GosT – Behemoth

2015, płyty Autor: rajmund kwi 16, 2015 Brak komentarzy

Metalowcy jarali się swoim Ghostem – teraz dostali GosT-a. Po serwisach metalowych widać, że nim też się jarają, mimo że to kolejny przedstawiciel naszego ulubionego retro synthwave’u. Miłośnikom Perturbatora czy Carpenter Bruta nie trzeba mówić, o co chodzi. A związków z metalem można się dopatrywać już na poziomie tytułu debiutanckiej pełnowymiarowej płyty amerykańskiego producenta, która nazywa się tak samo jak nasz najlepszy metalowy towar eksportowy: „Behemoth”.

Czemu tak wyskakuję z tym metalem?

Już wspomnianego Perturbatora i Carpenter Bruta zwykło się nazywać najbardziej metalowymi spośród niemetalowych. Na serwisie metalsucks.net naprawdę rozgorzała dyskusja, czy GosT jest lepszy od Ghosta, a „Behemoth” od Behemotha. Z pewnością blisko im do siebie pod względem stylistyki. Mimo że satanistyczna symbolika była już obecna w synthwavie, GosT czuje się w niej chyba najpewniej, rezygnując z cyberpunków i postapokalipsy, nadając zaś swoim utworom tytuły „Reign in Hell” czy „Bathory Bitch” – a okładkę sami widzicie. Jednak w spory na ten temat nie zamierzam się mieszać, cieszę się jedynie, że kolejne ważne „nazwisko” doczekało się wreszcie pełnej płyty. Bo GosT-a można już oczywiście znać z wcześniejszych EP-ek „Nocturnal Shift„, „Skull” czy „S/T„. Przyznaję, że dotąd traktowałem go nieco po macoszemu i nie stawiałem powyżej synthwave’owej średniej. Czy „Behemoth” zmienił moje zdanie?

Na pewno co najmniej jeden kawałek sprawił, że poczułem, iż go nie doceniałem. To ten najbardziej wyrazisty, pozostający (wbrew tytułowi) od razu w głowie po pierwszym odsłuchu: „Without a Trace”. W zasadzie tworzy nierozerwalny duet z poprzedzającym go „Tongue”, którego transowy minimalizm wprowadza w klimat i zarysowuje już melodię następnego utworu. A ten godny jest szczególnej uwagi ze względu na gościnny udział Hayley Stewart. Ładniejsza połowa Dead Astronauts wyrasta powoli na pierwszą damę sceny retro – pomijając już jej solową i astronaucką twórczość, wystąpiła przecież w fantastycznym „Minuit” Perturbatora, a nie tak dawno pojawiła się też w nowej wersji „Far Away” Timecop1983. „Without a Trace” to kolejny przebój pierwszej klasy do tej kolekcji i nietrudno śpiewać po nim wraz z Hayley I can’t stop thinking about you.

Co do reszty materiału, z największej zalety GosT-a można jednocześnie uczynić największy zarzut wobec jego twórczości.

Bo „Behemoth” brzmi praktycznie tak samo jak płyty wielokrotnie wspominanych w tym tekście francuskich producentów. Można się kłócić o detale, że ma nieco mniej skomplikowane aranżacje czy chwytliwe melodie (może wynika to z faktu, że pochodzi z USA), lecz obiektywnie rzecz biorąc myślę, że gdyby komuś mniej obeznanemu w synthwavie zrobić randomową playlistę kawałków Perturbatora, Carpenter Bruta i GosT-a, to miałby poważny problem z ich rozróżnieniem. Nie oczekujcie więc większych niespodzianek.

„Behemoth” to doskonale nam znane złowrogie, marszowe basy („Night Crawler”), pady wprost z Miami („Genesee Avenue”), zapychające oba kanały blasty z pogranicza noise’u („Master”) i motywy żywcem wyjęte z carpenterowskiego horroru („Ripper”, „Behemoth”). Kosztem nieco bardziej ascetycznych aranżacji otrzymujemy za to mniej powtarzalne kompozycje, w których wątki rzadko się przenikają. Zamiast tego zmieniając się jak w iście ejtisowym kalejdoskopie. To raczej naturalna konsekwencja, jeśli weźmiemy pod uwagę czas trwania piosenek, zamykający się nieraz w mniej niż dwóch minutach. Próżno tu szukać epickich suit na miarę Jamesa Kenta. Wyjątek stanowi jedynie cudownie diaboliczna „Bathory Bitch”.

Zgodnie z niepisaną bandcampową tradycją, płytę możemy ściągnąć za darmo z profilu wytwórni Blood Music.

28 kwietnia będzie zaś miało premierę wydanie fizyczne. Na nie się osobiście jednak nie skuszę, biorąc pod uwagę wyjątkowo niekorzystne i niesympatyczne warunki wysyłki tego labelu. Dla Perturbatora się przemogłem, jeśli jednak więcej moich ulubionych artystów ma korzystać z usług Blood Music (np. Dan Terminus – polecam jego tegoroczny krążek), warto by było przemyśleć swoją dalszą politykę pod tym względem. To tak na marginesie. A słowem podsumowania „Behemotha”: miłośnicy takich brzmień będą z pewnością zachwyceni, niedzielni słuchacze niech wpierw nadrobią synthwave’ową ekstraklasę. To chyba jeszcze nie jest ten moment, w którym synthwave zaczął stawać się zjadającą własny ogon efemerydą. Powoli jednak narasta we mnie obawa, że mamy do niego coraz bliżej.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *