Jamie Christopherson – Metal Gear Rising: Revengeance (Vocal Tracks)

2013, płyty, soundtracki Autor: Danny Neroese mar 12, 2015 komentarze 3

Wyobraźcie sobie grę akcji, a dokładnie to solidnego slashera (czyli taką grę, w której główny bohater morduje co może mieczem lub innym środkiem eksterminacji, zaś kamera jest ustawiona z perspektywy trzeciej osoby), w którym już w pierwszej misji musisz zniszczyć kilkunastopiętrowego mecha strzelającego do Ciebie praktycznie wszystkim, co ma i częstującego podmuchami ognia. Nie jesteś oczywiście bierny, gdyż kierujesz ninja-cyborgiem zdolnym pociąć swą kataną praktycznie wszystko. A w tle metalowy wokalista ryczy o siłach natury!

Epickość i moc wręcz wylewa się z ekranów „Metal Gear Rising: Revengeance” – spin offu serii „Metal Gear Solid”. Tym razem studio Platinum Games – słynące z „Bayonetty” oraz osoby założyciela, który to powołał do życia markę „Devil May Cry” (ale tę starą – DmC ssie, zapamiętajcie to) – dostało zadanie od samego Hideo Kojimy. I to nie byle jakie! Lecz słynny w świecie gier komputerowych Japończyk wiedział co robi, oddając wykreowany przez niego świat w ręce gości, którzy „skradanki” znają tylko z opowieści, i nie dla nich idea tworzenia prawie godzinnych cut-scenek. Platinum Games postanowiło więc odwrócić rozgrywkę do góry nogami i zmienić zasady gry, zaś sam świat i bohaterów zostawić w spokoju. Nie dla nich fabularne babranie się w rozgrywce – akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Z dodatkiem świetnej muzyki, która to jest dzisiejszym tematem przewodnim.

A tym zajął się Amerykanin Jamie Christopherson. Jego muzykę mogliście usłyszeć w serii „Lost Planet” czy też w przedostatnim „Bionic Commando” (tym z wokalistą Faith No More podkładającym głos głównemu bohaterowi). Ale nie zajął się nią sam, gdyż zamysł, jaki pojawił się w jego umyśle, wychodzi poza jego możliwości. I żeby nie było – nie ubliżam mu, ale nie każdy może śpiewać i co jak co, ale on o tym wie. Zaprosił więc do współpracy Johna Busha – byłego wokalistę Anthrax, Tysona Yena (State Line Empire), Free Dominguez znaną Wam już z Kidneythieves, Jasona C. Millera, którego kojarzyć można z Godhead, Jimmy’ego Gnecco z Ours oraz pierwszego perkusistę Machine Head, Logana Madera. Warto również wspomnieć o uczestnictwie projektu The Maniac Agenda znanego ze ścieżek dźwiękowych do gier oraz jednego z najbardziej znanych twórców muzyki trance (!), Ferry’ego Corstena. Zastanawiacie się więc, co z tego wyjdzie? Odpowiadam z przyjemnością: coś niesamowicie energetycznego i dynamicznego!

Muzyka, która towarzyszy nam od początku gry, to świetny, mocny industrial metal, który nie brzmi tak jak to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni obecnie. Gitary są, ale bardziej zlewają się z wszechobecną i niesamowitą elektroniką, tworząc jakby jedną całość. Czuć ten pazur, który nadaje charakteru muzyce metalowej, lecz podziela go z efektami wielogodzinnej syntezy dźwięku przez Christophersona. Wielokrotnie przysłuchując się temu aspektowi tej ścieżki dźwiękowej, jestem wręcz zazdrosny i zasmucony faktem, iż nigdy nie dojdę do takich możliwości mimo lat treningu. To, co zrobił Jamie, to trzeba po prostu usłyszeć, gdyż nie da się tego tak łatwo opisać. Kontynuując wątek gitar – są mimo wszystko lekkie, ale słyszalne. Wyraźnie czuć ich obecność, lecz sposób, w jaki nałożono na siebie warstwy różnych leadów, padów i efektów szarpania strun sprawia, iż daje to świetne wypełnienie. Idziemy dalej – perkusja. Breakbeatowe wstawki często mieszają się z żywymi bębnami, które brzmią poprawie. Nie ma się tu do czego przyczepić. Pora na ostatni czynnik, który jest równie ważny, a mianowicie wokale. O ile głos świetnej Free brzmi trochę jak nie jej (tak troszkę jakby bardziej młodzieżowo, lecz w ogóle mi to nie przeszkadza), o tyle reszta wokali jest… W sumie tylko ok. Męskie głosy jakoś za bardzo straciły na swej mocy w ogólnym miksie utworów. Są oczywiście momenty, gdy pokazują swe możliwości, lecz jest ich zdecydowanie za mało. Ale mogę to puścić mimo uszu, gdyż w końcu utwory owe mają tworzyć tło dla akcji, nie na odwrót.

Osobny akapit jestem zmuszony poświęcić… No, samej ścieżce dźwiękowej. Jest po prostu świetna i niesamowita! Dawno nie słyszałem tak energetycznego i naładowanego energią grania. Możecie więc mówić, co chcecie, ale jeżeli chodzi o właśnie takie gry – slashery pełne akcji – uważam ten soundtrack za najlepszy. Przebił w mym osobistym zestawieniu nawet OST-y do „Devil May Cry” 3 i 4 (a te gry ubóstwiam). Sama atmosfera tych utworów, no po prostu cudo. Jestem przekonany, że gdyby wypuścić tę ścieżkę dźwiękową jako coś osobnego pod postacią albumu np. solowego czy też zespołu, jakością i pomysłem nie odstawałaby niczym od tego, co prezentują nam obecni twórcy industrial metalu i innych rocków.

Podsumowanie, podsumowanie. Co tu napisać, podczas gdy wszystko było już napisane wcześniej? Jedynie mogę zachęcić Was do przesłuchania „Vocal Tracks” (gdyż takie imię nadano krążkowi z soundtrackiem) i nie martwcie się, jeżeli wkręcicie się bardziej – to całkowicie normalne. I pamiętajcie: RULES OF NATUREEE!!!!!

PS I świetna informacja: całkiem niedawno (czyli w okolicy lutego) pojawiła się plotka o możliwej kontynuacji. Jeżeli to prawda – Jamie, nie spartol tego!

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

komentarze 3

  1. Nie wiem czemu ale „I’m My Own Master Now” dość mocno mi zalatuje Celldwellerem. Czeknę kiedyś (razem z grą) bo zapowiada się całkiem spoko. /Zeal

  2. Też mam ochotę zagrać po tym tekście. /raj

  3. Nivrame pisze:

    Gra jest moją absolutną miłości, gdyby nie to, że w akademiku nie mam miejsca na konsolę przeszłabym ją kilka razy. Metal Gear Solid nie daje mi tyle radości, ważna jest dynamika 🙂
    Bardzo się cieszę, że ktoś poza moim chłopakiem podziela mój entuzjazm dotyczący OST. Oby więcej takich trafień 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *