Front Fabrik Festival – Klub Studencki „Żaczek”, Kraków, 9.4.2016

live Autor: Danny Neroese kwi 10, 2016 komentarze 2

Pod koniec ubiegłego roku trafiła do mnie bardzo interesująca informacja o krakowskiej imprezie w klimatach EBM / industrial. Wydarzenie to dostało nazwę Front Fabrik Festival, a ja – jako szanujący się słuchacz takiej muzyki – po prostu musiałem się tam znaleźć (chociaż ze względu na osobistą sytuację bilet zakupiłem dopiero pod koniec marca). Byłem szalenie ciekawy jak to wszystko wyjdzie: czy pomysłodawcy podołają z organizacją, czy nie będzie jakichś problemów. No ale najważniejszą obawą było to, jak poradzą sobie zaproszeni artyści. Dadzą radę, czy może jednak nie? W końcu przyszedł dzień, w którym mogłem tego doświadczyć i przekonać się na własne uszy i oczy.

Mimo piętrzących się problemów z krakowską komunikacją miejską oraz walką z niewyspaniem (dzień wcześniej odbyło się oficjalne before party, które trwało do samego rana) jakimś cudem dotarłem na wydarzenie punktualnie. Jak się później okazało, i tak byłem jednym z pierwszych, a ludzie zaczęli schodzić się dopiero ok. godziny 18. Na całe szczęście bar był otwarty, więc pewne napoje energetyczne na bazie chmielu pomogły w oczekiwaniu na pierwszego wykonawcę.

Imprezę rozpoczął słowacki projekt The Opposer Divine. Nie ukrywam, że po zapoznaniu się z ich twórczością nabrałem całkiem solidnego apetytu – połączenie electro-industrialu w stylu Front Line Assembly, elementów IDM oraz ambientu w „internetach” brzmiało bardzo dobrze. Jak było na żywo? Równie świetnie! Brzmienie było wyjątkowo klarowne i nawet mimo skomplikowania słyszałem prawie każdy dźwięk. Momentalnie stałem się fanem tego projektu! Do tego stopnia, że aż zaopatrzyłem się w jego ostatni krążek.

Zaraz po słowackim duecie wystąpiło kolejne duo, tym razem… szwedzko-polskie. Mówię tu oczywiście o La Sante. Na początku może sprostuję pewną sprawę – pomysłodawcą jest Polak mieszkający w Szwecji. Do pewnego momentu był to jego solowy projekt, lecz od jakiegoś czasu na koncertach towarzyszy mu również perkusista (czyli typowy, EBM-owy skład). Sam nasz krajan określa swą muzykę jako „punk body music” i wiecie co? Jest to niesamowicie trafne określenie! Energia, jaka towarzyszyła temu występowi, była po prostu wybuchowa. Było dynamicznie, melodyjnie, z pazurem i oryginalnie. Wokalista świetnie sobie radził z mikrofonem a „pałker” wyraźnie czerpał przyjemność z masakrowania padów perkusyjnych. Po prostu mistrzostwo Panowie, chylę czoła!

Kolejną w kolejności była szwedzka kapela EBM-owa Astma. Mimo iż z poprzednikiem łączyła ich stylistyka, grali wyraźnie inaczej – kwadratowe basy były tak geometryczne, że napisały swoje prawa dotyczące matematyki. Stojąc blisko sceny miałem wrażenie, że gdybym zaczął krwawić, krople mojej krwi byłyby przynajmniej w kształcie kostki. Panowie zachowali image typowy dla tego rodzaju muzyki, było dość ciężko i bardziej zachowawczo. Nie zmienia to jednak faktu, że dali całkiem niezły występ, po którym mam równie pozytywne zdanie.

Następni w kolejce byli Panowie z Jäger 90. Zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Pierwszą jest image wokalisty – muszę przyznać, że te okulary rodem z filmu „Top Gun” dodawały mu charakteru. „Shit went serious” kiedy tenże rozpiął swą koszulę. Każdy wie, że gdy dochodzi do tego na koncercie, to już nie ma przeproś. Drugą sprawą, która wywołała u mnie efekt „wow”, było to, że perkusista używał „analogowej” perkusji. Czemu to zaskoczenie? Bo w większości przypadków to miejsce zajmują bębny cyfrowe lub/i pady perkusyjne. No i podobno (informacja ta czeka jednak na weryfikację) panowie nie praktykują przed koncertem czegoś takiego jak próba, bo niby mieszkają daleko od siebie. Popis jednak dali świetny, a pan wokalista zasługuje na miano scenicznego wariata – to, co wyczyniał, ten quasi-taniec i podrygi, pokazały, że bawi się tym, co robi.

Przedostatnim artystą na scenie był Terminal State. Tutaj należy zaznaczyć, że jest to ten sam duet co w The Opposer Divine, tyle że panowie tak jakby zamienili się rolami – ten, który wcześniej zajmował się graniem na klawiaturze, teraz śpiewał, a wokalista zajął się odgrywaniem muzyki. Pewnie pomyślicie, że to musiało brzmieć wtórnie – otóż nie. Muzyka Terminal State, mimo iż podobna do TOD, miała jednak wiele różnic. Była mniej ambientowa, większy nacisk położono na rytmikę i dynamikę. Po tanecznych klimatach, które zaserwowali nam poprzednicy, był to miły przerywnik i wstęp do ostatniego projektu.

Tymże był Dive, projekt Dirka Ivensa znanego choćby z „The Klinik” lub „Absolute Body Control”. Trochę byłem zaskoczony, gdy na scenę wszedł mężczyzna w wieku 40+, ubrany w zwykłe spodnie i czarną koszulę. Odpowiednio wcześniej zapoznałem się z jego twórczością, więc tym bardziej byłem zdziwiony. Co zaś było dalej? Miazga – wyobraźcie sobie nieślubne dziecko Merzbowa i muzyki EBM – szmery, szumy, trzaski, przestery i zniekształcenia na przemian mieszane z kwadratowymi basami i wariackimi wokalami wprawiły każdego w wyjątkowo specyficzną atmosferę i nastrój. Było nawet trochę mrocznie moim zdaniem.

Jak więc oceniam pierwszą (i mam nadzieję, że nie ostatnią) edycję Front Fabrik Festival? No cóż, wydaje mi się, że powinniście się domyślić. Jak dla mnie – było świetnie i wszystko się udało w 100%. Żadnych zgrzytów czy problemów, uczestnicy – w różnym przedziale wiekowym i subkulturowym – byli mili i przyjaźnie nastawieni. Ta sama tendencja utrzymywała się, jeżeli chodzi o zaproszonych artystów. Nie było problemem podejść, pogadać po koncercie i zrobić sobie zdjęcie. Z przyjemnością podpisywali swój merch (który swoją drogą był bardzo różnorodny – od przypinek i toreb z logo wydarzenia, poprzez naszywki w stylu „We Are The Stompers”, na płytach i koszulkach kończąc). Również afterparty było udane, na którym można było usłyszeć nawet takie klasyki jak Skinny Puppy, Front Line Assembly, Die Krupps czy choćby Gary’ego Numana (!). Z ogromną chęcią udam się na kolejną edycję.

PS Okazało się jednak, że nie jestem jedyną osobą w tym kraju, która słucha „The Devil & The Universe”.

PS 2 A tutaj macie moje amatorskie wideo nakręcone dzień wcześniej na Before Party, kiedy to gwiazdą wieczoru była jedna z pierwszych polskich kapel EBM – Düsseldorf.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

komentarze 2

  1. Madziaczeł pisze:

    Nie jesteś jedyną osobą w kraju, która słucha Devil & The Universe! Uwielbiam ich odkąd zobaczyłam ich na żywo na festiwalu Hradby Samoty parę lat temu. (zacny festiwal, bardzo, polecam!)

    1. Danny Neroese pisze:

      No to jest już nas troje ;p

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *