Celldweller – Celldweller

00s, płyty Autor: Danny Neroese lis 19, 2015 komentarzy 7

Podzieliłem się już z wami najważniejszym albumem muzycznym w moim życiu. W sumie było to wydawnictwo, które ukierunkowało mnie tak konkretnie na daną ścieżkę i sprawiło, iż naprawdę, ale to naprawdę uzależniłem się od muzyki. Niemniej jednak dzisiaj chcę wam przedstawić debiut, dzięki któremu doszedłem do wcześniej wspomnianego krążka. Debiut, który zmienił mnie z „symphonic power metal uber alles”  na „o kurde, gitary i elektronika są świetne”. Debiut, który wprowadził mnie w świat industrialu. Zaraz wam dokładnie wytłumaczę, jak dokładnie do tego doszło, bo jest to nawet ciekawy przypadek, a ja pamiętam wszystko dość dobrze. Podejrzewam, że prawie każdy, kto czyta tę stronę, zna tego artystę, gdyż to dość popularny one-man-band. Czyli Celldweller.

Najpierw opowiem wam, jak to się konkretnie stało, że znalazłem Celldwellera. Jakoś pod koniec 2008 roku włączyła się u mnie niesamowicie ogromna fascynacja grą Devil May Cry 4. Bardzo, ale to bardzo pragnąłem w nią zagrać, więc starałem się szukać po internecie jakichś filmików, które są związane z tematem DMC4. Wtedy właśnie znalazłem wideo pewnego kogoś ukrywającego się pod pseudonimem „his1nightmare” (jak się później okazało, ten ktoś to Niemiec o imieniu Valentin, z którym szybko się zaprzyjaźniłem). Gdy obejrzałem ten filmik, moją uwagę przykuł dobór muzyki, a konkretnie – jednego utworu, który był użyty w jakiejś jego części. Jak się później okazało, był to remiks, który – swoją drogą – był ciężki do zdobycia. Wtedy więc postanowiłem posłuchać oryginału. Tak się właśnie zaczęła przygoda, która doprowadziła mnie do jeszczenie.pl. Co zaś się tyczy samego Celldwellera – to projekt Scotta Alberta, Amerykanina z Detroit, który po zakończeniu przygody ze swą poprzednią kapelą (Circle of Dust) doszedł do wniosku, że chce trochę zmienić konwencję i grać coś mniej „podziemnego”. Dzięki nabranemu doświadczeniu spiął się i w 2003 roku, z pomocą kilku kompanów, wydał self-titled, który jednocześnie był debiutem pod tą nazwą.

Sam Klayton (tak się teraz na Scotta oficjalnie mówi) wpadł na tę nazwę przy okazji dłubania nad -nastym projektem. Gdy tak siedział ciągle w jednej z piwnic i muzykował, jego znajomek w końcu rzekł, że jest jak „celldweller”. Klay momentalnie to podłapał i radości nie było końca – pomysłów na kawałki też. Self-titled wręcz obfituje w pomysły i style zaczerpnięte z innych rodzajów muzyki. Scott określa swą twórczość jako „electronic rock hybrid”, lecz fani momentalnie ochrzcili go jako twórcę industrial rocka. Muszę przyznać, że na początku zrobiło to na mnie wrażenie, bo prawie każda pozycja na krążku była inna. „Switchback” zawierał niby rapowaną wstawkę, „The Last Firstborn” było wyraźnie psytrance’owe i tylko kompletny ignorant tego nie wyczuje. „Under My Feet” czy „Afraid This Time” natomiast brzmią bardzo popowo. „Frozen” roztaczało dziwną atmosferę przy akompaniamencie żeńskiego wokalu. Takich przykładów tutaj jest od groma. Drum and bass, trance, heavy metal, rock, techno, industrial – tak, to wszystko tutaj jest. Oczywiście jest coś, co spaja wszystkie kawałki, a mianowicie to charakterystyczne brzmienie. Gitary z nałożonymi elektronicznymi podkładami rodem z neurofunku stały się wręcz wizytówką Celldwellera. Co do tych podkładów, to mam ciekawostkę – Klay wpadł na nie, kiedy grając na klawiszach jeden z palców zsunął się na drugi klawisz. Wtedy go olśniło i momentalnie ten patent wcielił w życie. Warto jeszcze rozwinąć pojęcie „one man band”, o którym pisałem na wstępie. Tak, wiem, nazwa mówi sama za siebie, ale w tym przypadku pasuje powiedzenie „siedem fachów, ósma bieda”, bo prawie wszystko jest tutaj zrobione przez Klaytona. Gitary i to przeróżne – zwykłe, 7-mio strunowe, basowe, akustyczne, bębny, elektronika czy nawet skrzypce! Mówiłem wam, że tego tutaj jest dużo.

Cóż, późniejsze losy pana z czerwoną grzywką poszły w trochę gorszą stronę niż powinny. Od pamiętnego wydania „Celldwellera” zaczął babrać się w setki (dosłownie) remiksów swoich i cudzych utworów, co według mnie go zgubiło. Z czasem część ludzi dostrzegła, że odstawia coś, czego nie powinien. Zamiast od razu wydać cały album („Wish Upon A Blackstar”), bawił się przez kilka lat z ludźmi w podchody i udostępniał po dwa kawałki z albumu jako kolejne rozdziały, żeby pod koniec je zebrać, dodać kilka nowych i wydać jako całość. Część fanów (w tym ja) się od niego odwróciła, gdy na stałe zaczął romansować z dubstepem, i to akurat w momencie dubstepowego szczytu popularności. I chociaż wspominam self-titled jako bardzo dobry album, dzięki któremu otworzyłem się na taki ogrom muzyki, to już późniejszych wyczynów tego Pana nie polecam. Mówiąc w skrócie: Celldweller skończył się na „Celldweller”.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

komentarzy 7

  1. Jak dla mnie Wish upon a Black Star jest najlepszą ich płytą.

  2. Pierwszy Celldweller mistrz! A ja ze zdziwieniem odkryłem, że nowa płyta, ta odcinkowa, nagle zniknęła ze Spotify, by wrócić w pełniejszej wersji z nowymi utworami. Miła niespodzianka, bo End of an Empire jest najlepsze od czasu Voices in my Head vol 1 🙂

  3. Potwornie osobisty wstęp do tekstu, który prędzej by sie na bloga nadawał, niz do poważnego zinu, który wymaga, by być choć odrobinę obiektywnym, a nie rozmarzonym chłopcem w nieustającym zachwycie. Później trochę lepiej, ale i tak jestem trochę zbity z tropu.

  4. „Switchback” i „Frozen” <3 A on nie jest powiązany z Blue Stahli?

  5. Ky pisze:

    Tyle osobistego wylewania życiorysu, a zero sensownego podejścia do tematu. O samym albumie w ogólnikach, nawet bez wspomnienia o jego quasi – konceptowym charakterze. A co do odcinkowości WUAB… proszę poczytać, skąd się to wzięło. I ile przy okazji tych „remiksów” nowej muzyki było wydawane. A także zapoznać się z the End of An Empire. Bądź projektem „Blackstar”. Można nie lubić takiego brzmienia, ale mówienie o rozmienianiu się czy też braku świeżego materiału jest po prostu nieprofesjonalne.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *