KMFDM – Our Time Will Come

2014, płyty Autor: Danny Neroese paź 15, 2015 1 komentarz

Jestem po prostu oburzony i niesamowicie poirytowany! No to jest po prostu skandal, bo takich rzeczy się nie robi – nie wiem, jakim trzeba być zwyrolem, aby do tego dopuścić! Do czego? Już odpowiadam na pytanie – chodzi o… żelki. Ale nie zwykłe żelki, a takie w tabliczce czekolady. Zauważyłem właśnie ten twór – kolorowe elementy w mleczno-kakaowej otoczce zawsze na mnie działały pobudzająco. Jedyne co w tym czasie pojawiło się w mej głowie, to zlepek słów „Twój czas nadszedł, muszę Cię mieć”. Nie miałem litości i czym prędzej pognałem z zakupem do kasy. W domu natomiast się srogo rozczarowałem, bo żelków w tabliczce czekolady było niewiele, a w dodatku nie były kolorowe, tak jak widniało na opakowaniu!

Dlaczego mówię we wstępie o żelkach? Mimo iż wywodzą się z Wielkiej Brytanii, to i tak każdy głównie kojarzy firmę Haribo z Niemiec, która produkuje je w masowych ilościach, kształtach i kolorach. Jest więc różnorodnie, tak jak u KMFDM. Że co? Że nie wiesz, czym jest KMFDM? Jeżeli wiesz, to możesz przejść od razu do punktu numer 2, a jeżeli nie, to punkt nr 1 jest wręcz dla Ciebie obowiązkiem:

1) Kein Mitleid Für Die Mehrheit, czyli w skrócie KMFDM (co zaś na nasz język można przetłumaczyć jako „Brak litości dla większości”) działa aktywnie od roku 1984, wielokrotnie bawiąc się stylami – od popu, do rocka industrialnego, gospelu i reggae – czy też angażując siebie oraz innych do wielokrotnej współpracy, mniej lub bardziej udanej (tak, o Tobie mówię Skold!)

2) W zeszłym roku Konietzko & Spółka postanowili nagrać kolejny, już dziewiętnasty album w swej karierze, i to zaledwie rok po wydaniu poprzedniego! Mają tempo, trzeba przyznać. KMFDM więc ochrzciła swe najnowsze dzieło tytułem „Our Time Will Come”, i pod szyldem wytwórni Metropolis (swoją drogą – jeżeli jesteście na jakimś dark electro evencie i DJ puszcza ciągle Combichrista, to na pewno jest przez Metropolis opłacony) chcą znowu być lepsi niż najlepsi!

I o dziwo postarali się na tym albumie, uwierzcie mi. Po średnim „WTF?!” i „Kunst”, z których pamiętam tylko jeden (!) utwór, byłem raczej przekonany, że będą zaliczać teraz tendencję spadkową. Tak więc wraz z nadejściem tego czasu nie oczekiwałem za dużo, ot, zrobią coś typowego dla nich, bez polotu ani tego „czegoś”, co cechuje ich twórczość. Odpalam więc „Our Time Will Come” z automatycznie negatywnym nastawieniem, a tu zaskoczenie – to jest nawet fajne! Byłem mile zdumiony tym, że jakimś cudem udało im się podźwignąć z miernoty poprzednich dwóch albumów. Produkcja jest całkiem niezła, taka jak na KMFDM przystało, chociaż osobiście wolałbym, aby bębny były bardziej wyraziste, a mniej plastikowe i przytłumione. Na szczęście nie jest to jakiś wszechobecny trend i mogę to jakoś przeboleć bez płaczu. Elektronika jest taka, jak na KMFDM przystało – tworzy całe utwory i to ona jest tym ich znakiem charakterystycznym. Te kwasowe basy brzmiące wyraźnie, te leady i pady w tle, które nadają dynamiki. Tych syntezatorów się nie da pomylić. Świetnie ona współgra z okazjonalną gitarą. Wyraźną i słyszalną, ale tak dobrze zlaną i jakby mechaniczną, że całkiem miło słucha się, jak się wzajemnie nakładają i tworzą tą „gęstość”. Co się zaś tyczy wokali – głos Konietzki jest bardzo charakterystyczny i niełatwy do podrobienia, toteż świetnie pasuje do kawałków. Ale kobiecy głos Lucii Cifarelli, żony Konietzki, już tak do mnie nie przemawia i wolałbym go słyszeć jak najmniej. W ogóle brakowało mi tego humoru, do którego KMFDM przyzwyczaiło, a na „Our Time Will Come” powrócił. Najlepszym tego przykładem jest otwierający album „Genau”, w którego zwrotkach wspominane są rzeczy, z których słyną stereotypowi Niemcy (żelki, autostrady, blitzkrieg [tak!] czy skórzane spodnie) czy również wpadający w ucho „Respekt”, którego refren tak bardzo utkwił mi w głowie, że po przesłuchaniu go, co chwilę tylko powtarzałem I will punch your head until you say: I respect you.

Czy mogę powiedzieć ze spokojem sumienia, iż KMFDM wróciło do swej dawnej formy? Niestety, nie. Nie znaczy to jednak że z tego powodu ich ostatnie wydawnictwo ma przez was zostać ominięte szerokim łukiem. W porównaniu do ich ostatniej twórczości, jest to całkiem niezły album, który może nie jest „lepszy od najlepszych”, ale nie ma się co wstydzić, że wam się podobał. Wątpię by kiedykolwiek muzycznie wrócili do czasów swej świetności, ale hej, kto im zabrania próbować? Im? IM?

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

1 komentarz

  1. insect pisze:

    Dobra recenzja. Według mnie reakcje na ten album są całkowicie nieadekwatne (powiadają, że szmira, kpina z ich samych), a jak dla mnie jest znacznie lepszy od Kunst. Zresztą patrząc przekrojowo po dyskografii – OTWC należy do ich udanych krążków, imho.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *