My Life With The Thrill Kill Kult – Spooky Tricks

2014, płyty Autor: Danny Neroese paź 11, 2014 1 komentarz

Lata osiemdziesiąte zeszłego wieku są niczym stary Fiat 126p dla przemysłu motoryzacyjnego – ciężko się prowadzi, jakość nie powala, każdy czuł pewien wstyd z powodu jego wyglądu, ale mimo wszystko ma się doń ogromny sentyment, nawet tęskni i uznaje za (poniekąd) dobry samochód, bądź też przyrząd do jeżdżenia. I nie zrozumcie mnie źle – słynne „ejtisy” pod względem mody i stylu ubioru były porażką, o fryzurach nie wspominając, i każdy może to potwierdzić. Na szczęście z muzyką już tak nie było i pod tym względem uważam te czasy za świetne. Wtedy nie liczyło się za bardzo to, że trzeba trafić w gusta fanów – muzykę grało się z duszy, z tego, co było w środku. Był to swoisty manifest i oznajmienie światu, co się o tym wszystkim myśli i gdzie to się ma, zaś eksperymenty nie ograniczały się jedynie do dodania dubstepowych wstawek.

Bo właśnie na końcówkę lat 70. i całe 80. datuje się rozkwit muzyki, która wszem i wobec jest znana jako industrial. To właśnie wtedy – wskutek szarej rzeczywistości zagrożonej kolejną wojną – niektórzy muzycy postanowili wyjść naprzeciw fali synthpopu i new romantic, i stworzyć przeciwieństwo, również oparte na elektronicznych dźwiękach syntezatorów oraz samplach uderzeń w przeróżne metalowe rzeczy. Jeszcze inni postawili na fuzję, tak jak w przypadku My Life with the Thrill Kill Kult (uff…), która polegała na połączeniu wcześniej wspomnianego industrialu z muzyką… Disco i funk. Tak jest, dobrze widzicie. Zapowiada się ciekawie, prawda? I tak też jest.

Działający od 1987 roku Amerykanie postawili na tę „dziką kartę”, co było dobrym wyborem. I po pięciu latach przerwy powrócili z nowym albumem pod tytułem „Spooky Tricks”. Od razu wam powiem jedno – nie ma tu dubstepu! Tak, nie ma, ani krzty. I bardzo dobrze, gdyż zaimplementowanie elementów półkroku jest pójściem na łatwiznę stosowanym ostatnio w każdym rodzaju muzyki. No ale dobrze, skończmy te dygresje, a zajmijmy się tym, co aktualnie ważne, czyli albumem TKK (to jeden ze skrótów ich nazwy). Określenie „industrial funk” czy „industrial disco” pasuje jak pięść do nosa, gdyż wszystko i wszędzie się tutaj przenika. Czuć w utworach tę zabawę, to luźne, a jednocześnie pewne siebie podejście do sprawy. Nie uświadczymy tutaj rzeczy zbędnych, gdyż zawartość wszystkiego jest odpowiednio wyważona. Część utworów nadaje się wręcz idealnie do odpalenia podczas imprezy i rytmicznego poruszania ciałem  – czyli do tańca.

Jednakże nie trafimy tutaj na utwory robione na jedno „bicie”. Dyskotekowe i rytmiczne, regularne bicie zdarza się owszem, lecz nie we wszystkich utworach. Gdzieniegdzie przebije się gitara, tu i ówdzie fortepiany czy inne trąbki i instrumenty dęte. Czymże byłoby TKK bez swojego charyzmatycznego Groovie Manna (w tej roli Frankie Nardiello), który wygląda niczym nieślubne dziecko Ala Jourgensena i Danny’ego Trejo (tak swoją drogą – zdarzało mu się współpracować z tym pierwszym kilka razy)? No właśnie. A co jak dodam, że momentami brzmi on niczym Nivek Ogre? Nie ma bata – z takimi predyspozycjami bycie w kapeli industrialnej jest wręcz przeznaczeniem. Ale żeby nie było – nie wszystkie utwory z albumu przypadły mi do gustu, bo aż dwa uznałem za przeciętne, tj. słuchać ich mogę, ale porywać mnie za bardzo nie porywają. Więcej minusów nie stwierdzono.

W sumie nie byłem zbytnio na „Spooky Tricks” gotowy. Nie byłem pewien czy przypadnie mi do gustu, czy raczej pozostawi spory niesmak. Na całe szczęście spodobało mi się. W końcu znalazłem tak jakby zamiennik dla KMFDM (tak, miłośnicy tych Niemców, na pewno polubią TKK), który daje mi równie dużo energii i chęci do zabawy. W sumie dzięki takim ludziom jak Groovie Mann i spółka muzyka industrialna nadal żyje i nie zamyka się w jakichś określonych i sterylnych ramach, jednocześnie nie traktując jedynie o seksie z maszynami, narkotykach i dziwnych fetyszach związanych z mechanicznymi kończynami czy mutacjami. My Life with the Thrill Kill Kult jest właśnie jedną z jaśniejszych i weselszych stron muzyki industrialnej.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

1 komentarz

  1. Zeal Deadwing via Facebook pisze:

    „A co jak dodam, że momentami brzmi on niczym Nivek Ogre?” Lold. Nie wiem coś brał podczas pisania tej recki ale odstaw to 😛

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *