Chant – Strong Words For Strong People

10s, płyty Autor: Danny Neroese lis 28, 2015 Brak komentarzy

Zastanawialiście się kiedyś, jakby to było, gdyby ludkom z puszczy amazońskiej, którzy praktycznie nie znają cywilizacji, nagle dać możliwość wymieszania ich muzyki z obecnymi rodzajami i gatunkami? Oczywiście wybraliby industrial, a nie jakieś łycz hałsy czy inny zatorwave. Ale mniejsza z tym, bo zastanawiające jest to, jak to w takim przypadku miałoby brzmieć?

No i tu leży pies pogrzebany. Takie dzikie ludy musiałyby się nauczyć wszystkiego od podstaw, nie wspominając o chorobach itp. Na całe szczęście są jeszcze wariaci, którzy postanowili sami zabawić się w coś takiego. Bynajmniej nie chodzi mi o taplanie się w błocie i polowanie na dziką zwierzynę w postaci dzików czy ryb słodkowodnych. Co więc mam na myśli? Połączenie muzyki plemiennej, opartej na instrumentarium perkusyjnym, z industrialną elektroniką. Ewentualnie z dodatkiem wokalu i gitary elektrycznej. W taki oto sposób powstał tribal industrial. Nazwa błyskotliwa, nie powiem, ale ujmuje wszystko to, co w tej muzyce jest obecne i co składa się na jej rdzeń. Przez pewien czas szukałem odpowiedniego przedstawiciela tejże, i wiecie co? Poszukiwania zakończone! Padło na USA, a konkretnie Austin w stanie Teksas. Tam właśnie w 2004 roku narodził się Chant.

Pod tą jakże wiele mówiącą nazwą kryje się w sumie jedna osoba – Bradley Bills. Pewnego dnia postanowił, że też chce być znany i lubiany w przemyśle muzycznym, więc czym prędzej wcielił swój plan w życie. Na początku poszło mu całkiem nieźle i zwykły eksperyment przerodził się w pełnoprawny projekt muzyczny. Efektem tego są trzy długogrające albumy oraz support na trasie koncertowej KMFDM (w 2013 roku). Granie na żywo nie skończyło się na towarzyszeniu wcześniej wspomnianym Niemcom. Chant grało również z Angelspit, My Life With the Thrill Kill Kult, Pigface czy Combichristem (w przypadku tego ostatniego udało im się coś, czego nie dokonało Blood On The Dancefloor, ale to temat na inny tekst). Wpływy wyżej wymienionych są niczym wzwód przez spodnie dresowe – namacalny. Chociaż w tym przypadku powinienem napisać „nasłuchalny”.

Przejdźmy do konkretów, moi mili! W przypadku Chant wyraźnie zaakcentowane elementy perkusyjne łączą się z mocną i industrialną elektroniką à la Combichrist oraz gitarami w stylu Mindless Self Indulgence. Jest rytmicznie, bardzo rytmicznie (aż mi się Test Dept. przypomniało) z dodatkiem sosu syntezatorowego oraz rockowego pazura. Pozwólcie, że rozłożę poszczególne elementy na czynniki pierwsze. Perkusja – no po prostu miodzio. Widać, że koleś zna się na rzeczy i ma niesamowite poczucie rytmu. Uwierzcie mi – nawalać w przeróżne bębny, bębenki i beczki trzeba umieć, bo to nie jest tak, że dostajesz jakieś pałeczki czy inne rurki i od razu bawisz się w Slipknota. Mimo wszystko trzeba mieć do tego dryg. Elektronika jest obecna, często w formie dźwięków basowych i mocno przesterowanych. Gitarki jak to gitarki – brzmią ładnie. Ale! Przyznać trzeba, że nie dominują nad całością utworu i to się ceni w tym przypadku. Pozostaje kwestia wokalu – powiem szczerze, że za bardzo mi nie przeszkadzał. Jest znośny i ogólnie pasuje do całokształtu. Tak na zakończenie tego akapitu – czy tylko ja mam wrażenie że kawałek „Revolt” brzmi trochę jak przerobiony motyw przewodni z „Dr. Who”?

Jeżeli więc kiedykolwiek zastanawialibyście się, jak brzmiałby romans Combichrista i legendarnego Test Dept. (zdaję sobie sprawę, że lwia część z Was nie wie, co to jest – ubolewam nad tym), to jesteście w domu. Chant przedstawia nam świeżą, zrytmizowaną wizję industrialu, dodając swój oryginalny wkład w postaci rockowo-plemiennych wtrąceń i tworzy z tego coś naprawdę przemyślanego. Ja się skusiłem i nie żałuję, a Wy?

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *