The Mission – The Brightest Light

2013, płyty Autor: rajmund gru 24, 2013 1 komentarz

The Mission zawsze kojarzyli mi się z Filterem. Oba zespoły powołali do życia gitarzyści, grający niegdyś u boku geniuszy swoich gatunków w kultowych kapelach. Obaj początkowo wybili się i nagrali całkiem dobre płyty. Choć nie dorównywały dokonaniom ich wcześniejszych zespołów, okopywały im własny teren i zdobyły rzesze fanów. Obaj dość szybko zagubili się w swoich karierach i zaliczyli różne dna. Tyle że o ile Filter co jakiś czas przełamywał złą passę, tak The Mission od lat nie nagrało nic ciekawego.

Krótka lekcja historii. The Sisters of Mercy właśnie skończyli promować swój debiutancki długograj, „First and Last and Always”. Pracują nad nową płytą pod roboczym tytułem „Left on a Mission and Revenge”. Wayne Hussey ma już kilka gotowych kompozycji, w tym „Dance on Glass” i „Garden of Delight”. Gdy swój materiał prezentuje Andrew Eldritch, basista Craig Adams ostatecznie odchodzi z zespołu. Hussey wkrótce podąża za nim, by założyć nowy projekt – ma się zwać The Sisterhood. Muzycy, ku wściekłości Andrzeja, kontynuują prace nad krążkiem. Eldritch w międzyczasie wypuszcza zapchajdziurę w dyskografii swojego projektu – pod szyldem The Sisterhood właśnie.

Adams i Hussey są zmuszeni nieco zmodyfikować plany i tak powstaje The Mission (bez Revenge). Kapela szybko odnosi sukces płytami „God’s Own Medicine”, „Children” i „Carved in Sand”. Wszystkie stanowią dziś klasykę brytyjskiego gothic rocka w komercyjnej otoczce. Potem The Mission zaczyna eksperymentować… I o ile mocno elektroniczna „Masque” była jeszcze całkiem ciekawa, tak po „Neverland” zaczął się upadek. „Blue” było tak słabe, że zespół postanowił się rozwiązać (Adams odszedł już po wydaniu „Blue”). Ale podobnie jak Richard Patrick z Filtera, Wayne Hussey nie zna umiaru.

Wokół The Mission cały czas się coś działo, ale wrócili na dobre dopiero w 2001 roku krążkiem „Aura”.

Zapowiadano go jako powrót do świetności z „piaskowych” płyt. I rzeczywiście, choć „Aury” słuchało się już dużo lepiej od „Blue”, ciężko nie zauważyć, że większość tej płyty to żenujące autoplagiaty i dosłowne „kopiuj-wklej” z dorobku z lat osiemdziesiątych. Ale Husseyowi wciąż było mało. The Mission miało się znowu skończyć po płycie „God is a Bullet”. A potem po „Dum Dum Bullet” (przez tę kolekcję odrzutów z i tak już odrzucającej płyty mam uraz do fragmentu tekstu w cudownym „Lucretia My Reflection” The Sisters of Mercy…). Wydawało się, że tym razem Hussey już się opamięta i nie będzie ciągnął dalej tej żenady… W końcu wydał pięć (!) koncertówek z rzędu (muszę zaznaczać, jak bardzo słabych? To tylko dodam, że na dodatek żerujących na czterech pierwszych krążkach zespołu…).

Skreśliłem The Mission jeszcze przy „God is a Bullet”, ale po tych wszystkich zagraniach obiecałem sobie, że nie będę nawet śledził, co tam się dalej dzieje.

Pamiętam, gdy odebrałem na Facebooku wiadomość z nowym teledyskiem The Mission. Miałem nie klikać, ale akurat potrzebowałem czegoś na poprawę humoru. Pomyślałem, że przynajmniej się uśmieję. Tymczasem piosenka podpisana „Sometimes the Brightest Light Comes from the Darkest Place” nie tylko mnie nie rozbawiła swoim niskim poziomem, ale wręcz od razu wpadła w ucho. Pomyślałem sobie: „Jak bardzo musi być ze mną źle, skoro podoba mi się ta przepita barwa głosu Husseya, ten hardrockowy riff wprost z piwnicy…” Ale za trzecim razem zdałem sobie sprawę, że to nie to, ten kawałek jest naprawdę niezły! A w odróżnieniu od lidera Filtera, Hussey nie kreuje się na zapomnianą gwiazdę amerykańskiego rocka, która na chama próbuje się wbić do „Rock and Roll Hall of Fame”, ale jest w tym wszystkim autentyczny.

Moje odczucia potwierdziły się już po premierze „The Brightest Light”, kiedy usłyszałem „Black Cat Bone”. Po przeszło dwóch minutach brudnego gitarowego sprzężenia Hussey śpiewa tak:

When you get to my age, the candles cost more than the cake
It’s not the white powder anymore, that’s keeping me awake
I’d make a pact with the devil, if I could be twenty-one again

Dotąd nigdy nie wsłuchiwałem się w teksty lidera The Mission, bo podobnie jak Richard Patrick, słynął z grafomanii. Ale po tych wersach od razu poczułem, że „The Brightest Light” będzie inne.

Ktoś tu chyba wreszcie przejrzał na oczy.

Hussey się wreszcie opamiętał, ale też i reaktywował The Mission tak, jak powinien był to zrobić lata temu. W oryginalnym składzie z Craigiem Adamsem i Simonem Hinklerem. O ile ten pierwszy wrócił już na chwilę przy okazji „Aury”, tak Hinkler wraca do roli misjonarza pierwszy raz od czasów „Carved in Sand” i „Grains of Sand”. I to mówi wszystko o tym, kto tak naprawdę budował świetność The Mission. Bez Hinklera w roli współkompozytora Hussey nie był w stanie stworzyć niczego interesującego.

Tym razem The Mission nie próbuje wymyślać gothic rocka na nowo, nie podjada też własnych korzeni, lecz czerpie z blues rocka (wspomniany „Sometimes The Brightest Light Comes From The Darkest Place”), a nawet country („When The Trap Clicks Shut Behind Us”, „Just Another Pawn in Your Game” z harmonijką). Hussey odwołuje się zresztą do klasyki rocka również w swoich tekstach – w „Just Another Pawn in Your Game” pojawiają się Bowie i Morrisey, a „The Girl in a Furskin Rug” nawiązuje do historii Marianne Faithful i Rolling Stonesów. Przy okazji Hussey ponownie odwołuje się do Alexandra Pope’a, cytując wers o łamaniu motyla kołem, ale spokojnie – to nie kolejny autoplagiat na miarę „Dragonfly”.

Obok szybszych fragmentów jak „Everything But the Squeal” czy „Born Under a Good Sign”, The Mission nie zapomniało o balladach, w których kiedyś byli tak mocni. Urokliwe „From the Oyster Comes the Pearl” pozwala w pełni docenić umiejętności Hinklera, a akordeonowe „Ain’t No Prayer in the Bible Can Save Me Now” to kolejna okazja, by przepity i przepalony głos lidera misjonarzy zabrzmiał do bólu autentycznie. Ciągle stać go też na piękne linie wokalne jak za dawnych lat, co udowadnia w najlepszym na całym krążku „Swan Song”. W tej siedmiominutowej kompozycji powraca wreszcie duch dawnego, gotyckiego The Mission, jest zachwycają gitara, jest pulsujący bas i pełen pasji (a pod koniec: nawet histerii) wokal.

To już nie jest „najlepsza piosenka od czasów…”, to jest piosenka, która spokojnie może stawać w jednym rzędzie z tamtymi czasami.

Jestem w szoku. „The Brightest Light” to najlepsza płyta The Mission od ponad dwudziestu lat! To świeży, zróżnicowany i dojrzały materiał, którego prędzej spodziewałem się po Richardzie Patricku i nowym Filterze – ale na pewno nie po kimś takim jak Wayne Hussey, który dawno temu stracił resztki szacunku w moich uszach. A jednak. Niespodziewanie, jeden z najbardziej udanych powrotów tego roku. W „Swan Song” padają słowa: „So don’t sing me your swang song, baby / There’s life left in this old dog yet” – pierwszy raz od lat jestem w stanie w to uwierzyć.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

1 komentarz

  1. Ymbyketa pisze:

    Nie pojmuję tego ciągłego kopania wydawnictw Misjonarzy z lat 90-tych.
    Moim zdaniem Neverland i Blue to płyty zdecydowanie lepsze niż Masque a szczególne upadlanie Blue z czym spotykam się w wielu recenzjach jest nie adekwatne

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *