Mo-Do – Was Ist Das?

90s, płyty Autor: rajmund lut 02, 2015 komentarze 4

Często śmiejemy się z naszych rodziców czy nawet dziadków, nie potrafiąc zrozumieć, co ich tak zachwyca w jakichś muzycznych kichach poprzednich epok. W wielu przypadkach nie mamy prawa zrozumieć, bo po prostu nie żyliśmy w tamtych czasach i taka muzyka nie ma dla nas żadnej wartości sentymentalnej. Zdaję sobie sprawę, że tak samo kolejne pokolenia śmieją się i będą się śmiały z tych, którzy wychowali się w czasach eurodance’u.

Nawet jeśli w tamtych czasach nie lubiliśmy „hitów z satelity”, po latach zdarza się, że z chęcią jednak do nich wracamy – ot, właśnie z sentymentu. Sam się śmieję, no ale nic nie poradzę: wychowałem się w latach dziewięćdziesiątych. Mola Adebisi i niemiecka Viva budzą u mnie same miłe wspomnienia, a sezonowe gwiazdki przez nich lansowane na zawsze będą kojarzyć mi się z dzieciństwem. Do którego tak naprawdę każdy z nas przecież w jakiś sposób tęskni.

Jedną z takich gwiazdek jest Mo-Do.

Dzieciństwo. Czas wiecznej wiosny i beztroski. Ganiało się z chłopakami po osiedlu i odkrywało sekrety nieznanego świata. Każdy dzień rodził nowe przygody – nie było Internetów, ktoś tam miał komputer, ale ile można siedzieć w domu i grać w Jazza Jackrabbita czy pierwszych Settlersów. A ileż skarbów w trakcie takich przygód się znajdowało! Na przykład nieopisaną, ciemną kasetę magnetofonową z żółtymi szpulami. Ktoś ją zgubił i leżała sobie na trawie, czekając na nowego zdobywcę. Tak się złożyło, że byłem nim ja – czym prędzej pognałem do domu, aby jak najszybciej sprawdzić, co jest na niej nagrane.

Może to jakaś wiadomość z kosmosu, która wypadła z przelatującego akurat latającego spodka? Będę miał wreszcie dowód na ich istnienie, który objawię całemu światu w imię agenta Muldera. Może to nagrania jakiegoś archeologa, który dokumentował swoje badania i zginął w tajemniczych okolicznościach, a ja właśnie wpadłem na jego trop? A może ktoś sobie przegrał po cichaczu i przedpremierowo nowy album Scootera, którego jeszcze nie mają na Stadionie? Wróciłem do domu, wsadziłem kasetę do mojego własnego, dwukasetowego jamnika firmy Blaupunkt, wcisnąłem „play”…

I usłyszałem: „EINS ZWEI POLIZEI <JAKIŚ NIEZROZUMIAŁY, NIEMIECKI BEŁKOT>”. Ale to było to.

Kawałek właśnie robił się popularny, więc już wiedziałem, że to jakiś Mo-Do (żeby było śmieszniej: mój ówczesny największy przyjaciel z podwórka miał właśnie taką ksywkę, na cześć jego ulubionej motomyszy z Marsa). Ale już chociażby tytuły pozostałych piosenek pozostały dla mnie zagadką, że o tekstach utworów nie wspomnę. Nie było przecież nawet Internetów, żeby cokolwiek „zagooglać”. Cała przygoda związana z tą kasetą, ta aura tajemniczości, dodawały jej tylko uroku, ale i sama muzyka trafiała w mój ówczesny gust. Dopiero lata później, lekcje niemieckiego dalej i po kilku kliknięciach w Internetach rozwikłałem zagadkę niemieckiego wokalisty.

No bo skoro śpiewa wszystko po niemiecku, wizualnie stanowi uosobienie aryjskiego ideału, a główne przeboje krążka „Was Ist Das?” (jakże adekwatny tytuł do mojej historii) – „Eins, Zwei, Polizei”, „Gema Tanzen” i „Super Gut” – stanowią przykład iście germańskiego, marszowego eurotanzpopu, to ten cały Mo-Do musi być Niemcem, nie?

No właśnie nie.

Naprawdę nazywał się Fabio Frittelli i był Włochem. Karierę muzyczną rozpoczynał od hard rocka, potem grał na basie. Wszystko w zapomnianych przez świat kapelach, do których nie sposób dziś dotrzeć. Na stronę dyskotekową ściągnął go dopiero producent Claudio Zennaro. Nazwa Mo-Do powstała z połączenia pierwszych liter słów „Monfalcone” i „Domenica” (wł. niedziela) – Mo-Do urodził się w Monfalcone, właśnie w niedzielę. Tyle z Wikipedii, wracamy do „Was Ist Das?”.

To, co najczęściej mnie rozczarowuje u artystów eurodance’owych, to że jak po latach ich odnajduję i próbuję przyswoić w naturalny dla siebie, albumowy sposób, prawie zawsze okazuje się, że eurodance’owe wydawnictwa powinny trzymać się formy singli. Rzadko zdarza się, aby na takiej płycie były więcej niż trzy strawne utwory, a całość jest jeszcze najczęściej sztucznie wydłużana męczącymi remiksami. Tego drugiego grzechu zresztą Mo-Do nie uniknął. „Eins, Zwei, Polizei” wraca jeszcze w dwóch odsłonach, „Super Gut” ma nawet niezły remiks, dobrze, że oszczędzono nam słabiutkiej, singlowej wersji „Gema Tanzen”.

Chociaż dziś rozpatrujemy go jako artystę jednego przeboju, trzeba oddać, że wspomniane dwa pozostałe single – choć skonstruowane na identycznych zasadach co *ten* jeden – trzymają poziom. Mało tego, „Was Ist Das?” to obok „The Mission” Captaina Jacka czy „Europopu” Eiffel 65 jeden z nielicznych przypadków eurodance’u, gdzie praktycznie cała płyta trzyma poziom. Nawet po latach nie miałem problemu z wytrzymaniem do jej końca, a wręcz słuchałem jej z (guilty, ale jednak) przyjemnością.

Bo jedyny krążek Włocha to nie tylko te trzy przeboje.

Za czwarty spokojnie mógł robić nieco bardziej melodyjny „Hallo, Mo-Do”. Warto go sobie obejrzeć w wersji live, żeby przy okazji docenić Fabia jako zdolnego showmana i wokalistę. Nawet nie musiał wspierać się playbackiem. Na marginesie: w odmętach Internetu trafiłem na informację, że Mo-Do dotarł w tamtym czasie do Polski. Razem ze Stachurskym miał grać w Łodzi na zaproszenie firmy Lasocki, dla której nawet przerobił tekst swojego przeboju na „gut, gut, super gut – Lasocki super but”. Brzmi aż nieprawdopodobnie, ale ej, rozmawiamy o eurodancie. W tamtych czasach każdy absurd był możliwy. W każdym razie gdyby ktoś miał jakieś potwierdzenie tej informacji, będę wdzięczny za komentarz.

Ale wracając do meritum. Jeśli ktoś ma dalej wątpliwości, że na tle lansowanych wówczas, tandetnych gwiazdeczek, Fabio był całkiem utalentowanym wokalistą, niech zapuści sobie miłosną balladkę „Für Dich, My Love”. Kompletnie odstającą od tego, z czym go kojarzycie z poprzednich akapitów.

Wyśrodkowanie między łupanym, niemieckim beatem a wyraźnie romantyczną duszą Włocha stanowi utwór „Liebes Tango” (raz jeszcze, polecam wersję live). Natomiast przeciwwagą dla bezsensownej wyliczanki „Eins, Zwei, Polizei” jest nastrojowy „Hamlet”, w którym wokalista mierzy się z zagadnieniem hamletyzmu. Chociaż, no dobra, może nie jest to najambitniejsze podejście do tematu:

Hamlet!
Ja oder nein?

Ale żarty na bok.

Śmiejemy się, wracamy do dzieciństwa, tymczasem ciągle zapominamy, jak często na tyłach wielkiej, głośnej imprezy rozgrywają się wielkie tragedie. Takie, które na zawsze pozostaną ukryte przed nami w cieniu. 6 lutego 2013 roku Fabio Frittelli popełnił samobójstwo. W tym tygodniu będzie druga rocznica. Myślę, że nie będzie lepszego sposobu na uczczenie jego pamięci, niż zapuszczenie raz jeszcze, na cały regulator (najlepiej z jamnika) „Eins, Zwei, Polizei”.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 4

  1. sdfsd pisze:

    on jest Germanem, Północne Włochy tak samo jak Austria zostały podbite przez Germanów

  2. ecik pisze:

    pamiętamy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *