Hooverphonic – A New Stereophonic Sound Spectacular

90s, płyty Autor: rajmund maj 18, 2015 komentarze 3

Jakiś czas temu usłyszałem od koleżanki: „Mieszkałam w Bristolu, jak jeszcze trip hop był modny”. Wyrwane z kontekstu zdanie, do którego nie przywiązałbym większej wagi, gdyby nie jeden drobny szczegół: dopiero ono uświadomiło mi, że trip hop jest od dawna niemodny. Jesteśmy już wiele epok za nim. Minęło 20 lat od „Protection” Massive Attack, 10 odkąd rozpadło się Sneaker Pimps i 19, odkąd ukazał się debiutancki krążek Hooverphonic. Odpaliłem go sobie po dłuższej przerwie – kurczę, dalej brzmi świeżo. A że jest niemodny, na wszelki wypadek go przypomnijmy.

Hooverphonic to historia odwrotna do wspomnianych Sneaker Pimps.

Belgowie również po pierwszej płycie rozstali się ze swoją wokalistką, tyle że na jej miejsce zatrudnili kolejną. Choć lubię wiele piosenek z ich późniejszych albumów, zawsze stałem po stronie Liesje Sadonius. To jej głos nadawał ich muzyce tego wyjątkowego klimatu, wprowadzał elektroniczno-transowe brzmienie Hooverphonic na wyższą orbitę. Z całym szacunkiem do Geike Arnaert, z nią byli już tylko kolejnym popowo-triphopowym tworem przełomu wieków. Żeby było zabawniej, ona również w końcu zostawiła Alexa Calliera i Raymonda Geertsa. Trzecia wokalistka uczyniła to samo parę miesięcy temu – a tak w ogóle przed Liesje zaczynali jeszcze z kim innym, między nią a Geike też był ktoś inny. Z tymi kolesiami musi być coś nie tak… Ale szczerze przyznam, że ich późniejszej twórczości już nawet nie śledziłem.

„A New Stereophonic Sound Spectacular” poznałem tak naprawdę zupełnie przez przypadek.

Dawno, dawno temu koleżanka otagowała na last.fmie (ktoś jeszcze z tego dziś korzysta?) utwór „Inhaler” jako „space” – z ciekawości kliknąłem. Okazało się, że to jedna z tych sytuacji, kiedy zanim wejdzie jakikolwiek instrument, zanim rozpocznie jakakolwiek melodia – wystarczy sam beat, a już kawałek wynosi nasze jestestwo na wyższy poziom świadomości. To do dziś jeden z moich ulubionych triphopowych riffów na gitarze. Do tego ta przelewająca się przez oba kanały elektronika, no i niezastąpiony głos Liesje. Czego chcieć więcej?

Nie jest to może triphopowy przebój klasycznej szkoły, ale komercyjny potencjał Belgowie nadrobili błyskawicznie „2 Wicky”. Kawałek sampluje „Walk On By” Isaaca Hayesa (tego z „South Parku”, wiecie) i „Le Voile d’Orphée” w wykonaniu Pierre’a Henry’ego. Od razu stał się ulubieńcem filmowców, którzy wykorzystali go m.in. w „Ukrytych pragnieniach”, „Koszmarze minionego lata” i „Wiecznej północy”. Na singlu wypłynął też „Wardrope”, mimo że to dość nietypowa kompozycja: rozpoczyna się dźwiękami sonaru wprost z łodzi podwodnej, zdradza też plemienne inspiracje Belgów (szczególnie słyszalne w warstwie beatowo-perkusyjnej), przede wszystkim jednak zwraca uwagę partiami fletu, kojarzącymi się z Jethro Tull (a nam, Polakom: z inspirującym się na tym polu Jethro Tull Grzegorzem Ciechowskim).

Witamy w latach dziewięćdziesiątych.

Jeśli odnieśliście wrażenie, że „A New Stereophonic Sound Spectacular” to arcyciekawa płyta kipiąca od zróżnicowanych pomysłów, nie będę Was wyprowadzał z błędu: macie rację. Od opartego na dynamicznym beacie, mantrowego „Plus Profond” z anielskim Try not to lose, not to lose control i francuskimi wstawkami, przez monotonnie szatkujący elektroniką „Barabas”, po gitarowy „Nr. 9” i oparty na „oddechowych” samplach „Sarangi”. Egzotyczne wpływy, kojące klawisze, szamańskie rytmy i klimat nocnej jazdy przez miasto – wszystko jest na swoim miejscu, spajane przez cudowny głos Liesje Sadonius. Do dziś nie ogarniam, o co chodzi w dialogu pilotów z „Revolver”, ale to wciąż jeden z moich ulubionych utworów na płycie. Polecam również zainteresować się trzypłytową reedycją „A New Stereophonic Sound Spectacular”. Na jej dodatkowych krążkach znalazły się nie tylko remiksy, lecz także oryginalne demówki kawałków jeszcze z Esther Lybeert na wokalu. Taka ciekawostka dla ciekawskich.

Dla tych, których serca i uszy – podobnie jak moje – pozostały wierne Liesje, nie mam dobrych wieści.

Niestety, wszystko wskazuje na to, że solowa kariera wokalistki pod szyldem Suzanina zakończyła się na EP-ce „Heavenly Juice”. A wielka szkoda – sami posłuchajcie, jak to brzmiało. Późniejsze płyty Hooverphonic? Jasne, „The Magnificent Tree” czy „No More Sweet Music” jak najbardziej da się lubić, z kolei „Hooverphonic Presents Jackie Cane” była bardzo ciekawym eksperymentem. Ale ta atmosfera z „A New Stereophonic Sound Spectacular” jest nie do podrobienia. I pamiętajcie: stereo is full of surprises

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 3

  1. Krisstoff74 pisze:

    Niemal 100% zgody z mojej strony. Szkoda tylko, że nie zwróciłeś uwagi na uderzające wręcz konotacje z wczesnym brzmieniem Cocteau Twins i złotymi latami labela 4AD. Pomimo to i tak chylę czoła, bo nikt inny w PL zdaje się nie poświęcił nawet pół słowa tej rewelacyjnej płycie.

    1. rajmund pisze:

      Prawda, bardzo słuszne spostrzeżenie! Niektóre momenty brzmią jak żywcem z Cocteau Twins.

  2. Krisstoff74 pisze:

    I druga, nie mniej ważna kwestia, to fakt, że premierowo album opatrzono pierwotnym szyldem tej formacji czyli HOOVER. Dopiero wznowienie tego dzieła po latach przemianowano na HOOVERPHONIC. Według mnie jest to dość istotna informacja.
    http://www.discogs.com/Hoover-A-New-Stereophonic-Sound-Spectacular/master/47141

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *