Dead When I Found Her – Harm’s Way

10s, płyty Autor: rajmund lis 25, 2013 komentarze 2

Często odnoszę wrażenie, że jestem jedyną osobą w okolicy, która ceni sobie w dorobku Skinny Puppy płytę „Rabies”. Nawet w samym zespole doszło do konfliktu, gdy Nivek Ogre przyprowadził swojego kumpla, Ala Jourgensena z Ministry, i oświadczył, że to będzie producent następnej płyty kanadyjskiego zespołu. W efekcie powstał krążek pełen gitarowych riffów, agresywnej perkusji i innego rockowego plugastwa. Nieco oddalonego od electro-industrialnych brzmień, do których Szczeniak przyzwyczaił słuchaczy poprzednimi dziełami. W zestawie wyróżniały się dwa utwory: powszechnie uważany za najwspanialszy utwór Skinny Puppy „Worlock” oraz instrumentalny „Rivers” (który w jeszcze bardziej chwytającej za serce (a może raczej: oplatającej je morderczymi mackami) formie trafił potem na „Last Rights”). I te dwa kawałki będą kluczowe dla debiutanckiej płyty projektu Dead When I Found Her.

Nie trawię zupełnie najnowszych dokonań Skinny Puppy. Cevin i Ogre powinni byli zachować je dla swoich solowych dokonań, zamiast niepotrzebnie wracać do legendarnego szyldu. Ostatnie płyty Kanadyjczyków nie mają już nic wspólnego z ich dawną świetnością. Co innego, gdyby w miejscu „Mythmaker” czy innego „Handover” wydali taką płytę jak „Harm’s Way”. Bo tym jest właśnie dla mnie Dead When I Found Her: wzorem w jaki sposób powinno brzmieć współczesne Skinny Puppy.

Choć wspominałem o płycie „Rabies”, od razu zaznaczam, że Dead When I Found Her zdecydowanie bliżej electro-industrialnym klimatom ekipy Cevina i Ogre’a, niż metalowemu Ministry (choć gitary też się czasem pojawiają – vide „Fixer Fixed”). Skojarzenia z tym krążkiem budzi już jednak od pierwszego utworu. W „Rivers” mieliśmy do czynienia z wybitną mozaiką zsamplowanych dialogów pochodzących z filmów „Mechaniczna pomarańcza”, „Odyseja kosmiczna 2001” i „Nieustraszeni pogromcy wampirów”, prezentowaną na tle elektronicznego requiem. Efekt był piorunujący.

Dokładnie ten sam patent powtarza otwierający „Harm’s Way” kawałek „Curtains”. Tylko że tym razem zamiast cytatów z filmów Kubricka słyszymy głównie kwestie wycięte z horrorów z lat osiemdziesiątych (m.in. „Dead Heat” i „The Changeling” – jakieś pomysły co tam jest jeszcze?). Swoją drogą, wybór filmów chyba nawet bardziej pasujący do Skinny Puppy niż ich oryginalny. Zamiast ograniczać się do samych syntezatorów, Michael Holloway zagrał też niezwykle urokliwe partie klasycznie pianinowe i ubarwił całość jednym z najlepiej brzmiących syntetycznych basów, jakie słyszałem w ostatnim czasie. Efekt? Ponownie piorunujący. Posłuchajcie sami.

Drugim fragmentem ewidentnie zerżn… nawiązującym do Skinny Puppy jest przedostatni na płycie „Useless Children”. Tylko czekałem, aż na charakterystycznie brzmiącym loopie Holloway zacznie śpiewać „Binge, cringe, cringe, binge” – ale nie, jednak nie. Zwrotka też jakby krótsza, jednak gdy doszło do vocoderowego refrenu, który ktoś kiedyś ładnie określił „płaczem robota”, nie było już mowy o przypadkowej zbieżności. „Useless Children” to dokładne powtórzenie aranżacji, brzmienia i konstrukcji słynnego „Worlocka” Skinny Puppy. Do kompletu zabrakło tylko sampli z Charlesa Mansona. Nie odbieram tego jednak w kategoriach plagiatu – bardziej jako rodzaj hołdu. W końcu cały album jest tak pięknym dowodem miłości do starych dokonań Kanadyjczyków.

To były dwa rodzynki, ale to nie znaczy, że reszta „Harm’s Way” nie jest godna uwagi. Na wyróżnienie zasługuje jeszcze przynajmniej parę utworów. Jak przywołujący atmosferę horrorów „Phantoms”. Albo oparty na pięknych syntezatorowo-klawiszowych harmoniach „Fortune’s Few”. Choć najpiękniejszy jest chyba jednak „Lost House”. Gdy w refrenie Holloway sam sobie dośpiewuje „tell me, tell me”, od razu przychodzi na myśl wspomniany wcześniej Manson, którego zabrakło w „Useless Children”. Skoro już przy wokalu jesteśmy, trzeba przyznać, że głos oregońskiego muzyka w naturalny sposób pasuje do tworzonych przez niego dźwięków. Nie popełnia on przy tym podstawowego błędu industrialnych pozerów, którzy przepuszczają swoje stęki i jęki przez multum niepotrzebnych efektów i przesterów. Holloway wygrywa również z nimi w warstwie tekstowej – zamiast śpiewać o bzdurach, bo przecież nie wypada, żeby tylko wklejać sample z filmów, w swoich tekstach rzeczywiście opowiada jakieś historie, i wychodzi mu to całkiem nieźle.

Skupiłem się w tym tekście na porównaniach do Skinny Puppy, ale trzeba wyraźnie zaznaczyć: Dead When I Found Her to nie jest ślepe plagiatowanie legendy, powielanie jej pomysłów i patentów. Michael Arthur Holloway, jako jeden z nielicznych współczesnych artystów electro-industrialnych, zdaje się naprawdę rozumieć, o co chodziło w tej muzyce na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Mało tego: potrafi do tego przenieść te klimaty w nowe czasy, przy użyciu współczesnych brzmień i aranżacji. Najlepiej pokazuje to jego kolejna płyta, zeszłoroczne „Rag Doll Blues”, na której odszedł już nieco od swoich inspiracji i poszedł szukać własnej drogi. I ma też talent do coverów.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 2

  1. Curtains jest doskonałe! Odsłucham kolejnych.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *