HEALTH – Muzeum Inżynierii Miejskiej, Kraków, 16.10.2015

live Autor: rajmund paź 17, 2015 komentarze 2

Czasem tak już bywa, że rzucamy wszystko, jedziemy za marzeniami na drugi koniec świata (albo chociaż kraju) i wydaje nam się, że będą tam na nas czekać złote góry. Koniec końców zastajemy tylko rozczarowanie i zgliszcza jakiejś wiedźmowej chaty (nie, nie założyłem się wcale z Dannym o najbardziej oderwany od tematu wstęp do tekstu).

Jeśli nie jesteście na tym blogu pierwszy raz i czytaliście choćby moją relację ze styczniowego koncertu oOoOO, to pewnie już wiecie, że jestem dość ostrym muzycznym świrem. Jeśli jakiś zespół nagra płytę, która mnie ruszy, to nie będzie dla mnie problemem zorganizować sobie na ostatnią chwilę wyjazd na drugi koniec Polski na jego koncert. Nawet jeśli biletów na ten występ już od dawna nie ma i wcale nie mam pewności, że tam w ogóle wejdę – jak było w tym przypadku.

Jak powszechnie wiadomo, krakowski Unsound wyprzedał się w tym roku na pniu i to pomimo bardzo odważnej formuły, zakładającej, że wielu artystów poznamy dopiero, gdy sami wejdą na scenę. HEALTH akurat nie byli jedną z niespodzianek – o ich koncercie wiadomo było od początku. A że „DEATH MAGIC” to moje top 3 tegorocznych płyt, oczywiście nie mogłem go przegapić. Przynajmniej tego jednego – bo ogólnie taka niespodziankowa formuła bardzo mi przypadła do gustu i gdybym tylko miał na to warunki, z chęcią zaliczyłbym cały festiwal. No ale dobra: HEALTH.

Ale w sumie jeszcze zanim HEALTH, to kilka słów o tym, co się działo, jak wszedłem na bardzo klimatyczną halę Muzeum Inżynierii Miejskiej. Na scenę wyszło dwóch jegomościów w szatach przypominających dywany i dość osobliwych kapturach. To była jedna z niespodzianek – krajowi „post-everythingowcy” RSS B0YS. Chłopaki bez ceregieli rozkręcili porządną rave’owo-IDM-ową vixę na całego. Można było podrygiwać, rzucać się w trans i zapomnieć o całym tym łez padole. Wymarzony wstęp dla gwiazdy wieczoru, czyż nie?

Gdy panowie z HEALTH robili jeszcze szybki soundcheck, wszystko zapowiadało się bardzo ciekawie. Zresztą intro, courtshipowa ściana noise’u i hicior „Die Slow” również nastrajały bardzo optymistycznie. Głośno, szalenie – tak jak być powinno. „Crimewave” odpowiednio rozbujało publikę (ale w oryginalnej wersji z sieką hałasu, a nie z cukierkami Crystal Castles) i… No właśnie, nie będę ukrywał: przyjechałem do Krakowa przede wszystkim podrzeć się, że love’s not in our hearts, a tu co? Jakaś uspokojona wersja, bez świdrującego młota pneumatycznego, oparta głównie na perkusji. To ma być ten sam „STONEFIST”, który zapętlam od dwóch miesięcy?

Okazuje się, że HEALTH na żywo opiera się głównie na perkusji. Naprawdę czapki z głów przed Benjaminem Jaredem Millerem. Jego jazdy po talerzach, plemienne łupanie czy iście metalowa rąbanka robiły wrażenie – zwłaszcza że gdy trzeba było, na osobnym bębnie wspomagał go Jupiter Keyes. Ale to niestety stanowczo za mało jak na zespół, który powinien uderzać taką ścianą dźwięku. Który nagrał tak wysmakowaną brzmieniowo płytę jak „DEATH MAGIC”. Niestety, na żywo jawnie wychodzi, że powstała przede wszystkim na komputerze, a to, co panowie chcą w zamian pokazać na żywo, nie do końca zdaje egzamin. Aż dziwne, bo w takich momentach jak „USA Boys” jednak słychać było, że Keyes ogarnia tę całą elektronikę. Starsze kawałki – jak „Death+” czy „Heaven” – wypadały lepiej, ale tu z kolei szkoda, że kosztem energii muzycy kondensowali je do skróconych form. Co się publika rozskakakała, to już koniec – i lecimy dalej.

Zawód tym większy, że już w samym image’u HEALTH tkwi wielki potencjał. Wyglądają jak parodia jakiejś kapeli heavy metalowej: niby jest tu w składzie rzeczony perkusista, od którego metalowi bębniarze sporo by się mogli nauczyć, czy John Famiglietti rodem wzięty z jakiegoś Manowara, ale obok mają rudego nerda i Jake’a Duzsika brzmiącego jak Neil Tennant. Niestety, brzmieniowo są momentami już tylko parodią swoich płyt – i przy nich radzę wam pozostać.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 2

  1. I ja tam byłem, miód i mleko piłem. Nie no, nie byłem. / Danny

  2. a mi się bardzo podobało. i było za krótko.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *