Lowe – Tenant

00s, płyty Autor: rajmund wrz 22, 2014 komentarze 4

Pamiętacie, jak w tekście o Ashbury Heights wspominałem o szwedzkim talencie do melodii? Lowe to kolejny przykład tego zjawiska. Na tle wielu innych synthpopowych wynalazków wyróżniają się jednak tym, że zamiast tworzyć syntetyczne piosenki z MacBooka, na pierwszej płycie zaproponowali istny new romantic na nowy wiek: z żywym basem, przebojowymi piosenkami, nastrojowym wokalem i smutnymi tekstami. Zresztą już sama nazwa powstała z połączenia słów „love” i „low”.

Tak że ejtisowi wrażliwcy – mam coś dla Was.

O przywiązaniu Szwedów do ejtisowej tradycji świadczy już zestawienie tego miłosno-zdołowanego szyldu z tytułem debiutanckiej płyty. Pamiętacie, kto tworzy duet Pet Shop Boys? Neil TENNANT i Chris LOWE – urocze, nieprawdaż? Płyta zresztą pasuje do wczesnej jesieni równie dobrze jak niedościgniony pod tym względem „Behaviour” Brytyjczyków. Warto dodać, że muzycy Lowe to wbrew pozorom żadni debiutanci: wszyscy mają już na koncie wcześniejsze sukcesy w branży muzycznej. Leo Josefsson (wokal i gitara) i Rickard Gunnarsson (bas) współtworzyli wcześniej synthpopowy Statemachine (pewnie nie znacie, a też warto), Leo jest zresztą cenionym w swojej ojczyźnie producentem, który wspomagał też m.in. eurodance’owy wymysł pod nazwą Rednex (tych na pewno znacie).

Lowe to – jak sami napisali w pudełku pod płytą – this is our chance for something new. Z jednej strony od razu poznacie, że to ci sami ludzie, którzy robili Statemachine, z drugiej: tym razem postawili wszystko na jedną kartę i uwypuklili popowy potencjał oraz organiczne brzmienie. Wystarczy wsłuchać się w nieco New Orderowski bas podniosłego „Ahead of Our Time” czy motyw największego przeboju tego krążka, „The Vanishing”. Wszystko oczywiście w bogatej aranżacji, pełnej urzekających klawiszy i elektronicznych ozdobników. Ale wiecie, takich eleganckich, z klasą Depeche Mode, a nie nachalnością typową dla niemieckich projektów synthpopowych.

Single z tego krążka można by wybierać losowo – zresztą nie bez powodu wydano ich aż pięć.

Tak samo dobrze w ich roli poradziłyby sobie melancholijny „Simplicty” czy podbarwiony klawiszową przestrzenią „Never Felt So Low” z motywem nieco podobnym do „The Vanishing”. Zamiast tego wyróżniono ascetyczny „My Song” i stylowy „Hear Me Out”: znów z basem godnym Petera Hooka i uzależniającą melodią. Pod koniec płyty panowie uderzają w bardziej nowofalowe, nastrojowe klimaty – zwłaszcza w powolnym „Down the Waterline”, który udowadnia szczerość przekazu zakończeniem z biciem serca. Nie ma tu jednak absolutnie żadnych wypełniaczy, każda piosenka stoi na wysokim poziomie i robi wielkie wrażenie swoim brzmieniem. „Tenant” brzmi jak produkcja któregoś z moich kręcących gałkami idoli – to naprawdę światowy poziom.

Osobną kwestię stanowią teksty, które – jak już wspomniałem – na pewno trafią do wszystkich noworomantycznych melancholików, wychowanych na hiciorach lat osiemdziesiątych. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę bardzo zaangażowany w nie wokal Leo. Podobnie jak melodie Szwedów, bez zbędnego nadęcia i pretensjonalności po prostu od razu trafiają do człowieka:

For a hundred years
I could take the blame
I would take your fall
Just to ease the pain
But I’m not so sure
You would do the same
After all

Wish I could see myself in anything
Now it seems nothing is everything
Every time I give in, I’m reaching out
You just won’t hear me out

Why complicate things
Make them easier
But you just won’t
Why complicate things
When it’s easier
If you don’t

(czy tylko mi w tym ostatnim przypomina się „Judas” Depechów?)

Lowe wyróżniali się „Tenantem” na tle zalewu innych ejtisowych pozerów żywym brzmieniem, gdzie nawet klawisze brzmiały organicznie – że nie wspomnę o emocjonalności samych utworów. Niestety, na późniejszych płytach stracili ten wyróżnik, skręcając w bardziej syntetyczne brzmienia… Ale i tak ich dalej LOWciam.

Tylko niech coś wydadzą nowego, bo po trzeciej płycie jakoś zamilkli na dłużej.

O Lowe pisałem już lata temu na stronie Cthulhu’s Lair.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 4

  1. W Polsce wydali ten album w wersji rozszerzonej – 2-płytowej. I kiedy myślałem, że rekord ilości remiksów dla każdego z utworów został pobity na najbliższe 30 lat… oni wydali kolejny podwójny album z samymi remiksami z tej płyty.

  2. Danny Neroese via Facebook pisze:

    Widać nie słyszałeś o Celldwellerze 😉

  3. Zeal Deadwing via Facebook pisze:

    @Danny, Celldweller nie wydał remix albumu na którym byłby mix do każdego kawałka z poprzedniego albumi.

  4. Danny Neroese via Facebook pisze:

    ALe ilość remixów które wypuszcza rocznie jest o jakieś trzy razy większa, niż ilośc utworów które nagrywa, więc spokojnie z pięć albumów remixowych zrobić się da 😉

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *