The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble – The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble

00s, płyty Autor: rajmund lis 18, 2013 1 komentarz

Darkjazz to dość nieznany wynalazek, ale od paru lat zdobywa coraz szerszą popularność w pewnych undergroundowych kręgach. Za prekursorów tego łączącego darkwave’owe klimaty z ciepłymi, jazzowymi brzmieniami gatunku można chyba uznać Bohren & der Club of Gore – zwłaszcza ich krążki „Sunset Mission” i „Black Earth”. Do darkjazzu z pewnością będę na tym blogu wracał i wtedy sobie powiemy o Bohrenach, tymczasem dzisiejszy wieczór poświęcimy jednemu z najbardziej znanych (wybaczcie!) darkjazzowych projektów, ale jednocześnie najbardziej odjechanemu w stronę eksperymentów. Pamiętajcie, że to trzeba koniecznie poświęcić wieczór – darkjazz za dnia to jak owsianka na kolację.

Najlepiej w ogóle byłoby się przejść do jakiejś zadymionej, szemranej knajpy rodem z Twin Peaks (tego kinowego) czy innego mindfuckowego filmu Davida Lyncha. Z takimi klimatami darkjazz kojarzy mi się najbardziej, zresztą ścieżki dźwiękowe Angelo Badalamentiego, nadwornego kompozytora reżysera „Zagubionej autostrady”, są od darkjazzu wcale nieodległe. Dodajmy jeszcze jakąś zmysłowo tańczącą do onirycznej muzyki kobietę o niebanalnej urodzie (Audrey z Twin Peaks byłaby jak znalazł) i niepokojącego karła, palącego w rogu sali, a już powinniśmy być w odpowiednim klimacie. Dla fanów Twin Peaks powstał zresztą specjalnie inny darkjazzowy projekt, Dale Cooper Quartet and the Dictaphones – o nim też kiedyś musimy sobie powiedzieć. Póki co jednak zgaście światło, załóżcie słuchawki i dajcie się ponieść nieco innym mrocznym dźwiękom z darkjazzowej sceny.

Puzon, wyrazista linia basu, plumkająca gitara i nadająca dodatkowego klimatu wiolonczela. To jeszcze wcale nie odbiega tak bardzo od jazzowego instrumentarium. Gdyby dodać do tego melodię knajpianego pianina rodem z kina noir, dałoby się pewnie taki kawałek wcisnąć gdzieś na „Sunset Mission”. Pianino zresztą pojawia się w „Adaptation of the Koto Song”. To jeden z najłatwiejszych do uchwycenia motywów w twórczości The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble, później zatapiany stopniowo w coraz gęstszej aranżacji, tworząc jednocześnie jeden z ich najpiękniejszych utworów. Wyróżniając się na tle całego albumu, nie dziwi, że nie jest to ich autorski utwór, a tylko – jak sugeruje zresztą tytuł – nowocześniejsza i mroczniejsza interpretacja starszego o pół wieku oryginału The Dave Brubeck Quartet. Nieco podobnie skonstruowany jest „Parallel Corners”, choć to już szybsza (i autorska) kompozycja, pozbawiona takiego ładunku melancholii. To wszystko jednak ciągle bardziej konwencjonalne oblicze Holendrów. Zajmijmy się może wreszcie tym, co w ich muzyce najbardziej niekonwencjonalne…

Drugi utwór na krążku, „Pearls for Swine”, zapowiada już lekką zmianę klimatu po mrocznym otwieraczu. Gdy do głosu dochodzą syntetyczne loopy, zmienia się też brzmienie. Atmosfera narasta, elektroniczne beaty coraz wyraźniej nadają rytm, aż w drugiej połowie atakuje słuchacza iście noise’owa sieka: bzyczenie, walenie, nieprzyjemne zgrzytanie… Ale nic się nie stało, za chwilę przemija i ustępuje miejsca kolejnej smutnej melodyjce. Holendrzy pośród jazzowych i darkwave’owych elementów rozsypali elektroniczne inspiracje, głównie trip hopowe. Ich podkłady przywodzą na myśl twórczość DJ-a Shadowa czy Tricky’ego. Najbardziej efektownym zwieńczeniem tych poszukiwań jest bez wątpienia „Lobby”, jedna z żelaznych pozycji ich repertuaru. Wiolonczelowy wstęp przejmują właśnie takie trip hopowe beaty, zagęszczając coraz bardziej atmosferę, aż znowu słuchacza atakują partie noise’u. Byłby świetny podkład do jakiegoś horroru. Zresztą The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble zaczynali właśnie od tworzenia tła muzycznego do projekcji filmów Murnaua i Langa.

Druga połowa debiutanckiego krążka Holendrów trochę już traci siłę wyrazu. Rozbujane rytmy „Rivers of Kongo” z dętym szaleństwem w tle mają jeszcze swój mroczny urok, ale już rozwleczone „Solomon’s Curse” czy monotonna „Amygdhala” przelatują praktycznie niezauważone – choć na pewno sprawdziłyby się na seansie niemego horroru. Na szczęście końcówka albumu przywołuje wcześniejsze klimaty i idealnie podsumowuje płytę. Dwudziestominutowy „March of the Swine” (nie mylić z „March of the Pigs”) wita nas kontynuacją smutnej melodii z drugiej części „Pearls for Swine”. Potem przez kilkanaście minut połamane beaty walczą o dominację ze smyczkowym tłem, ciągłymi echami „Pearls for Swine” i delikatnym noise’em. A już na sam koniec wyłania się z powrotem motyw „The Nothing Changes”. Świetne zakończenie hipnotyzującej płyty.

Charakter The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble najlepiej oddaje tytuł ich drugiej płyty: „Here Be Dragons”. W średniowieczu tak się oznaczało nieodkryte obszary na mapach: „Tutaj żyją smoki”. Podobnie można nazwać rejony, w które zapędzają się w swych poszukiwaniach Holendrzy. Na drugiej płycie dołączyła do ich odważnej drużyny wokalistka. Na trzeciej zaprezentowali najdojrzalszy, najbardziej dopracowany materiał. To jednak na debiucie mają swoje klasyczne kawałki i od niego zacząłbym podróż ich śladem na zamieszkałe przez smoki terytoria. Koniecznie spróbujcie ich kiedyś złapać na żywo – muzycy średnio co rok wpadają do Polski. Jak nie jako The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble, to pod szyldem The Mount Fuji Doomjazz Corporation. To ich drugie, bardziej rozimprowizowane wcielenie. O którym też pewnie jeszcze kiedyś sobie powiemy…

 

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

1 komentarz

  1. xneon pisze:

    awww, najpierw odpaliłem dźwięk, potem chciałem rzucić BOHREN! czytam tekst… no i pogratulować obycia 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *