Mike Oldfield – Ommadawn

70s, płyty Autor: rajmund maj 05, 2014 komentarze 4

Mike Oldfield to oczywiście pełen mainstream. Któż z nas nie zna słynnych „dzwonów rurowych” (przynajmniej części) albo jego hiciorów z Maggie Reilly: „Moonlight Shadow”, „Foreign Affair”, „To France”…? Dlatego oczywiście sięgnę po coś innego. Album, który zawsze tkwił w cieniu tych dokonań, a jest chyba największym arcydziełem w dorobku brytyjskiego multiinstrumentalisty. Wydany po przytłoczeniu popularnością „Tubular Bells” i „Hergest Ridge”, pomiędzy problemami z używkami a duchowym odrodzeniem, „Ommadawn”.

Z biegiem czasu utwierdzam się w przekonaniu, że beauty is in the eye of the beholder – dla każdego z nas co innego będzie najpiękniejsze, bo przecież ilu ludzi, tyle doświadczeń, skojarzeń i nakreślonych wspomnieniami historii. Ta płyta jest dla mnie takim przypadkiem, do którego ciężko mi podejść obiektywnie. To jeden z głównych soundtracków mojego dzieciństwa: zawsze gdy tylko usłyszę otwierające ją dźwięki, stają mi przed oczyma rytualne wręcz odsłuchy na gramofonie sprzed lat. Rytualne, bo przecież cała kultura winylowa to coś wyjątkowego. Najpierw doświadczenie samej wielkiej płyty i jej ogromnej poligrafii.

W przypadku „Ommadawn” robiącej jak najbardziej pozytywne wrażenie.

Fotografia młodego Oldfielda odbitego przez szybę budzi podwójnie refleksyjne skojarzenia i doskonale wprowadza w charakter tej muzyki. Jak dobrze, że w połowie lat siedemdziesiątych – a także dwadzieścia lat później, gdy poznawałem ten krążek – nie istniało jeszcze pojęcie „selfie”. Następnie ceremonia ułożenia płyty na talerzu gramofonu. Wszystko powiązane z jego kruchym i delikatnym charakterem. W końcu już samo słuchanie „Ommadawn” odbywało się tylko od wielkiego dzwonu, aby oszczędzać nietrwały nośnik i delektować się zawartymi na nim dźwiękami tylko od święta. Święto, przeżycie, rytuał – słowa, które doskonale pasują do trzeciego dzieła Mike’a Oldfielda.

Podobnie jak dwie poprzednie płyty muzyka, „Tubular Bells” i „Hergest Ridge”, na „Ommadawn” składają się dwie potężne, rozbudowane kompozycje – po jednej na każdą stronę winyla. W czasach iTunesa i Spotify – nie do pomyślenia. Obie skomponowano w duchu angielskiej muzyki dawnej i celtyckiego folku. Aranżacje przepełnione są egzotycznym instrumentarium: trąbki, dęciaki, afrykańskie bębny i kotły, dudy, flety i fletnie… Umieszczone na kopercie płyty zdjęcie pokazuje, ilu muzyków zaprosił do współpracy Oldfield. On sam zaś poza typowym zestawem gitar akustycznych, elektrycznych i basowych sięgnął m.in. po harfę, mandolinę, buzuki (popularny w muzyce celtyckiej rodzaj lutni) czy szpinet (odmiana klawesynu). Efektem jest wbijająca w fotel suita, którą ciężko opisać – i nawet nie będę tutaj próbował.

To jeden z tych utworów, do których trzeba usiąść wygodnie w fotelu, założyć słuchawki i po prostu dać się ponieść.

Mnogość tematów zmieniających się jak w kalejdoskopie, naturalna kompozycja, w której jeden motyw wyrasta z drugiego, czasem subtelnie przypominając coś, co już przed chwilą słyszeliśmy, na pewno nie pozwoli się przez te dwadzieścia minut nudzić. To porywająca i jedyna w swoim rodzaju wędrówka, którą nie sposób się nie zachwycić. Druga część „Ommadawn” jest już bardziej stonowana, miejscami psychodeliczna. Więcej tu akustycznych, folkowych brzmień, mniej aranżacyjnego bogactwa. Jest jeszcze miniatura „On Horseback”, doklejona do drugiej części głównej suity, zaśpiewana przez Oldfielda i Williama Murray’a – szkockiego perkusistę, który potem przerzucił się na fotografię. To z kolei wspomnienie ich własnych dziecięcych radości.

„Ommadawn” odcisnęło spore piętno na późniejszej twórczości Mike’a Oldfielda.

Do czysto celtyckich klimatów wracał jeszcze chociażby na płycie „Voyager”. Wcześniej, bo pod koniec lat osiemdziesiątych, chciał nawet stworzyć bezpośredni sequel tego albumu. W efekcie powstał „Amarok” z 1990 roku, uznawany często za jedną z lepszych pozycji w jego bogatym dorobku. Ale taką płytę jak „Ommadawn” nagrywa się tylko raz – i to też nad wyraz rzadko.

PS Dla wygody standardowo zamieszczam Spotify i YouTube’y, ale ostrzegam, że cyfrowe i bezduszne Internety nigdy w pełni nie oddadzą piękna takiej muzyki.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 4

  1. Danny Neroese via Facebook pisze:

    Uuu, nieźle.

  2. Kaśka pisze:

    Akurat Ommadawn Oldfield ponoć nagrywał dwa razy, bo za pierwszym razem zajechał taśmy aż się rozpadły http://youtu.be/70JCxhldPDo?t=4m10s

    1. rajmund pisze:

      Ha 🙂 Ciekawe info, dzięki!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *