? Bynajmniej.

Pewnie już rozkochaliście się w samych tytułach tych utworów, jak się zatem ma sprawa z tekstami? W „Scar Trek / Parasite God” Mortiis pragnie nam ukazać, kim naprawdę jesteśmy („I want to be your Parasite God / So I can show you who you really are”), ale biorąc pod uwagę wersy z „Flux / Mental Maelstrom” może niech lepiej tego nie robi („You Stink! / Just! / Like! / The pigs you are”). Jak na trolla przystało, Håvard jest również zorientowany w temacie klątw i czarnej magii (w końcu „You Put a Hex on Me”):

Dancing round the burning fire

Calling out the names of the dead

Chanting all your dark desires

As you stick your pins in my head (…)

Why do you use the old juju?

Why do you battle all them bones?

I’m telling you I’m not the one for you

But still you throw the stones

Mój faworyt to jednak wciąż „Smell the Witch”:

Can you smell the witch?

The witch is still alive

Can you smell the witch?

I see her dead eyes

Can you smell the witch?

I wanted you to go away

Can you smell the witch?

The witch will never go away

Niestety, to jedyna taka płyta w dorobku Mortiisa. Na późniejszym „The Grudge” troll poszedł w stronę mocniejszego industrialu, przez co stracił swój synthpopowy urok i przebojowość. Po wydaniu jego remiksowego bliźniaka, „Some Kind of Heroin”, w ogóle już nawet zrzucił swoją maskę i przestał być trollem. Pewnie znajdą się osoby, które będą wolały te jego późniejsze wcielenia (jak również takie, dla których Mortiis „skończył się” na opisywanym tu krążku), ze swojej strony polecam jednak przede wszystkim właśnie „The Smell of Rain”.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 4

  1. Zeal Deadwing via Facebook pisze:

    A miała być Pentallica… kotlecik i szyneczka… :<

  2. Konieszka pisze:

    Mortis… Jak bogini w Disciples 3.
    Monolith lepiej mi się słucha. Wizualnie – twarz nie do zapomnienia.
    BTW muszę Ci coś lepszego od Verdany znaleźć.

  3. Swoją drogą, ma bardzo oryginalny pseudonim artystyczny. Wcale nie cliché.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *