Coil – Musick to Play in the Dark Vol. 1 & 2

00s, 90s, płyty Autor: rajmund wrz 28, 2015 1 komentarz

Po omówieniu z grubsza najważniejszych filarów dyskografii Coila – „The Ape of Naples”, „Love’s Secret Domain” i „Horse Rotorvator” – przyszła pora na dwuczęściowy cykl, który w zasadzie można nazwać kolejnym pełnym wydawnictwem po „Love’s Secret Domain” (mimo że obie płyty dzieli osiem lat). Oczywiście w tym czasie John Balance i Peter Christopherson bynajmniej nie zamknęli się w domu, by odprawiać tylko swoje mroczne rytuały…

Nagrywali soundtracki do filmów Dereka Jarmana, powołali do życia projekty ELpH, Black Light District czy drone’owy Time Machines, nagrywali niesławne „Backwards” dla Trenta Reznora, wreszcie: powstała seria tzw. singli przesileniowych. Jednak to dopiero „Musick to Play in the Dark” nazywa się dziś kolejnym wielkim rozdziałem w historii duetu. Do tego stopnia, że sam Balance zwykł określać ten okres jako czas przemiany z grupy słonecznej na księżycową.

U Coila nic nie jest przypadkowe i nie bierze się z niczego.

Po czterech singlach poświęconych równonocom i przesileniom (każdy wyznawca Coila słucha co trzy miesiące odpowiedniego singla, pamiętajcie) panowie postanowili złożyć hołd jedynemu satelicie naszej planety. W ten sposób narodził się pomysł na „Musick to Play in the Dark” – od razu zaznaczę, że naprawdę nie ma sensu słuchać tych płyt w dzień, psuje to cały nastrój. Z Coilem tak już zresztą jest, że trzeba zawsze uważać, kiedy się włącza jego płytę, ale w przypadku tych dwóch albumów tytuł został dobrany z silną sugestią, której nie wypada nie posłuchać.

Pierwszy rzut oka na „Muzykę do słuchania w ciemności” budzi pewne podejrzenia: tylko sześć utworów, a krążek trwa niby godzinę? To daje przecież średnio 10 minut na utwór… Cóż, w takim kierunku poszli Coil, gwarantuję jednak, że nie będziecie się nudzić. Każdy kawałek to starannie przemyślana, gwiezdna wędrówka, której nie sposób by skrócić. Cykl zresztą ewidentnie nawiązuje do niemieckiej szkoły elektroników spod znaku Tangerine Dream.

Najmocniej słychać to oczywiście w genialnym „Red Birds Will Fly Out of the East and Destroy Paris in a Night”, czerpiącym z jednego z najsłynniejszych albumów Niemców, „Rubycon” (a z kolei tytuł wzięto z przepowiedni Nostradamusa – tak gdyby was zainteresowało). Po części z pewnością jest to zasługa nowego współpracownika projektu, którym został Thighpaulsandra. Znany z wcześniejszej współpracy z innym angielskim świrem, Julianem Cope’em, miał już na koncie płyty „Queen Elizabeth” i „Elizabeth Vagina”. Tu się też wyjaśnia powoli, czemu utwory na „Musick to Play in the Dark” są tak długie.

Kawałki na wspomnianych krążkach miały powyżej 20 minut, a jeden nawet 47.

Największe wrażenie Thighpaulsandra zrobił na mnie jednak utworem „Red Queen”, który generalnie zaliczałbym do mojego osobistego Top5 utworów Coila. Tym razem brzmiący w pełni organicznie, tylko z niepokojącymi wtrętami gdzieś w tle, pośród których John Balance snuje swoją opowieść o kłamliwych mediach. Thighpaulsandra z kolei gra monotonną, ale absorbującą, jazzową melodię na pianinie. Wszystko to sprawia, że czujemy się jak w noirowej knajpie, a sam kawałek można uznać za jednego z prekursorów darkjazzu (o czym nie omieszkałem już kiedyś wspomnieć).

Apogeum nastroju zwyczajowo dostajemy na koniec, w również niezbyt skomplikowanym aranżacyjnie, lecz od razu pożerającym duszę i serce „The Dreamer Is Still Asleep”. Wymarzony hymn dla lunatyków (co stało się jeszcze jaśniejsze za sprawą późniejszej wersji „The Somnambulist in an Ambulance” z koncertówki „…And the Ambulance Died in His Arms”), a także kolejny przykład produkcyjnego geniuszu, który stanowi w dużej mierze o wielkości tej płyty.

Rzuca się to w uszy szczególnie przy tej drugiej, mniej wyrazistej stronie tego albumu.

Panowie starają się nas do tego przyzwyczaić już od pierwszego utworu, „Are You Shivering?”, zbudowanego wokół roztrzęsionego mruczenia, padających kropel i sakralnej atmosfery wprost z ołtarza jakiegoś zakazanego bóstwa, ukrytego gdzieś w jaskini (skojarzenia z Lustmordem jak najbardziej usprawiedliwione). W jeszcze większy minimalizm idzie „Strange Birds” – nie zapominajmy, że Coil był wówczas wciąż dość świeżo po całkowicie drone’owym projekcie Time Machines.

Ciężko to nawet nazwać muzyką, to nastrojowy wyciszacz pełen odgłosów ptaków i innych sampli field recordingu, na tle których Balance szepcze w którymś momencie cytat z Aleistera Crowleya: One day your eggs are going to hatch and some very strange birds are going to emerge. Tekstowo największe wrażenie robi jednak chyba „Broccoli”, kolejny mantrowy wyciszacz, w którym z dudniącego basu wyłaniają się wokale zarówno Balance’a, jak i Christophersona, pragnących przygotować nas na śmierć naszych rodziców:

Wise words from the departing
Eat your greens, especially broccoli
Remember to say „thank you” for the things you haven’t had
By working the soil we cultivate the sky
We embrace vegetable kingdom
The death of your father, the death of your mother
Is something you prepare for
All your life
All their life

Kolejne credo dla wyznawców Coila.

Ale jeśli ciągle wam mało, dokładnie rok po premierze „Musick to Play in the Dark” ukazała się część druga. Dyskusje miłośników Balance’a i Christophersona na temat wyższości jednej części nad drugą trwają już pewnie 15 lat. Pozwolicie, że nie będę tutaj zdradzał swojego stanowiska. Nie będzie jednak chyba przesadą, jeśli stwierdzę, że część druga jest bardziej wymagająca i trzeba jej poświęcić więcej czasu, ażeby należycie docenić zawarty tu materiał. Tym razem utworów jest siedem, a czas trwania krążka nawet krótszy – no ale średnią trwania psuje choćby „An Emergency”, będący zaledwie minutową miniaturą z anielskim głosem Rose McDowall.

Mimo to konstrukcja płyty powtarza wręcz kompozycję poprzedniej części. W nastrój wprowadza nas całkiem podobny pod względem nastroju „Something”, tyle że tym razem zostajemy przewiani na wszystkie strony, John Balance powtarza z uparciem maniaka something (robi wrażenie zwłaszcza na słuchawkach – wokal ciągle zmienia kanały), a patenty a’la Lustmord są jeszcze bardziej wyczuwalne. Dopiero przerażająco przetworzony głos wyrywa nas z transu. Warto dodać, że kawałek robił furorę połączony na żywo z „Higher Beings Command”, co dokumentuje m.in. „Live Two”.

Odpowiednikiem „Red Birds Will Fly Out of the East and Destroy Paris in a Night” jest tu jeszcze bardziej kosmiczny „Tiny Golden Books”, nawiązujący do wczesnego The Orb. Może tylko niepotrzebnie tym razem ta międzygwiezdna wędrówka została opisana dodatkowo słowami (choć odpowiednio przetworzonymi).

„Ether” to kolejny utwór Coila, który można umieszczać razem z „Red Queen” obok tych najnajnaj.

Przez pierwsze trzy minuty słyszymy tylko zabawy dźwiękiem, potem jednak wchodzi przejmujące pianino i „roboci” głos Balance’a, opowiadający o eterze. Jeśli pamiętacie, co o tej substancji mówił Raoul Duke w „Las Vegas Parano”, to już jesteście w klimacie. Poziomu nie zaniża również rewelacyjny „Paranoid Inlay”, brzmiący jak pozytywka schizofrenika i niosący kolejne mocne przesłanie:

Serenity is a problem
When you get this close to Heaven
But you really want to see
The wonders of the underworld
They caught Saint Peter’s disease
As he rattled his keys

Niewiele pod tym względem ustępuje mu dojrzalszy brat „Strange Birds” w postaci „Where Are You?”, przepełnionego pytaniami:

Where are you?
Are you hiding from me?
Are you still looking for things that no-one else can see?

Where are you?
Are you in some place that we cannot reach?
Are you bathing in moonlight or drowned on the beach?

Where are you?
Are you surrounded by things we cannot penetrate?
Is the cage you love the home you also hate?

A na zakończenie znów patos i monumentalizm: „Batwings (A Limnal Hymn)”.

11 minut minimalnego, organowego podkładu, glitchy i szumów nie z tego świata oraz monologu Johna Balance’a, który wieńczy dramatyczna coda zaśpiewana w iście księżycowym języku. Za takie rzeczy kochamy Coila najbardziej.

Obydwie części „Musick to Play in the Dark” otworzyły zupełnie nowy rozdział w historii Coil, czego najpoważniejszą konsekwencją było rozpoczęcie regularnego cyklu koncertowego. Większość z tych występów została zarejestrowana i wydana w postaci mniej lub bardziej oficjalnych wydawnictw. Niektórzy szczęśliwcy mieli nawet okazję zobaczyć taki występ w Polsce – Coil wystąpił 25 października 2002 roku w Gdańsku, a dzień później w Łodzi (gdyby ktoś nie wierzył: dowód – dzięki, Case!). Niestety, był to już schyłkowy okres działalności tego projektu. John Balance zmarł 13 listopada 2004 roku. Ale o tym, co działo się dalej, też już kiedyś pisałem…

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

1 komentarz

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *