Diagnose: Lebensgefahr – Transformalin

00s, płyty Autor: rajmund kwi 14, 2014 komentarze 4

Lubimy skandale. Lubimy być szokowani i straszeni. Nie bez powodu najlepszą reklamą jest kontrowersja. Masom jednak na ogół wystarcza sztucznie kreowany przez media szum. Udowodnił to chociażby Marilyn Manson, który zyskał popularność szokując czym tylko się dało, ale pozostając w klateczce mainstreamu (inna sprawa, że potem sam się w tym układzie nieźle pogubił). Chcemy być straszeni, ale jednocześnie czuć się bezpieczni. Straszne historie opowiadane po ciemku są fajne, bo przecież żadnych potworów tak naprawdę nie ma. Hannibal Lecter jest fascynujący, ale dopóki przebywa po drugiej stronie srebrnego ekranu. Ale co gdy psychopata przedostanie się na zewnątrz, do naszej ciepłej i bezpiecznej rzeczywistości?

Chcecie muzykę od prawdziwego świra? Proszę bardzo.

Mikael Nilsson, znany „szerzej” jako Nattramn, to ktoś w pełni zasługujący na takie miano. Legenda o Ozzy’ym, który odgryzł na koncercie łeb nietoperzowi, wydaje się zaledwie małym wybrykiem przy tym, co ten człowiek wyprawiał podczas nagrywania swoich materiałów pod szyldami Sinneskross i Trencadis. Poważne samookaleczenia, zamykanie się w trumnie (mimo klaustrofobii), rozpuścił nawet plotki (później w oczywisty sposób zdementowane), że w trakcie sesji nagraniowej odciął sobie dłonie i przyszył w ich miejsce świńskie racice. Na szczęście nie było okazji przekonać się, do czego Nilsson byłby zdolny na koncertach, bo nigdy ani jednego nie zagrał. Po wydaniu jedynego materiału jego głównego zespołu, Silencer, ostatecznie potwierdził, że jego problemy nie są tylko ostentacyjnym pozerstwem – trafił do szpitala psychiatrycznego.

Długo w nim nie zabawił, decydując się na ucieczkę.

Zostawił tylko pożegnalny liścik, w którym zapowiedział, że chce być jak Thomas Quick. Był to czołowy skandynawski zbrodniarz-celebryta, który zabijał, gwałcił, a nawet zjadał ciała swoich nieletnich ofiar… A potem okazało się, że wszystko było zaledwie jego zmyślnym kłamstwem. Słowa dotrzymał: zaraz po ucieczce zaatakował toporkiem sześcioletnie dziewczynki, które bawiły się w parku. Na szczęście nikomu nic się nie stało, a sam Nattram został schwytany przez policję. Ta nie spełniła jego próśb o zabicie, nie udało mu się też samemu pozbawić życia. Trafił z powrotem na oddział zamknięty. Tym razem był bardziej skory do współpracy – na tyle, że mógł narodzić się projekt o jakże adekwatnej nazwie Diagnose: Lebensgefahr (Diagnoza: zagrożenie dla życia).

Płyta „Transformalin” powstała w zasadzie we współpracy z personelem szpitala Växjö Psychiatric Ward.

Muzyk otrzymał za dobre sprawowanie syntezator, instrumentarium uzupełniły urządzenia szpitalne i nagrania telefoniczne. Historia podobna jak w przypadku Varga Vikernesa, który przecież też dostał w więzieniu tylko syntezator i siłą rzeczy musiał przerzucić się na dark ambient. Tyle że w przypadku Nattarma to wręcz w pełni logiczny i uzasadniony wybór. Gatunek ten w pełni pozwala mu rozwinąć skrzydła przy prezentowaniu swoich chorych myśli. Nic nie oddałoby z taką mocą krętych ścieżek jego pokręconego umysłu. To jest w „Transformalin” najbardziej fascynujące i przerażające zarazem: to autentyczne studium szaleństwa. Furtka do głowy prawdziwego wariata, za którą śmierdzące szpitalne korytarze niespodziewanie zamieniają się w przedsionek piekła. Miejsce, gdzie rozum przestaje należycie funkcjonować i poddaje się transowej psychozie.

Ciężko dosłownie opisać charakter tej muzyki. To zlepek nieprzyjemnych szumów, prawdziwie industrialnego wiercenia i walenia, nieludzkich krzyków i opętańczego wycia. Tę diabelską mozaikę uzupełniają odgłosy szpitalnej aparatury i coś, co nazwałbym lekarskim ambientem. Chwile wytchnienia, które są jeszcze bardziej przerażające, bo czuje się w nich autentyczną atmosferę ośrodka służby zdrowia (jak w dziewięciominutowym „Flaggan På Halv Stång I Drömmens Västergård”). Czasem ta kakofonia przybiera jakiś bardziej zdecydowany charakter jak w marszowym „Situazion- Lebensgefahr”, ale głównym kluczem do tego albumu jest właśnie… Absolutny brak klucza i brzmieniowe rozchwianie. Co tylko podnosi jego szokującą autentyczność. W „The Last Breath Of Tellus” z wręcz sielankowej, podniosłej melodii wyłania się znienacka przetworzony wrzask, do którego dołącza EBM-owy beat i sample rozmów lekarzy (chyba?). Skoro już przy samplach jesteśmy, ciekawostką jest, że w szaleńczych krzykach w tle „Anoxi” można się dosłuchać polskich słów.

Cóż, w Polsce też mieliśmy płytę o szpitalu psychiatryczny.

Diagnose: Lebensgefahr ma oczywiście grono swoich oddanych zwolenników i tzw. „true” fanów, którzy już wykupili wszystkie wzory koszulek związanych z Nattramnem. Inni będą omijać ten projekt szerokim łukiem, no bo jak to tak słuchać muzyki szaleńca, który chciał mordować dzieci (zwłaszcza, że ciężko ją nazwać muzyką). Jeszcze inni pokuszą się o uzupełnienie strony projektu na Nonsensopedii. Dla mnie to przede wszystkim ciekawostka: osobliwa, jedyna w swoim rodzaju wycieczka w umysł szaleńca. A przecież słuchając sobie tego grzecznie w domku na słuchaweczkach nic mi nie grozi. Ja tu tylko zwiedzam…

Idę zabijać małe dziewczynki, będę sławny jak Thomas Quick.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 4

  1. Zeal Deadwing via Facebook pisze:

    Seeerio? 😀 Czekam na SPK i Whitehouse 😛

  2. kateferia pisze:

    Znam historię tego pana, przesłuchałam większość dostępnych… „kawałków”. Nie wiem, dlaczego faszerujemy się takim przekazem. Ludzka psychika jest dla mnie nieodgadniona. Różne pobudki, ciekawość? Nie wiem, ale koleś miał nierówno pod sufitem – to jedno jest pewne. Choć czy ja wiem… może po prostu chciał sobie jakoś umilić [w swoim chorym mniemaniu] żywot. Wszak ma do tego prawo.

    1. Pani K. pisze:

      Zacznijmy od tego, że historia tego Pana nie jest prawdą, a zmyślonym, konceptualnym mitem, który został zaadaptowany pod samo dzieło. Po drugie, to nie są żadne „kawałki”, a eksperymentalne utwory muzyczne i tak, to też jest muzyka. Być może pani, która pisała wcześniejszy komentarz, słuchała w życiu wyłącznie Evanescence lub Rihanny, ale ta wypowiedź wynika z ekstremalnego braku świadomości muzycznej (a najpewniej w ogóle braku świadomości sztuki). Dlaczego słuchamy takiej muzyki? To nie jest wcale nieodgadnione. Głównie dlatego, że też potrzebujemy nowych doznań emocjonalnych i artystycznych, potrzebujemy zajrzeć w głąb siebie (i wcale nie musimy być przy tym wariatami) lub badać czasem strefy myślowe obce i bliżej nam nieznane. Szukamy też inspiracji do własnej twórczości, szukamy sztuki dziwnej i niejednoznacznej czy zwyczajnie – znając dobrze klasykę lub mainstream, czasem po prostu mamy na to ochotę! Oczywiście pod warunkiem, że jesteśmy obdarzeni wrażliwością i że nie jesteśmy głupi. Pani Kafeteria zapewne nie zalicza się do tych grup. Pozdrawiam ją jednak serdecznie, pewnie ma już grupkę dzieci i bezrefleksyjną pracę w firmie od poniedziałku do piątku.

  3. STALKER84 pisze:

    Tak na marginesie… Natramn na nikogo nie napadł z siekierą, zrobił to jego starszy brat Patrick, który krótko po tym wydarzeniu popełnił samobójstwo w psychiatryku.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *