Evil Cowards – Moving Through Security

10s, płyty Autor: rajmund maj 26, 2014 1 komentarz

Znacie Electric Six? No już nie udawajcie, na pewno słyszeliście „Gay Bar” albo chociaż „Danger! High Voltage”. Jajcarze z Detroit przebojem wdarli się do rockowego światka w 2003 roku, by niestety chwilę później z niego wypaść. Po dwóch płytach nagranych dla „mejdżersów” związali się z odległą od mainstreamu wytwórnią Metropolis Records i o ich późniejszych dziełach pewnie już nie słyszeliście. A wielka szkoda, bo rodzynki na miarę „I Shall Exterminate Everything Around Me That Restricts Me from Being the Master” czy „KILL” jak najbardziej zasługują na powszechne uwielbienie. Kapela dowodzona przez Tylera Spencera (znanego szerzej jako Dick Valentine) i Christophera Taita (jedyni stali członkowie zespołu) od 2005 roku nagrywa zresztą nowe krążki… Co rok, właśnie. Większość artystów prawdopodobnie wypaliłaby się przy takiej częstotliwości wydawniczej po kilku latach. Dick Valentine – wprost przeciwnie, ciągle mu mało.

W 2009 roku wokalista Electric Six połączył siły z Williamem Batesem z Fall On Your Sword, kolektywu zajmującego się produkcją muzyki do filmów i reklam. W ten sposób narodził się projekt Evil Cowards. Jego debiutancki krążek „Covered in Gas” można było jeszcze przeoczyć. Wypełniona jak zwykle pokręconym humorem płyta nie dorastała do pięt wspomnianemu „KILL” macierzystej formacji Spencera, które wyszło w tym samym czasie. Spokojnie można było założyć, że Evil Cowards to jednorazowy wygłup. Zwłaszcza, że kolejnego krążka przez długi czas nie było widać na horyzoncie.

Aż w 2012 ich druga płyta wypełniła lukę wydawniczą po Electric Six. Ci w tym czasie wydali jedynie koncertówkę „Absolute Pleasure” (notabene ciekawszą niż ich dwa poprzednie albumy studyjne razem wzięte). „Moving Through Security” nie tylko przerosła swoją poprzedniczkę, ale i bez problemu można ją postawić obok najbardziej udanych wydawnictw Electric Six.

Szczególnie, że stylistycznie wcale tak daleko od dokonań tej formacji nie odbiega. Mimo że jest tu o wiele więcej syntetycznych brzmień, absurdalnie zabawny charakter twórczości pozostaje dokładnie ten sam. Może i Elektrycy nie nagraliby czegoś takiego jak „sprężynkowy” „Fixing Machines”, ale już sama idea pastiszu rejonów muzycznych okupowanych przez Davida Guettę czy innego Aviciiego jak najbardziej się zgadza. Natomiast syntetyczny charakter produkcji doskonale tłumaczy zamykająca utwór linijka You got a lot of guitars, but you don’t play guitar.

„Dirty Consuela” to podobnie parkietowa propozycja, choć ma nieco mroczniejszy charakter. Bardziej klasycznie przebojowy w stylu Elektryków jest utwór tytułowy z prawie że szczekanym chórkiem w refrenie. Wisienką na szczycie tortu jest chamskie, autotune’owe (a jakże!) intro do „Rich Kids”. Szkoda, że sama piosenka już nie robi takiego wrażenia. Czy te taneczne pastisze przekroczyły gdzieś granicę? Może w „Optical Day”. Wokalistka zdecydowanie bardziej pasowała do electropopowego „Jerkin’ Eachother Around”. Pod koniec „Moving Through Security” traci nieco siłę wyrazu. Nie sposób pozbyć się wrażenia, że „Gravity Train” czy „Military Man” to już tylko zapychacze.

Na szczęście krążek kończy się w wielkim stylu jednym z najbardziej udanych kawałków, „Summer of the Purple Man”. Przy tym uzależniającym klawiszu aż chce się zacytować słynne You can’t ignore my techno! z „Synthesizer” Electric Six. Nie byłbym sobą, gdybym nie pochwalił też całkiem sporych jak na współczesne standardy muzyki rozrywkowej ilości saksofonu, powracającego przez całą płytę. Tak trzymać!

Tak jak zawsze zachwycam się tekstami Electric Six, tak i tutaj mam wielu kandydatów na faworytów, których można cytować o każdej porze dnia i nocy. Dla niezaznajomionych z liryką Dicka Valentine’a doskonałym wprowadzeniem jest już otwierający „Dirty Consuela” wers Just like a film within a film, within a movie. Absurdalny, montypythonowski humor, będący jednocześnie prztyczkiem w nos dla popkultury (w tym wypadku nawiązujący do „Incepcji”) – cały Spencer.

Jego teksty potrafią pociągnąć całą kompozycję – jak ma to miejsce w „Bedford Avenue Wine Distributors”. Mimo że utwór brzmi jak niedorozwinięta transówka The Chemical Brothers, powtarzany w nieskończoność charakterystyczną manierą wers White drug dealers versus black drug dealers ma taką samą siłę rażenia jak zapętlane słowa w utworach Daft Punk (tego starego, no bo przecież nie tego). I jeszcze ten waleczny okrzyk… „Get Yourself High” wysiada.

Na szczególną uwagę zasługuje po raz kolejny kawałek tytułowy, w którym historyjka o przechodzeniu przez bramkę bezpieczeństwa i sprawdzaniu bagażu stanowi zmyślną metaforę romansu. Znowu też mogę zachwycić się „Summer of the Purple Man”, gdzie pojawiają się takie perełki jak:

You’re such a good little boy
And you always want to please us
Surely we can fix this with a little more Jesus
And pray and pray that purple gay away

„Moving Through Security” mogłoby być najlepszą płytą Electric Six od lat, o ile zespół obrałby bardziej elektroniczny kierunek. Biorąc pod uwagę, że główny projekt Dicka Valentine’a od jakiegoś czasu wyraźnie dołuje (vide słabiutki „Mustang” z zeszłego roku), Evil Cowards mogliby spokojnie zastąpić Elektryków na jakiś czas w terminarzu październikowych premier. Oby kolejna płyta ukazała się jak najszybciej, tymczasem polecam ten krążek wszystkim, którzy nie biorą swego życia i muzyki do końca na serio.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

1 komentarz

  1. Zeal Deadwing via Facebook pisze:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *