Dope Stars Inc. – Ultrawired

10s, płyty Autor: rajmund lut 17, 2014 komentarze 3

Dope Stars Inc. to całkiem klasyczny przypadek rocka industrialnego, wyróżniający się przede wszystkim tym, że nie powstał w Stanach (jak większość tego typu grania), lecz we Włoszech, a konkretniej: w Rzymie. Debiutowali w 2005 roku płytą „Neuromance”, która od razu przyniosła im przebój „Make a Star„. Panowie chcieli iść za ciosem i już rok później wydali krążek „Gigahearts”, na którym łojenia nie brakowało, ale znalazło się też miejsce dla łagodniejszych melodii, które mogły im przysporzyć rzesze nowych fanów. Eksperyment chyba się nie powiódł, bo wydany w 2009 roku album „21st Century Slave” był jak dotąd ich najcięższym materiałem. Może właśnie dlatego to jednak ten krążek skupił największą uwagę wokół zespołu i w jakiś sposób wyprowadził go na salony. Ale prawdziwa rewolucja przyszła dopiero z „Ultrawired” – i dlatego to na tej płycie się skupię.

Nie wspomniałem dotąd o chyba najważniejszej sprawie w twórczości kierowanej przez Victora Love’a grupy. Otóż o ile większość industrial rockowych artystów śpiewa głównie o złamanych sercach, zdradach, kłamstwach, spiralach w dół i innej depresjogennej tematyce, tak Dope Stars Inc. skupili się w swoich piosenkach na cyberpunku – naturalnym temacie dla przepełnionej elektroniką muzyki, w której nie brakuje jednak brudu i ciężaru. Znawcy prozy Williama Gibsona, jednego z ojców założycieli tego nurtu science fiction, od razu z pewnością zidentyfikowali tytuł debiutanckiego „Neuromance” jako grę słowną z kultowym „Neuromancerem”. Dodam, że na „21st Century Slave” pojawia się utwór „Neuromantics”, a już w pierwszym kawałku wita nas sampel z „Blade Runnera” o słynnych łzach w deszczu. Sami muzycy określili tę płytę jako „nowy manifest dla cyfrowych wojowników, wyjętych spod prawa technogeeków i jeźdźców klawiatury rodem z XXI wieku”. Skupiłem już uwagę wszystkich cyberpunkowców? No to słuchajcie dalej…

„Ultrawired” to płyta, która wpasowuje się w ten nurt już nie tylko tekstami czy oprawą graficzną, lecz także sama jest poniekąd dziełem cyberpunku, który od jakiegoś czasu rozgrywa się na naszych oczach. W przeciwieństwie do trzech poprzednich dzieł, zamiast wydawać ją pod skrzydłami kolejnej wytwórni, zespół udostępnił cały materiał całkowicie za darmo na swojej stronie internetowej. Mało tego, podobnie jak pewien polski twórca gier komputerowych, promowali swoje dzieło za pomocą jakże kontrowersyjnej w naszych czasach strony The Pirate Bay. I to nie jest żadna ściema pokroju „cyfrowych rewolucji” Radio-„płać, ile chcesz, ale jednak płać”-head czy Trenta „obrażam się na wytwórnie płytowe, Internet to przyszłość, ale nowy krążek jednak wydam u mejdżersa w dziesięciu wersjach” Reznora. „Ultrawired” do dziś można spokojnie ściągnąć ze strony (chociaż chyba już nie ma linka do torrentów, jest za to YouTube i Soundcloud), muzycy tylko do tego zachęcają. Dlatego najlepiej od razu sobie ją ściągnijcie.

Do kolekcji empetrójek dołączony był cały pakiet, w skład którego wchodziły artworki do każdej piosenki, zdjęcia i logotypy zespołu, teksty, ale i zestaw manifestów. Na przykład „Deklaracja Niepodległości Cyberprzestrzeni” Johna Perry’ego Barlowa (do przeczytania po polsku tutaj). Tekst ma prawie dwadzieścia lat, w 1996 roku mógł uchodzić najwyżej za kolejny cyberpunkowy wymysł – dziś nabiera nowego znaczenia, bo Rządy Świata Przemysłu naprawdę zagrażają wolności cyberprzestrzeni. Jest tu cały program kampanii promocyjnej, którą zespół całkowicie oddał w ręce fanów. Poza rozsyłaniem albumu do znajomych, publikowaniu go na Facebooku i Twitterze, fani mieli też rozpowszechniać fizyczną wersję płyty, co w założeniu miało być tańsze i bardziej efektywne od utartych metod dystrybucji. W zamian dostawali np. wejściówkę na backstage. Przed wydaniem płyty fani ułożyli też część tekstu  do utworu „Lies Irae”, o czym decydowało specjalne głosowanie. Takie podejście zespołu do swoich miłośników już na starcie nastraja mnie do nich mega pozytywnie, a trzeba też dodać, że w samym manifeście roi się od odniesień do oldskulowych gier (mnie kupili tekstem o trzygłowej małpie), technologii i filmów z lat osiemdziesiątych. Opakowanie fantastyczne, ale co tak naprawdę czeka w środku?

No cóż, nie powinno być wielkim zaskoczeniem, jeśli powiem, że… Dokładnie tak samo jak na opakowaniu. Dope Stars Inc. zaczynają od trzęsienia ziemi, i to dosłownie: „Better Not to Joke” to energetyczna miazga, wymarzony hymn dla wszystkich cyberanarchistów, zwolenników wolności w Sieci i innych zainteresowanych tematem. Następnym razem jak przemysł rozrywkowy zacznie fikać (co ja mówię, przecież fika cały czas…) i zaproponuje kolejną odmianę ACTA, zabieramy tę pieśń na barykady:

mamy turbo prawo do głosu
chcemy muzyki, a nie modlitw
dzielić się nią bez wątpliwości
nie zostawiać żadnego kumpla poza grą
chcemy muzyki dla bogatych i biednych
nie macie prawa jej nam blokować
przywrócimy ją w każdym miejscu
wszystko, czego pragniemy
czeka już na nas w Sieci

to niczyja wina
bo nikt na Ziemi
to niczyja wina
nie ma prawa posiadać
to niczyja wina
tego, co pwnimy*
to niczyja wina
lepiej z nami nie zadzieraj

* pwnić – to samo, co „ownić”. Oddaję głos ekspertowi: „okaz zwycienstfa czy czegoś tam co wywołało u ciebie orgazmiczną euforię czy coś tam”.

Uwielbiam tę płytę zapuszczać sobie na rozpoczęcie dnia, bo ani przy niej nie usnę, ani się nie znudzę, a jeszcze dostanę zastrzyk energii na cały dzień. Bo takich piosenek jest tu więcej. „Cracking the Power” to idealna fuzja chiptune’owego klawisza z gitarową sieką. Pozostałe największe sieki, typu „Banksters”, „Blackout” czy „Pwning the Network”, może i są nieco zbyt jednostajne, ale na pewno nie będę zarzucał „Ultrawired” braku zróżnicowania. Pomiędzy tym wszystkim jest np. wspominany wcześniej „Lies Irae”, który Dope Starsi mogliby spokojnie grać na swoim rodzinnym Koloseum – w cyberpunkowej otoczce pasowałby nawet lepiej niż ograna „Carmina Burana” Carla Orffa. Już widzę oczami wyobraźni futurystyczne walki terminatorów rozgrywane w takich okolicznościach. Jest też piękny hołd dla „Powrotu do przyszłości”, filmu-ikony lat osiemdziesiątych, w postaci „Save The Clock Tower” z powtarzanym samplem doktora Emmetta Browna i futurepopową solówką.

Takich hołdów dla lat osiemdziesiątych jest tu mnóstwo, pomijając już samo brzmienie całości, pełne oldskulowych syntezatorów i chiptune’owych klawiszy. „No Life Belongs to You” mógłby być spokojnie kolejnym industrialnym coverem jakiegoś zapomnianego ejtisowego klasyka. Z tej samej tradycji wyrasta podniosły „We Are the New Ones”, do którego z kolei wsamplowano fragment przemówienia Mario Savio o rzucaniu własnych ciał, by zatrzymać tryby maszyny (pamiętacie: cyberpunk, INDUSTRIAL). Idealnym epickim zwieńczeniem tej ejtisowo-cyberpunkowej podróży jest „Thru the Never”. Na koniec jeszcze fragment tekstu „Two Dimensional World” – przeraźliwie celnego „lovesonga” dzisiejszych czasów (nawet już nie będę próbował tłumaczyć, bo komputerowa terminologia zawsze po polsku będzie brzmiała gorzej):

taking a screen
shot of your day
taking a scream
shot in your brain
faking a world of status you’ve changed

morning and more
backup to save
loggin your tracks
loggin your space
nobody’s got the right to escape

to backup the world is sad
cause after you comprehend
you wrote all of you
inside of this two
dimensional world
with thousands of new old friends
Just a VR world
Just a VR world

I co, ściągacie już „Ultrawired”? Wszyscy maniacy atmosfery i brzmień lat osiemdziesiątych powinni znaleźć tu coś dla siebie. Jeśli przy okazji jesteście fanami cyberpunku – szukajcie i poprzednich płyt.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 3

  1. Ciekawostka: To jedna z kapel, które grają w APB: http://i.imgur.com/oUej4gT.jpg

  2. Jakość muzyki w APB ostatnio znacznie się poprawiła. Ale najlepszą opcją jest i tak importowanie całej swojej muzyki do gry, co owocuje takimi scenkami jak Łukash dudniący z głośników Golfa Dwójki jakiegoś gangstera albo Modo – Polizei grający w radiowozie Twojego kolegi policjanta podczas pościgu 😀

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *