Mark Snow ‎– The X Files: Volume One (Original Soundtrack From The Fox Television Series)

10s, płyty, soundtracki Autor: rajmund kwi 06, 2015 Brak komentarzy

Charakterystyczny, „gwizdany” motyw z serialu „Z Archiwum X” to prawdopodobnie jedna z najłatwiej rozpoznawalnych czołówek w historii. Podobnie jak serial osiągnęła kultowy status i jest w mig kojarzona z wszelkimi zjawiskami paranormalnymi. Swego czasu podbijała nawet listy przebojów niczym zwyczajna singlowa piosenka. Tym bardziej więc dziwi fakt, że przez tyle lat nie było na rynku porządnego, należycie opracowanego soundtracku z serialu.

Choć to wcale nie tak, że tak zwani x-phile nie mieli czego postawić sobie na półce z płytami.

Już w 1996 roku ukazała się składanka „Songs in the Key of X: Music from and Inspired by The X-Files”. Był to jednak typowy, komercyjny wynalazek lat dziewięćdziesiątym, zbierający utwory takich artystów jak Sheryl Crow, Filter, Danzig czy Foo Fighters (którzy wykonali tu swoją wersję hitu Gary’ego Numana, „Down in the Park”). Część z nich faktycznie towarzyszyła telewizyjnym śledztwom Muldera i Scully (jak klasyczne „Frenzy” Screamin’ Jay Hawkinsa czy niezapomniane „Red Right Hand” Nicka Cave’a), nie było to jednak wcale warunkiem koniecznym do umieszczenia na składance.

Na podobnej zasadzie skompilowano „The X-Files: The Album” towarzyszący premierze filmu kinowego „The X-Files: Fight the Future”. Fani oczekujący tradycyjnej ścieżki dźwiękowej – tzw. „score” – musieli zadowolić się „The Truth and the Light: Music from the X-Files”. Zbierała ona jednak motywy wyłącznie z pierwszych trzech sezonów serialu. Soundtrackowi puryści czepiali się, że kolejny raz nie dostali oryginalnych instrumentali, a specyficzny kolaż uzupełniony dialogami aktorów. Oba filmy kinowe (w tym niesławny „I Want to Believe” z 2008 roku) doczekały się też wydawnictw podpisanych „Original Motion Picture Score”. Przez pełne dziewięć sezonów i wiele lat po zakończeniu ich produkcji próżno było jednak szukać takich albumów dla oryginalnego „Z archiwum X”.

Dopiero w 2011 roku, dziewięć lat po zakończeniu serialu, coś się ruszyło.

Mark Snow, kompozytor całej ścieżki dźwiękowej, dogadał się ze słynącą z tego typu wydawnictw wytwórnią La-La Land Records. Przygotował dla niej kompetentny, czteropłytowy box z muzyką z „The X-Files”. Tym razem bez żadnych dialogów, remiksów i komercyjnych piosenek innych wykonawców. Wbrew pozorom przygotowanie muzyki do takiego wydania musiało kosztować Snowa masę pracy, ale dobrze wykonaną robotę potwierdza sama jakość wydania. Do czterech płyt dołączono grubą książeczkę ze szczegółowymi omówieniami utworów oraz komentarzami samego kompozytora. O kompleksowym podejściu niech świadczy fakt, że sam kultowy motyw przewodni został tu przedstawiona w aż ośmiu wersjach: oryginalnej, skróconej do formatu późniejszej czołówki, w obowiązującym od siódmego sezonu remiksie, w wersji rozszerzonej czy przygotowanej pod końcowe creditsy…

Utwory ułożono chronologicznie, a nawet według poszczególnych odcinków.

Dzięki temu łatwo znaleźć interesujące nas motywy. Założę się jednak o czarne oczy Alexa Kryceka, że większość x-phili i tak rozpozna lwią część tego materiału bez problemu. Jeśli odpalimy sobie wszystkie cztery płyty od początku do końca, jedna po drugiej, doskonale prześledzimy zmiany, jakie zachodziły w zwyczajach telewizyjnych ścieżek dźwiękowych przez całą dekadę. Chris Carter wręcz namawiał Snowa, by skupił się na brzmieniach syntezatorowych, które pogłębią niepokojący klimat jego dzieła. Nie da się odmówić takiej roli motywom na miarę „FBI Secret Vaults”, „Back in the Hood” czy „Slimed” (pamiętacie przyjemniaczka Toomsa?).

W epizodach popychających do przodu główne wątki fabularne (zwanych mitologicznymi) Snow starał się tworzyć kompozycje bardziej dramatyczne. W odcinkach jednorazowych (zwanych „potworami tygodnia”) dostawał wolną rękę. Dramatyzm czuć chociażby w utworach z odcinka „One Breath”, szczególnie w przejmującym „Reanimation”. To chyba mój ulubiony fragment zaraz obok fortepianowych „Sweeper” i „Ramblin’ Roland” z odcinka „Roland”. Co prawda część tych kompozycji dostaliśmy już na „The Truth and the Light”, ale tutaj wreszcie mamy je w pełnej wersji.

Jak już jednak wspomniałem, tamta kompilacja obejmowała wyłącznie pierwsze trzy sezony, zatem mniej więcej od połowy drugiej płyty „The X-Files: Volume One” mamy już wyłącznie premiery. I tak x-phile mogli wreszcie dołączyć do swoich zbiorów coraz bardziej urozmaiconą muzykę z klasycznych odcinków „The Field Where I Die” (w „Jonestown Cocktail” pojawiają się gregoriańskie chóry), „Paper Hearts” czy „The Post-Modern Prometheus”.

Na uwagę zasługuje zwłaszcza ten ostatni.

To jeden z najoryginalniejszych epizodów serialu, w którym sparodiowano klasyczne horrory o Frankensteinie. Mark Snow uważa makabryczny walc („Post-Modern Posse”) skomponowany na potrzeby tego odcinka za jedno ze swoich najlepszych dzieł. Aż szkoda, że nie pokuszono się o dodanie do kompletu trzech piosenek Cher (piosenkarka miała pierwotnie nawet zagrać w tym odcinku). Podobnie może brakować „Only Happy When It Rains” Garbage z „Terms of Endearment”, no ale już przecież ustaliliśmy, że to nie tego typu wydawnictwo.

Skoro dotarliśmy do szóstego sezonu, warto się na chwilę zatrzymać.

Snow był coraz bardziej znudzony syntezatorami i częściej szedł w stronę klasycznych, orkiestrowych aranżacji. W odcinku „The Unnatural” zatrudnił nawet dodatkowych muzyków. Choć sezonowi szóstemu poświęcono na „The X-Files: Volume One” zdecydowanie najwięcej miejsca, ten epizod niestety pominięto. Jest za to poważna muzyka z absolutnie niepoważnych, dwóch części „Dreamland” oraz kolejny flirt z muzyką dawną i starymi horrorami („How the Ghosts Stole Christmas” – ktoś pamięta, jak to zawsze puszczali na Dwójce w Święta?).

Jak wyglądało „Z archiwum X” od siódmego sezonu w górę, to my wszyscy wiemy. Na szczęście dokumentująca te odcinki ostatnia płyta omawianego zestawu wcale nie stanowi jakiejś formy zniżkowej. Wręcz od samego początku zachwyca transowym „Five Cards”, a potem są przecież podniosłe motywy z „Hollywood A.D.”, no i nie mogło oczywiście zabraknąć słynnego „Scully’s Serenade” (kolejny rzadki przykład utworu z wokalem), które przewijało się przez większość ósmego sezonu i stanowiło jeden z jego nielicznych jasnych punktów.

Z kronikarskiego obowiązku warto odnotować gitarową miniaturę z „Jump the Shark” (chyba nawet tam jest sampel z „Owner of a Lonely Heart”?) i ewidentnie nawiązujące do starszych klasyków „Weird Organs” czy „The Tip”, gdzie znów fortepianowa melodia ciągnie większość kompozycji, rozmywanej potem w syntezatorowo-orkiestrowej aranżacji.

Jak nietrudno wywnioskować z powyższych opisów, „The X-Files: Volume One” to jazda obowiązkowa dla każdego x-phila.

Wielu z nas czekało na nią latami. Jest tu większość rzucających się w ucho standardów z serialu, w tym najbardziej charakterystyczne melodie. Ale jeśli dla kogoś zawarte tu pięć godzin (!) muzyki to za mało, nie ma sprawy! W 2013 roku ukazał się kolejny czteropłytowy box, „The X-Files: Volume Two”. To już składak dużo mniej melodyjny, skupiający się przede wszystkim na typowej „muzyce tła”. Z pewnością docenią go miłośnicy pierwszych sezonów serialu. Pierwsze trzy płyty to praktycznie wyłącznie motywy z serii 1-4, obejmujące przede wszystkim tzw. odcinki mitologiczne. Zła wiadomość jest taka, że po limitowanych nakładach obu boksów od dawna nie ma śladu, zaś na aukcjach internetowych osiągają kosmiczne ceny. Tak że jak La-La Land Records zapowie wkrótce „The X-Files: Volume Three”, lepiej się pospieszcie z zamówieniami.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *