Eiffel 65 – Europop

90s, płyty Autor: rajmund lip 20, 2015 komentarze 4

Czy pamiętasz to lato w 1999…? Britney ruszyła w swoją pierwszą trasę, Backstreet Boysi wydali „Millennium”, które do dziś pozostaje jedną z najlepiej sprzedających się płyt wszech czasów, lecz biznesowi muzycznemu deptał już po piętach Napster i piracka rewolucja. Wszyscy kumple z osiedla ogrywali na Playstation Tony’ego Hawka, a bracia Wachowscy podważyli wszelki sens życia swoim „Matriksem”. O wszystkich radościach i troskach życia u kresu millennium opowiedziała trójka Włochów przy pomocy singla, który nie schodził z radiowych playlist przez długie miesiące…

Eiffel 65 doskonale dokumentuje tamten czas.

Eurodance miał się już wyraźnie ku końcowi, ostatnim tchnieniem zdołał jednak wydać jeszcze na świat „Europop” – płytę ze wszech miar kuriozalną. Zastanówmy się już nad samym szyldem – czemu akurat „Eiffel 65”, a nie np. Eiffel 69? Bo wytwórnia uznała, że zapisany na demie numer telefonu kontaktowego jest częścią nazwy zespołu i tak już zostało… Nie da się jednak odmówić Włochom idealnego wyczucia trendów w muzyce tanecznej. „Europop” to trzynaście udanych kompozycji, wśród których nie ma jakichś rażących pomyłek, a to – jak już powinniście wiedzieć np. z mojej recenzji „The Mission” Captain Jacka – w tym gatunku nie lada sztuka.

W czym tkwi magia tej płyty?

W 1999 roku stanowiła ona odpowiedź na większość oczekiwań, jakie mógł mieć stojący na przełomie wieków młody człowiek. Pragnęliśmy postmodernistycznych rozważań nad życiem, które jednak nie będą przytłaczały nihilizmem, prędzej niech zawiodą nas na parkiet i dobrze współpracują z substancjami psychoaktywnymi. Dostaliśmy zakatowane na śmierć przez wszystkie media „Blue (Da Ba Dee)”. Bohater tego kawałka stuprocentowo spełnia się w roli przedstawiciela klasy średniej w konsumpcyjnym społeczeństwie, lecz pod koniec dnia dopada go samotność i egzystencjalna pustka (radzę też zwrócić uwagę, że refren można odczytywać I’m blue, I will bleed, I will die).

Pragnęliśmy nowoczesności, więc dostaliśmy przepakowaną efektami płytę, na której wszystkie wokale zostały poddane autotune’owi na niespotykaną wówczas skalę. Marzyliśmy o wirtualnych światach i przegrywaliśmy już swoje życia przy grach na Playstation. Dostaliśmy opowiadający dokładnie o tym utwór „My Console”, w którym padają takie tytuły jak Metal Gear Solid, Resident Evil czy Oddworld. A trzeba pamiętać, że na sam dźwięk tych nazw każdemu nastolatkowi w latach dziewięćdziesiątych przyspieszało tętno. Dlatego też Eiffel 65 mogli pretendować do miana bogów. Prawdziwych mesjaszy, którzy wprowadzą nas w XXI wiek.

Debiut na 4. miejscu listy Billboardu, podwójna platyna w samych Stanach Zjednoczonych – te liczby mówią same za siebie i robiły wówczas wielkie wrażenie (pamiętajmy: eurodance był już skończony, a do Stanów nigdy nie docierał na aż taką skalę). Trudno jednak się im dziwić, kiedy zapuścimy już tylko „Too Much of Heaven”. To kolejny egzystencjalny esej o konsumpcyjnej rzeczywistości sterowanej przez bankokrację, ubrany jednak w niesamowicie chwytliwy, taneczny garnitur. Nawet jeśli wokale mogą budzić skojarzenia z krajowymi „Smerfnymi hitami”, pamiętajcie, że to wszystko w pełni autorskie kompozycje, a nie tylko autotune’owe szaleństwo.

A trójka Włochów potrafiła swoje dzieło naprawdę głęboko zdywersyfikować.

Obok house’owego „Dub in Life” spotykamy reggae’ujące „Living in a Bubble” z gościnnym występem Papy Winniego, skoczny happy hardcore „The Edge” czy nawiązujący do ścieżki dźwiękowej Wolfensteina 3D „Your Clown”. Tematyka coachingowo-motywująca z „Move Your Body” kontrastuje z melancholijnym „Silicon World”, gdzie uwięziony w silikonowym świecie podmiot liryczny marzy już tylko o silikonowej towarzyszce na resztę życia. Nad tym wszystkim unosi się findesieclowy duch promującego horacjańską filozofię życia „Now is Forever” i proroczy futuryzm „Hyperlink (Deep Down)”, który – z perspektywy czasu – należy uznać za niezwykle celny:

I want a click, a click to your heart
A hyper link into you
A sexual browser from here to the end
A newsgroup, one on one

Don’t need a modem to connect to your mind
No search engine to find you
I want a click, a click to your heart
A hyper link to go inside you

Deep down, deep down, dari dara dada du dara
Deep down, deep down, dari dada
Deep down, deep down, dari dara dada du dara
Deep down, deep down, dari dada

Co stało się z tak wyśmienicie rozpoczętą karierą?

Pozwolę sobie rozpisać się jeszcze bardziej niż zwykle, bo to niezwykle interesujący przypadek. Wpierw Eiffel 65 utracili wszystkich wyznawców, którzy z utęsknieniem wyczekiwali godnego następcy „Europopu”. Serio, „Contact” to jeden z najgorszych przypadków syndromu drugiej płyty w historii. Panowie tym razem próbowali się załapać na modę na French touch, lecz pośród 17 (!) kompozycji zabrakło chociażby jednej na w miarę celnego singla. Nic dziwnego, że wytwórnia nawet nie chciała tego promować, przez co wielu fanów (w tym ja – o czym szerzej za chwilę) nie miało w ogóle pojęcia, że taka płyta powstała.

Eiffel 65 zdołali wydać jeszcze jeden album, który już w ogóle nie wyszedł poza ich rodzinne strony, po czym na swój sposób się rozpadli. Jeden DJ zapragnął kariery solowej, dwóch pozostałych założyło projekt Bloom 06. Prawa do marki Eiffel 65 zostały jednak w rękach wytwórni, która… Powołała do życia zupełnie nowy skład zespołu. Dopiero po latach oryginalna trójka muzyków połączyła siły raz jeszcze, by zagrać trochę koncertów i nagrać nowy krążek. Nagrywają go piąty rok.

A na koniec mała prywata. Z tego miejsca chciałbym serdecznie zadedykować ten piękny kawałek niejakiemu Sebastianowi Ł., który jakieś 15 lat temu szerzył na imprezach na ósmym piętrze niepotwierdzone plotki, jakoby Eiffel 65 definitywnie się rozpadł, przyprawiając tym samym jego die hard fanów (w tym mnie) o skłonności samobójcze.

Obyś, chuju, wdepnął w LEGO na bosaka.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 4

  1. Oscar za ostatnie zdanie 😀

  2. digitalemotion pisze:

    A ja się zdecydowanie nie zgodzę z zaszeregowaniem Eiffel 65 jako eurodance. W eurodance kluczowe są wokale typu pani śpiewa-pan rapuje, a ten zespół to zdecydowanie zavocoderowane nu-italo.
    Ale dobra notka, rzeczywiscie to była w sumie dobra płyta

    1. rajmund pisze:

      Zawsze byłem kiepski w szufladkach 🙂 dzięki!

  3. E pisze:

    ta plyta byla genialna… nic tak nie oddawalo klimatu tamtych lat jak album Europop. mohli by panowie zebrac sie w koncu do kupy i wydac nowy album, tym bardziej ze na tapecie jest cover Blue „I’m Good” pewnego grajka. dla mnie to album wiecznie zywy, teraz katuja go moje dzieciaki najwyrazniej znudzone gwiazdkami you tuba na zmiane z Gigi D’Agostino. nie ma.lepszej wizytowki przelomu wieku jak ta muzyka. paradoksalnie, choc lubilem Blue, mnie porwalo Too Much Of Heaven, slyszane w radiu tuz po premierze albumu. cale osiedle to śpiewało i zastanawialiśmy sie kogo to numer. i fakt, Eiffel to nie eurodance, to jakas autorska hybryda, jedyna w swoim rodzaju.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *