Dir En Grey – Uroboros

00s, płyty Autor: Danny Neroese kwi 24, 2014 komentarze 3

Jeśli wierzyć ciotce Wikipedii, Uroboros to staroegipski i grecki symbol przedstawiający węża z ogonem w pysku, który bez przerwy pożera samego siebie i odradza się z siebie. Ogólnie symbol ten ma wiele znaczeń zależnych od kontekstu. Przez alchemików jest uważany za zobrazowanie powtarzającego się procesu przemiany materii (woda w parę, para w wodę, woda w lód i tak w nieskończoność), zaś według teorii filozoficznych jest symbolem nieskończoności czy też cyklicznego powtarzania się czasu. Nie wiem, czy tymi przekonaniami kierowali się członkowie japońskiej formacji Dir En Grey przy nazewnictwie i tworzeniu albumu, lecz jedno jest pewne: nie zjadają swego ogona niczym ów wąż, a ciągle starają się czymś zaskoczyć (w pozytywnym tego słowa znaczeniu oczywiście).

Wszystko zaczęło się w 1997 roku w Japonii, kiedy to grupa pięciu osób postanowiła zacząć grać cokolwiek. W początkowej fazie swego istnienia DeG był przedstawicielem stale popularnego na wyspach (gdyż Nippon leży na wyspach) ruchu Visual Kei (przerost formy nad treścią – paradowanie w gotycko-barokowych strojach i śpiewanie z dziwną manierą). Mniej więcej od 2003 roku wydorośleli i zaczęli poważniej podchodzić do gry – ich muzyka stała się poważniejsza i eksperymentalna. Czerpiąc garściami z zachodnich standardów, zachowywali jednocześnie cechy swego brzmienia. Prawdziwe magnum opus nadeszło w 2008 (ale omawiana przeze mnie wersja Remastered & Expanded jest z 2012 roku) roku pod nazwą „Uroboros”.

Okładka nawiązuje do płyty „Lizard” King Crimson, warto też wspomnieć, że jest to jeden z ulubionych albumów Mike’a Portnoya, eks-perkusisty formacji Dream Theater. Szczerze? Nie dziwię się, bo „Uroboros” jest naprawdę świetny. Pierwsze, co mnie chwyta za serce, to klimat. Byłem po prostu zszokowany ich brzmieniem (w pamięci miałem nadal jeden z ich wcześniejszych utworów o nazwie „Kodou„) i tym jak bardzo się zmienili. Z kolorowych chłopaczków stali się wyjątkowo poważnymi facetami, którzy wiedzą, co chcą w muzyce osiągnąć. To, co teraz grają, jest trudne do określenia, gdyż mają bardzo różnorodne inspiracje: w ich graniu można dostrzec wpływy nu-metalu, jak i metalcore’u, death metalu, metalu progresywnego i awangardowego, z lekką dozą muzyki etnicznej, czego świadectwem jest mocno psychodeliczne intro „Sa Bir” czy „Bugaboo Respira”.

Wspomniałem wcześniej o progresywnych wpływach – odczuć to można w każdym utworze, lecz zupełnym majstersztykiem i czymś dla mnie niedoścignionym jest „Vinushka”, prawie dziesięciominutowa ballada, która wręcz odbiera mowę.

To, co zrobili w tym utworze, to po prostu cudo: ta akustyczna gitara, melodyjny refren i „insane part”, czyli wręcz death metalowa wstawka, przy której ciarki przechodzą po plecach. Mógłbym opisywać każdy utwór z osobna, lecz nie miałoby to większego sensu, gdyż ich analiza zajęłaby mi ogrom miejsca. W zamian zajmę się jednym z najważniejszych elementów tego albumu, a mianowicie wokalistą o pseudonimie Kyo. Czapki z głów i pokłon przez pół godziny dla tego pana – to, co wyczynia ze swymi strunami głosowymi, jest po prostu obłędne. Nigdy nie słyszałem kogoś, kto mógłby tak zgrabnie lawirować pomiędzy wyjątkowo niskotonowym growlem, szaleńczym krzykiem niczym z maligny pacjenta szpitala psychiatrycznego i melodyjnym śpiewaniem, którego harmonia jest porażająca. Na tym albumie można doszukać się wszystkiego, najróżniejszych inspiracji muzycznych, ale wszystko wyjątkowo ze sobą współgra. I tak, moi drodzy, powinno się robić albumy eksperymentalne.

Cóż jeszcze mogę rzec na zakończenie… Dir En Grey zaskoczył mnie i zaskakiwać będzie. Jest orientalnym diamentem, który błyszczy i stara się odstawać od przeładowanej Visual Kei sceny japońskiej. Mówi się, że DeG przekroczył barierę językową poprzez muzykę, nie śpiewając po angielsku. Zgodzę się, bo sam tego doświadczyłem: choć nie znam japońskiego, czuję to, co chcą przez swą twórczość przekazać.

PS Polecam również inny projekt, w którym udziela się Kyo: Sukekiyo – całkiem przyjemny i oryginalny math rock.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

komentarze 3

  1. Dynka pisze:

    O, inspiracjo! Nie miałam płyty na ten tydzień, a skoro jeszcze tego nie słyszałam, to spędzę go z Dir En Grey. Podziękuję (albo nie) w niedzielę.
    Pozdrawiam! 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *