Ben Frost – A U R O R A

2014, płyty Autor: Zeal cze 05, 2014 komentarze 3

Lost in the noise I am free – głosił kiedyś Jaz Coleman z Killing Joke. Cytat ten świetnie opisuje najnowsze dzieło Bena Frosta, „A U R O R A”, które spokojnie można by uznać za instrumentalną wersję Swans. Ale zanim dowiecie się, dlaczego tak uważam, zapewne chcielibyście poznać pana Frosta i przeczytać, czym przykuł moją uwagę.

Australijczyk rozpoczął swoją muzyczną przygodę w 2001 roku, wypuszczając niezależnie krążek „Music for Sad Children”, który swym minimalistycznym i powolnym brzmieniem przypominał twórczość Boards of Canada. Dwa lata później, na „Steel Wound”, minimalizm został zastąpiony zimnym, drone’owym noise’em. Była to poniekąd zapowiedź tego, czego mogliśmy się spodziewać w przyszłości. Niemniej zanim te zapowiedzi się spełniły, narodził się jednopłytowy side-project „School of Emotional Engineering”, który jest ambientowo-post rockowym wcieleniem Frosta. W 2006 roku muzyk powrócił z „Theory of Machines”, które pokazało, że minimalizm też może być przesiąknięty mrokiem i brudem. Przy okazji warto zwrócić uwagę na utwór będący ukłonem w stronę lidera Swans: „We Love You Michael Gira”.

Trzy lata przyszło nam czekać na następcę teorii maszyn, ale warto było! Zwłaszcza że na „By the Throat” nie wraca sam – wraca z wilkami. Elektronika przesycona ambientowymi drone’ami w połączeniu z wyjącymi drapieżnikami dała całkiem fascynujący efekt. Nie zabrakło także kolejnego utworu poświęconego Swansom: „Studies for Michael Gira”. Od 2010 roku Frost zajął się nagrywaniem soundtracków do filmów, m.in. „Sólaris” czy „Sleeping Beauty”. Warto także wspomnieć, że na albumie „The Seer” Swansów też możemy posłuchać eksperymentów Bena (w pierwszej połowie utworu „A Piece of the Sky”).

Mamy zatem końcówkę maja, a co za tym idzie – nowe dzieło pana Frosta. I od razu powiem: jeśli spodziewacie się wilków, miłych dla ucha, spokojnych dźwięków i minimalizmu, to zapomnijcie. „A U R O R A” wydaje się miłą płytą. Ale to tylko pozory, pod którymi skrywa się słodka destrukcja. Już na powitanie dostajemy narastające, noise’owe intro z dodatkiem odgłosów samolotu, statku albo po prostu odkurzacza, które potęgują atmosferę. Oba założenia są dość trafne, ponieważ następny kawałek to rytmiczny „noisik” z surową perkusją, za którą zasiadł Thor Harris ze wspomnianych już wielokrotnie Swansów. Jazda na pełnym gazie, bez trzymanki, po wcześniej nam nieznanym świecie z odległej galaktyki. Takiego Frosta jeszcze nie słyszeliście (o ile w ogóle go wcześniej znaliście).

A jak już o surowości mowa, doświadczymy tu także słodkiego chaosu w postaci odgłosów wiertarki, tłuczenia blachy i tym podobnych rzeczy, oblanych dla równowagi chwytliwym synthem. Cud, miód, bród i orzeszki, chciałoby się rzec. Tak też jest, bo po tych chaotycznych wariacjach Frost pamięta, że jednak płyta musi być wyważona i mieć momenty spokojniejsze: pełni tę rolę przerywnik pomiędzy „Nolan” a „Secant”. „Secant” to dla odmiany piękne połączenie niepokojącego ambientu, Swansowej perkusji i – znowu – ostatecznej, radosnej destrukcji. Jej zwieńczenie czeka na nas dopiero w następnym przerywniku, w którym po alarmowych dźwiękach zalewa nas jeden wielki chaos. Ot, taki Armagedon.

Singlowy kawałek „Venter” przynosi kolejne niespokojne dźwięki po wcześniejszym końcu świata. Zdawać by się mogło, że skoro już trafiliśmy na moment kulminacyjny, to dalej będzie tylko spokój. LOLNOPE! RUN FOR YOUR LIFE, FAGGOT! Ponownie mamy narastającą perkusję i… No właśnie, druga połowa „Venter”, pomimo całkiem fajnego synthu i kolejnego noise’owego chaosu, spokojnie mogłaby znaleźć się na płycie „Last Rights” Skinny Puppy (zwłaszcza że końcówka dość mocno przypomina „Knowhere?”). „No Sorrowing” przynosi nam od dawna oczekiwany drone’owy spokój. W końcu spotkało nas to upragnione szczęście i udało nam się odnaleźć drogę ucieczki. Zdawać by się mogło, że już nic nas nie zaskoczy i najgorsze za nami.

Nic bardziej mylnego. „Sola Fide” ponownie stawia nas w niebezpiecznej sytuacji, gdzie za wszelką cenę staramy się bezpiecznie dolecieć do celu. Dostajemy tu dość ciężkie i ostre połączenie syntezatorów z drone’ującymi dźwiękami. Ale czy lecąc ledwo działającym wrakiem mamy szansę gdziekolwiek dolecieć w jednym kawałku? Niby tak. Niby. W „A Single Point of Blinding Light” nasz lot od początku do końca jest niepewny i niebezpieczny. Panika budująca utwór pokazuje, że lecimy na granicy życia i śmierci. Zalewa nas czysty chaos, aż nagle w ostatnich 30 sekundach padają wszystkie systemy. Czy przeżyliśmy? Tego nie wie nikt.

„A U R O R A” to dość solidna pozycja tego roku. Gdyby miły Michael Gira stawiał elektronikę nad oszczędność aranżacji, to całkiem prawdopodobne, że dzisiejsze łabędzie brzmiałby jak ostatnie dzieło Bena Frosta.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Zeal

Wysłannik BadgerGoat'a, zabójca smoków, wielbiciel traktorów i innych bliżej nieokreślonych absurdów, poszukiwacz zaginionego kebabu. Uzależniony od muzyki, fanatyk nietypowych dźwięków. Ma chyba ze 100 gier na stimie, zna ponad 1000 zespołów. Live long and badger.

komentarze 3

  1. Zeal Deadwing via Facebook pisze:

    „długo oczekiwany debiut” LOLNOPE

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *