Les Rythmes Digitales – Darkdancer

90s, płyty Autor: rajmund cze 02, 2014 komentarze 2

Stuart Price, człowiek orkiestra. Jeden z tych nielicznych producentów współczesnego mainstreamu, którzy autentycznie potrafią oddać ducha lat osiemdziesiątych. Najlepszym dowodem niech będzie działalność jego projektu Zoot Woman (może w tym roku wreszcie nowa płyta…?). Zanim jednak stał się rozchwytywanym przez Madonnę, Kylie Minogue czy The Killers majstrem od kręcenia gałkami, jeszcze przed przełomem Zoot Woman, działał pod pseudonimem Les Rythmes Digitales. Stworzył pod tym szyldem dwa praktycznie niezauważone w chwilach premiery albumy: „Libération” i „Darkdancer”. Jak nietrudno zgadnąć po moich mrocznych upodobaniach, dziś przedstawię Wam ten drugi.

Nazwa projektu powinna od razu naprowadzić Was na właściwe tory.

Mimo że Price ma jak najbardziej brytyjskie pochodzenie i wychował się w Reading, zdecydował się występować pod francuskojęzycznymi pseudonimami (inny z nich brzmi Jacques Lu Cont), aby nawiązać do popularnej w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych fali francuskiego house’u (Daft Punk, Air, kojarzycie?). Najpopularniejszą piosenką z „Darkdancera” można by pewnie nazwać „Jacques Your Body (Make Me Sweat)”. Utwór wydano na singlu aż trzy razy. Wpierw w 1997 roku, następnie trzy lata później, kiedy udało mu się już osiągnąć umiarkowany sukces na listach przebojów. Najbardziej jednak rozsławiła go reklama Citroena C4, która pociągnęła za sobą kolejną re-edycję małej płytki w 2005 roku.

Tyle z komercyjnego punktu widzenia, dziś jednak rynek muzyczny rządzi się nieco innymi prawami. Jeśli przypadkiem jesteście fanami Nine Inch Nails, możecie kojarzyć filmiki z YouTube’a zespołu. Parę lat temu Trent Reznor co najmniej dwa razy wykorzystał w nich na maksa obciachowy, taneczny kawałek w stylu tych, co to od razu krzyczą do słuchacza „ZAPĘTL MNIE!”. Pamiętacie? „Music Makes You Lose Control”. Contro-contro-control. Nie znacie?

Zatem przepraszam, że Wam to robię.

Ten kawałek to prawdziwe mistrzostwo, potwierdzające geniusz Price’a już u progu jego wielkiej kariery. Sztampowy wers wycięty z zapomnianego ejtisowego kawałka „Body Work” Hot Streak, odpowiednio zmodulowany, podłożony pod uzależniający beat i mamy przebój, od którego ciężko się uwolnić. Czysta potęga samplingu w najmocniejszej postaci. Drugi sztandarowy przykład takiego zabiegu to „Hypnotise”. Na „Darkdancer” walczy o miano idealnego muzycznego narkotyku, czy też po prostu tanecznego „guilty pleasure”. Tutaj jeszcze śmieszniej, bo za sampel posłużyło tylko jedno słowo, które nadało zarazem tytuł utworowi.

Cały tekst stanowi powtarzane do porzygania „Hypnotise-tise, hypnotise-tise”, ale…

Właśnie: w połączeniu z tym oldskulowym rytmem to wręcz hipnotyzuje. Zresztą już The Chemical Brothers czy Fat Boy Slim potwierdzili, jak mocne połączenia można uzyskać za sprawą wsamplowania w kompozycję monotonnie powtarzanych pojedynczych słów. Wszyscy doskonale pamiętamy „Hey Boy, Hey Girl” czy „Right Here, Right Now” z genialnie wmontowaną wypowiedzią Angeli Bassett z cyberpunkowego arcydzieła „Strange Days”. Les Rythmes Digitales wpisuje się dokładnie w tę samą szkołę. Tylko tutaj wszystko bardziej w stronę ejtisów.

To były najbardziej spektakularne utwory z „Darkdancera”, z pozostałymi bywa różnie. Połączenie słów „dreamin'” i „dance” w funkowo-syntezatorowym „Dreamin'” wydaje się jak najbardziej naturalne dla prezentowanej tu muzyki. „(Hey You) What’s That Sound?” to kolejna retro ejtisowa używka na każdy parkiet. Ale już przebrzęczane „From: Disco To: Disco” z przesterowanym samplem bardziej irytuje niż buja, choć nie sposób odmówić kawałkowi dopasowania do obranej stylistyki. Podobne zarzuty można mieć do minimalistycznego „Brothers”.

Na szczęście „Darkdancer” to nie tylko beaty i sample.

Na płycie znalazło się też miejsce dla kilku najnormalniej w świecie wokalnych kawałków, które wprowadzają niezbędne urozmaicenie. Wpierw „Soft Machine”, które może budzić skojarzenia z późniejszymi hitami Modjo, ale i stanowi jakąś zapowiedź „Living in a Magazine”. „Take A Little Time” to gościnny udział Shannon – ejtisowej gwiazdki jednego przeboju (konkretnie tego), która oczywiście pasuje do tego albumu jak ulał. Kompozycja Jacquesa Lu Conta mogłaby spokojnie znaleźć się na „Let the Music Play”, będąc typowym żeńskim popowo-kiczowatym hitem z lat osiemdziesiątych. Prawdziwą perełkę zostawiłem sobie jednak dopiero na koniec.

W dość mrocznym „Sometimes” zaśpiewał bowiem nie kto inny jak sam Nik Kershaw. Legenda ejtisowego popu, odpowiedzialna za takie hiciory jak „The Riddle” czy „Wouldn’t It Be Good”. Tutaj ze Stuartem Price’em współtworzy kolejną ultraprzebojową perełkę, która choć brzmi całkiem współcześnie, zrealizowana została z charakterystycznym dla brytyjskiego producenta pietyzmem i poszanowaniem dla jego ulubionej dekady.

A jeśli przez cały krążek nie było za bardzo okazji, by zachwycić się jakimkolwiek tekstem, „Sometimes” wypełnia tę lukę z nawiązką.

Sometimes when I wake at night
I feel that nothing on earth could ever hurt me
Sometimes when I’m on my mind
I feel that nothing I say could ever deserve me

I’m stood on the tip of my own tongue
I’m caught in the space between the concept and the execution
I’m stuck in the back of my own throats
I’m lost in the void between the instinct and the institution

„Darkdancer” to doskonały przykład, że producentowi o dobrej wyobraźni dźwiękowej (a jako fan ejtisów muszę dodać: i z sercem po właściwej stronie) do stworzenia uzależniającego krążka wystarczy kilka niepozornych sampli i Yamaha DX-7. Choć nie jest to album idealny i tak naprawdę rzadko go w ogóle słucham w całości, od razu czuć, że powstał z potrzeby serca i w dowód miłości do muzyki, a parę utworów z niego nie opuści Was na długo – współlokatorzy czy sąsiedzi mogą Was nawet za nie znienawidzić (znam takie przypadki!). To też jedna z nielicznych historii na tym blogu, które doczekały się happy endu. Choć pierwotnie płyty Les Rythmes Digitales przeszły niezauważone, sam Stuart Price zdołał się później wybić i osiągnąć mainstreamowy sukces, a także powszechne uznanie tuzów muzyki pop. Nawet „Darkdancer” doczekał się należycie wydanej, ekskluzywnej re-edycji z dodatkowym krążkiem.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 2

  1. Dobre to! Wcześniej faktycznie tego nie słyszałem. Dzięki 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *