Mark Morgan – Vault Archives (Fallout OST)

10s, 90s, soundtracki Autor: rajmund mar 02, 2015 komentarzy 5

War. War never changes. Te słowa Rona Perlmana oraz piosenka „Maybe” The Ink Spot odmieniły komputerową rozrywkę na zawsze. Brian Fargo, pragnąc kontynuować wizję ze swojego postapokaliptycznego przeboju, Wasteland z 1988 roku, przeskoczył pierwowzór o całe lata świetlne. Fallout, a także jego znacznie rozbudowany sequel, wykreował świat i wprowadził mechanikę, których echa odbijają się w świecie gier komputerowych do dziś. To jedna z najbardziej sugestywnych wizji przyszłości, jakie zdarzyły się tej sztuce.

Brutalna i bezkompromisowa, niebezpieczna i bezlitosna dla wyborów gracza, przemyślana w najdrobniejszych szczegółach i naszpikowana po brzegi ikonicznymi już nawiązaniami do popkultury. To również jedna z moich ulubionych gier wszech czasów i mógłbym o niej opowiadać Wam bez końca. Zwłaszcza gdybym miał jeszcze wyrazić swoje zdanie o niechlubnej części trzeciej, robionej już przez zupełnie inne studio i w dużej mierze nie czujących tego klimatu ludzi. Już pierwsza pozycja na długiej liście ich grzechów jest zupełnie niewybaczalna:

Brak muzyki Marka Morgana.

Pod koniec przygody w pierwszym Falloucie trafiamy do lokacji Boneyard. To nic innego jak gruzy Los Angeles. Dokładnie 200 lat przed wydarzeniami ukazanymi w grze, narodził się tam Mark Morgan. Czy dzięki temu w jakiś szczególny sposób przyłożył się do komponowania muzyki dla tej lokacji? Można tak powiedzieć. Wprawne ucho rozpozna w jego utworze „City of Los Angeles” przetworzoną wersję „Grass” Aphex Twina. Z kolei w Falloucie 2, w granym podczas wizyt w wiosce Arroyo „Beyond the Canyon” usłyszeć można sample z innego utworu Richarda D. Jamesa: „.0180871” wydanego pod szyldem AFX.

Nie myślcie jednak, że Morgan oparł swoją twórczość tylko na cudzych samplach. To w końcu wykształcony muzyk, który ukończył słynną Berklee College of Music. Nie była mu jednak pisana kariera w muzyce klasycznej, ani w ogóle organicznych brzmieniach. To elektroniczne metody przetwarzania dźwięku odmieniły jego życie i ściągnęły na drogę eksperymentalnych kompozycji, a także minimalistycznych aranżacji.

Dziś za początek swojej kariery uznaje ścieżkę dźwiękową do efemerycznego serialu science fiction stacji ABC „Prey” z 1998 roku.

Ale ja wiem swoje, bo na własne uszy słyszałem jego kawałki w trzy lata starszej przygodówce Zork Nemesis. I chyba nawet jeszcze przed poznaniem Falloutów zachwycałem się tym utworem. Morgan odpowiedzialny był też za muzykę w zapomnianych już dziś produkcjach: Dark Seed II, Descent II czy NetStorm: Islands At War. Przy filmach udzielał się dość rzadko. Częściej działał w telewizji, choć tytuły „Pogoda na miłość” czy „Shark” niewiele mówią (przynajmniej mi).

Co prawda w swoim dorobku wymienia również popularniejsze „Lie to Me” z Timem Rothem, był tam jednak zaledwie współkompozytorem i nawet nie wymieniają go w creditsach. Nic się nie da zrobić. Mark Morgan zapisał się w szerszej świadomości przede wszystkim dzięki soundtrackom do gier Fallout, Planescape: Torment oraz w ostatnim czasie Wasteland 2 (czyli prawowitej kontynuacji duchowego pierwowzoru „allouta – to wcale nie takie skomplikowane, jak się na pierwszy rzut oka wydaje).

Ciężko mi pisać o takich płytach.

Muzyka z pierwszych dwóch Falloutów jest mi tak bliska i wiążę z nią tyle wspomnień, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Tym ciężej przedstawiać mi ją w oderwaniu od gry. Ludziom, którzy być może wcale nie skojarzą od razu genialnego „Khans of New California” z siedzibą bezlitosnego gangu niedaleko wioski Shady Sands. Słysząc przejmującą fletnię na piaskowym ambiencie w „Second Chance”, nie będą mieć przed oczami słodkiej Tandi, porwanej przez wspomnianych Khanów. Na dźwięk gitary „My Chrysalis Highwayman” nie ogarnie ich radość ze zdobycia wreszcie znacznie ułatwiającego podróże po niebezpiecznym wastelandzie samochodu. Z kolei złowieszcze bicie dzwonów z „Acolytes of the New God” nie przypomni ciarek na plecach podczas wizyty w katedrze kultu Children of the Cathedral.

Muzyka Marka Morgana jest tak nierozerwalnie związana z postapokaliptyczną serią firmy Interplay, że przez długi czas były nawet problemy ze znalezieniem jej w formie osobnego soundtracku. Tutaj na szczęście z pomocą przychodzi opisywana kompilacja „Vault Archives”, będąca owocem najszczerszej fanowskiej miłości. W 2010 roku Rosjanin Vladislav Isaev zebrał utwory z obu części gry, zremasterował i udostępnił za darmo na swojej stronie. Dzięki temu wszystko wreszcie jest sensownie ułożone (z racji tego, że w Falloucie 2 wykorzystano ponownie wiele utworów z pierwszej części, zawsze panował w tym pewien nieporządek), a do tego brzmi lepiej niż kiedykolwiek.

Nie znaczy to jednak, że jeśli nie jesteście zapalonymi graczami, to nie macie po co sięgać po „Vault Archives”.

To solidna dawka klimatycznego dark ambientu, idealnie oddającego nastrój pustkowia po wojnie nuklearnej. Industrialne stukoty, niepokojące brzęki przypominające odgłosy spawania („Industrial Junk”), metaliczne, ledwo zarysowane melodie i egzotyczne instrumentarium dęte („City of the Dead”)… Gdyby promieniowanie miało jakiś odgłos, świetnie oddawałoby je „Vats of Goo” z ostrzegawczymi syrenami i pojedynczym dźwiękiem pianina, któremu nie dane rozwinąć się w nic więcej.

A jak brzmiałaby egzystencja w cofniętej o kilkaset lat w rozwoju, dzikiej społeczności, która nie ma żadnej nadziei na jutro, a jakiekolwiek zasady cywilizacji cofnęły się do kodeksu Hammurabiego? Pewnie jak posępny „Metallic Monks”. Tym, co grali, nie muszę nic tłumaczyć. Tym, których ta przyjemność ominęła, mogę tylko radzić jak najszybsze nadrobienie przynajmniej dźwiękowej warstwy gry. Mark Morgan mógłby być spokojnie czołowym reprezentantem wytwórni Cold Meat Industry obok takich artystów jak Desiderii Marginis czy Atrium Carceri.

Nie ma Fallouta bez Marka Morgana, co dosadnie udowodnił Fallout 3.

Choć Inon Zur miejscami wyraźnie inspirował się dokonaniami swego poprzednika (flety), za bardzo odjechał w brzmienia orkiestrowe. Może i pasowałoby to do epickiego fantasy z serii Dragon Age, nijak się jednak ma do postapokaliptycznych pustkowi. Na szczęście w Fallout: New Vegas znowu można było usłyszeć stare kawałki Morgana. To z kolei pasowało do generalnego poziomu gry, tym razem pozostającej w zgodzie ze starymi częściami. Ale to już historia na zupełnie inną okazję…

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarzy 5

  1. Danny Nirołs via Facebook pisze:

    NetStorm: Islands at war? Mam to gdzieś na płycie 😀

  2. adix pisze:

    To prawda, jeszcze tego nie słyszałem. Jestem tu pierwszy raz, nieźle rozwinięty skauting, można odnaleźć co lepsze dźwięki. Graty

    U nas vote chart, wątpie, że znajdziesz coś do zagłosowania, no ale może warto spróbować. Peace.

    1. rajmund pisze:

      Dzięki! Już kiedyś tu byłeś – sprawdź komentarze do soundtracku z „Far Cry 3: Blood Dragon” 😉

  3. Coyote pisze:

    A czy jest dostępna wersja Vault Archives w plikach FLAC? Wydaje mi się, że przeszukałem pół internetów i nie mogę tego znaleźć…

    1. rajmund pisze:

      Niestety nie.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *