Funker Vogt – Survivor

00s, płyty Autor: Danny Neroese cze 13, 2015 Brak komentarzy

Jeżeli chodzi o rodzaje otaczającej nas muzyki, to wręcz uwielbiam ją szufladkować. Nie należy rozumieć tego w sensie negatywnym – po prostu lubię wiedzieć co do czego i gdzie. No i pomaga to również w porównywaniu muzyki. Dajmy na to, ktoś zapyta, czy znam taką i taką kapelę, ja odpowiadam, że znam. Ta osoba nadal drąży temat i równie dobrze mogłaby spojrzeć na takie last.fm, wpisać nazwę zespołu i gotowe – wyświetli się z sześć stron przykładowych wykonawców. Ale nie, zapyta więc, czy znam coś podobnego to tego, co oni/ona/ono/”ony” grają. W większości wypadków nie mam problemu z udzieleniem odpowiedzi pozytywnej. Nieliczne sytuacje wymagają ode mnie zaprzeczenia. Tak jak w przypadku niemieckiego projektu o nazwie Funker Vogt.

Początki Funker Vogt można datować na rok 1995 (czyli to już 20 lat!), kiedy to dwóch znajomych postanowiło grać muzykę. Mieli dylemat – w jakim stylu? Porzucili więc prawdopodobne idee o gitarach i doszli do wniosku, że keyboardy i syntezatory będą pasować do ich pomysłu – czyli tworzenia ciężkiej, mocnej, elektro-industrialnej muzyki o tanecznym zabarwieniu. Żeby było jeszcze ciekawiej, postanowili bezpośrednio nawiązywać w swych tekstach do wojny i polityki, ba, nawet nazwa nie jest przypadkowa. Funker Vogt w dość dosłownym tłumaczeniu na język polski znaczy tyle co „Radio operator Vogt” – Vogt to nazwisko ich przyjaciela służącego w wojsku. A tematy wojenne do sceny industrialnej pasują jak mało które. No, może oprócz narkotyków, seksu oraz BDSM. Ale kontynuujmy.

Tematem mego dzisiejszego wywodu jest album z 2002 roku pod tytułem „Survivor”. Z jego nazwą również wiąże się pewna informacja. Jest to swoisty (tak, wiem, nadużywam tego słowa, ale wybaczcie, jestem już na odwyku) manifest, obwieszczenie. Z informacji, o których wiem, pierwsze albumy miały problemy z przebiciem się, nawet z wytwórniami. Ale mimo niepowodzeń i przeszkód w końcu udało im się jakoś ugruntować swą pozycję na scenie dark independent. Na początku tego tekstu wspomniałem, że Funker Vogt gra taką muzykę, że ciężko znaleźć coś podobnego. Owszem – jest elektronicznie, dość ciężko, akurat w sam raz na scenę dark electro/industrial, ale jednocześnie nie można ich jednoznacznie do niej zakwalifikować. Nie ma tego pseudo mroku oraz bycia „trvue” – jest za to melodyka, trochę przesterowane, krzyczane wokale, ale na tyle lekkie, że zwykły słuchacz nie powinien nazwać tego darciem ryja. Zwłaszcza że nie zawsze jest to krzyk, czasem zwykły śpiew. Jak wspomniałem wcześniej: elektronika i beaty są ciężkie. To nie jakieś pipczenie dla nastoletnich cybergotek, które dostają ekstazy nad zdjęciem wokalisty The 69 Eyes – militarny styl i duch jest tu wyczuwalny na każdym kroku, choćby w tytułach utworów: „Prisoners of War” czy „Lügner” (to ostatnie nie wiem co znaczy, ale jest po niemiecku, więc z pewnością dotyczy wojny [no prawie, oznaczy tyle, co „kłamca” – dop. rajmund]) czy w słowach. Strasznie, ale to wręcz niewyobrażalnie podobają mi się harmonie i melodie w ich utworach. To, co grają na „Survivor”, jest po prostu świetne! Nie wiem, jak oni na to wpadli, ale praktycznie każdy kawałek z albumu wbił mi się do głowy i melodia pozostała w nim na długo. Jest w nich coś… magicznego? Nie wiem jak to określić, po prostu jest. Ta specyficzna atmosfera, jakby miły niepokój. No ciężko mnie to określić słowami, to trzeba po prostu poczuć!

A cóż takiego się dzieje teraz z Funker Vogt? Nadal istnieją, a ,,Survivor” nie był ich ostatnim wydanym albumem. Jednakże pod koniec 2013 roku podzielili się z fanami informacją, iż 30 listopada tegoż roku właśnie, ich wieloletni wokalista – Jens Kästel – po raz ostatni zaśpiewa w ich szeregach. Tak też się stało. Sam Jens jest teraz w The Firm – projekcie muzycznie podobnym do Funker Vogt, lecz z muzykami z E-Craft. Funkerzy natomiast niedawno wydali EP-kę z Saschą Kornem – kontrowersyjnym niemieckim muzykiem, znanym ze swych nazistowskich poglądów. Oczywiście fani podnieśli wrzawę, ba, nawet wytwórnia o tym nie wiedziała. Długo się nie nabył – po kilku miesiącach zakończył współpracę z (obecnie) duetem. Ale! Gorąco polecam dać szansę temu albumowi. Ma wszystko czego potrzeba, a nawet więcej. Z pewnością to jeden z ich najlepszych albumów.

PS Zapomniałem dodać, że czasem w ich muzyce można było odnaleźć dźwięki gitary elektrycznej.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *